W środku Mieczysław Połukard.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Napisać, że żużlowcy ryzykują na torze życie byłoby truizmem. Zagrożenie, adrenalina, możliwość odniesienia śmiertelnej kontuzji to swoisty banał w przypadku speedwaya. Kiedy więc zawodnik ginie na torze, jest to na swój sposób zrozumiałe i wytłumaczalne, choć dla najbliższych nadal tragiczne. Jeśli jednak gladiator dyscypliny żegna się z życiem w dramatycznych, acz niezwiązanych z ukochanym sportem okolicznościach, to już rodzi dodatkowe emocje.

Takich historii było wiele. Opowiem o kilku ledwie. Na początek ta najbardziej znana i opisywana. Alfred Smoczyk. Mistrz Polski. Idol Wielkopolski, którego Memoriał rozgrywany jest do dziś. 26 września 1950 roku na szosie z Gostynia do Leszna rozbił się na motocyklu. Na łuku drogi Smoczyk nie opanował maszyny, uderzył w drzewo. Zginął. Jeszcze nie przebrzmiały echa tego zdarzenia, a Polska straciła już zawodnika nr 2.

Tadeusz Kołeczek urodził się 20 kwietnia 1922 w Zgierzu, zmarł 29 grudnia 1950. Pasja do motocykli zrodziła się w nim podczas okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej. Jako 17-letni chłopak, wraz z bratem Witoldem, dostał nakaz pracy w zakładzie motoryzacyjnym. Kiedy Niemcy uciekali przed Rosjanami z Łodzi, udało im się skompletować, z różnych części, dwa wojskowe motocykle, BMW 500 i Zündappa 600, a ponieważ trudno wtedy było zarejestrować prywatny jednoślad, obaj zapisali się do klubu sportowego.

Żużel uprawiał zaledwie przez 3 lata, reprezentując barwy klubów Ogniwo i Tramwajarz Łódź. W 1949 roku po raz pierwszy w karierze wystąpił w rozegranym w Lesznie finale indywidualnych mistrzostw Polski, zajmując X miejsce. W 1950 roku ponownie zakwalifikował się do finału mistrzostw kraju, zdobywając w Krakowie srebrny medal. Łodzianin zatrudniony był jako kierowca w miejscowym zoo. Jesienią 1950 roku podjął się robót remontowych dla uczczenia… kolejnej rocznicy rewolucji październikowej. 28 grudnia poślizgnął się i spadł z rusztowania. Inna wersja mówi o wybuchu butli z acetylenem. 3 stycznia 1950 roku Łódź żegnała swojego idola, a polski żużel w czasie jednej jesieni utracił dwie swoje największe gwiazdy.

Na motocyklu, ale nie żużlowym, zginął też Stanisław Kowalski. Urodzony 18 X 1934 roku w Lesznie zawodnik, około 12 IX 1955 roku uczestniczył w wypadku drogowym. Jak się miało okazać – śmiertelnym. Wracał tego tragicznego dnia motocyklem od swojej dziewczyny, z Klonówca pod Lipnem, z kierunku Poznania. Pechowo, w tym samym czasie, w przeciwną stronę, jechał Marian Kwarciński , młody zawodnik Unii. Zderzyli się przy lasku ze słynnym stołem Napoleona (w Lesznie znają to miejsce). Stanisław Kowalski zmarł 26 września 1955 roku. Równo