No tak, tylko chyba nie na żużlu, ktoś się wzdrygnie. A jednak. Pamiętacie takie brytyjskie myśliwce, z czasów drugiej wojny światowej i bitwy o Anglię „Hurricane”? Taki właśnie przydomek, choć nieco zmodyfikowany na potrzeby chwili, nosił najsłynniejszy zawodnik… szkocki, startujący na żużlu. „Hurri-Ken”, czyli Ken McKinlay, a właściwie Wszystkiego rozszalałego !.
McKinlay był niewątpliwie jedną z najaśniejszych gwiazd swej epoki i walnie przyczynił się do zdobycia przez, startującą wówczas pod nazwą Wspólnota Narodów, ekipę złożoną z zawodników ścigających się na Wyspach, kilku medali drużynowych mistrzostw świata. Urodzony 7 czerwca 1928 roku w Blantyre, zmarły 9 lutego 2003 w Leicester, Ken był nie tylko znakomitym żużlowcem, ale też dżentelmenem toru i wyśmienitym opiekunem młodszych jeźdźców podczas wyścigów. Tym zjednywał sobie kibiców w każdym spośród kilku angielskich klubów, które reprezentował w czasie swej bogatej, bagatela, aż 24-letniej kariery.

Pierwsza rzecz, którą należy powiedzieć o Szkocie, to jego pedanteria. Zawsze był nieskazitelny i idealnie przygotowany do zawodów. Lśniące skóry, wypucowany sprzęt, brakowało tylko kantów na spodniach kombinezonu. Prawdziwy profesjonalista, nie miewał praktycznie awarii silnika. Wydawało się też, że Ken był świetnym kapitanem. Zawsze można było odnieść wrażenie, że „Hurri-Ken” robi wszystko, co w jego mocy, aby zainspirować młodszych i mniej doświadczonych członków zespołu. Nigdy ich nie lekceważył. Jeśli inny zawodnik z drużyny miał awarię motocykla, sprzęt McKinlaya był zawsze wypychany na tor, a słowa wsparcia i porady nigdy nie były przez Szkota racjonowane.
Jego Młoty z West Ham, w latach 1965-1969 gdy tam startował, miały swój dobry czas, a w składzie Normana Huntera, Briana Leonarda, Boba Dugarda i bardzo młodego Malcolma Simmonsa. Wtedy odnosili sukcesy. Jednak McKinlay w trakcie kariery startował łącznie w dziewięciu zespołach. Nigdzie nie wiązał się zbyt długo. Dziś moglibyśmy stwierdzić, że lubił skakać po szczytach.
Na arenie międzynarodowej Ken był stałym wyborem coachów reprezentacji Wspólnoty Narodów. Indywidualnie podobnie. W kilku finałach światowych, na starym Wembley czuło się, że „Hurri-Ken” może odnieść największy triumf i zostać championem. Nie do końca tak się stało, ale Ken z pewnością wciąż pokazywał, że jest prawdziwą gwiazdą światowej klasy. Gdyby nie było tak, że jego najlepsze lata były zdominowane przez Fundina, Moore’a, Briggsa, Cravena i innych, wspaniałych dominatorów tego sportu, to wierzę, że moglibyśmy teraz spojrzeć wstecz na Kena, jako byłego mistrza świata. Z pewnością jednak „Hurri-Ken” należy do największych zawodników wszech czasów. Kilka lat temu, już po jego śmierci, krewni Kena poprosili, za pośrednictwem Speedway Plus, o informacje na jego temat. Powiem tylko, że gdybym miał szczęście być spokrewnionym z Kenem, byłbym niezmiernie dumny i wiedziałbym, kim był i czego dokonał mój krewniak. Gwiazda, maestro i dżentelmen, o co więcej można prosić.
Ten facet był prawdziwym dżentelmenem toru, świetnym liderem zespołu, nigdy samolubnym. Nauczył wielu młodych jeźdźców umiejętności jazdy parą, dbałości o sprzęt. Szkolił w czasie kariery takie gwiazdy jak Norman Hunter, Malcolm „Sparky” Simmons, Dave Jessup i Svere Harfeldt, z których wszyscy, stali się jednymi z najlepszych na świecie zawodników lat sześćdziesiątych, osiągając międzynarodowe sukcesy.
Najlepsze wspomnienie Kena dla kibiców, to mecz u siebie między West Ham i Swindon, który miał w swoim składzie wspaniałego Barry’ego Briggsa. To był ostatni wyścig spotkania i Młoty musiały zdobyć trzy oczka, by ostatecznie zwyciężyć. Zawody były niezmiernie wyrównane, szalę przeważano raz w jedną, raz w drugą stronę. Emocje sięgały zenitu. Zanim jeźdźcy pojawili się na torze, tłum już szalał i wybuchał. Zawodnicy ustawili się pod taśmą. Doping był ogłuszający, gdy ruszyli. Briggo wygrał moment startowy i do pierwszego łuku dojechał przed Kenem. „Hurri-Ken” nie zrezygnował. Briggo utrzymywał prowadzenie przez trzy okrążenia, kibice niemal pogodzili się już, że Nowozelandczyk zepsuje im wieczór. Tym razem opatrzność czuwała jednak nad fanami Młotów. Briggs znalazł się w ostatnim wirażu, a Ken przytulił się do linii wewnętrznej o kilka milimetrów. Potem Briggs, widząc rywala, odjechał szeroko, by się napędzić. Na to czekał Szkot. Rywal pozwolił Kenowi jechać linią, którą wybrał i która niosła. Wykorzystując wszystkie swoje umiejętności na torze, „Hurri-Ken” pokonał wspaniałego Briggsa na samej kresce i dał drużynie zwycięstwo. Gdy Briggs dogonił Kena, po zakończonej walce, wyciągnął rękę, by uścisnąć mu dłoń i pogratulować jednej z lepszych, jeśli nie najlepszej, akcji na torze Custom House.
Robert Vickers McKinlay, pomiędzy 1955 a 1969 rokiem, dwunastokrotnie zakwalifikował się do finałów indywidualnych mistrzostw świata, najlepsze wyniki osiągając w latach 1956 (Londyn) i 1958 (Londyn), kiedy zajął V miejsca. Na żużlu startował nieprzerwanie od 1949 do 1963 roku. Czterokrotnie reprezentował Wspólnotę Narodów podczas finałów drużynowych mistrzostw świata, zdobywając 4 medale, srebrny (Malmö 1960) oraz trzy brązowe (Wrocław 1961, Abensberg 1964, Kempten 1965). „Hurri-Ken” to także srebrny (Londyn 1964) i brązowy (Londyn 1965) medalista indywidualnych mistrzostw Wielkiej Brytanii, czterokrotny medalista indywidualnych mistrzostw, ciekawostka, Australii (złoty 1964, srebrny 1954 i 1969 oraz brązowy 1967), ma w dorobku także brązowy krążek indywidualnych mistrzostw… Nowej Zelandii, rozegranych w Palmerston North z sezonu 1962.
Szkot, więc teoretycznie powinno być skąpo, a tu nie dość, że kariera bardzo długa, to bogata w sukcesy i do tego na miarę światową. Do pełni szczęścia zabrakło na pewno indywidualnego krążka IMŚ. Mimo 12 prób, tego celu „Hurri-Ken”, najznakomitszy Szkot w historii speedwaya, nie zdołał osiągnąć.
PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI
Żużel. Problemy Fogo Unii Leszno! Cook wypada na 8 tygodni!
Żużel. Tak o powalczą o pierwsze punkty. Roszady w Falubazie (SKŁADY)
Żużel. Szaleństwo Stali ze składem? Komarnicki zaskoczony!
Żużel. Mniej „dzikich kart” w GP! Miedziński ocenia ten ruch!
Żużel. Wielka niespodzianka dla kibiców! Będzie spotkanie z legendami w Opolu
Żużel. A jednak! Pieszczek wybrał klub, jest kontrakt!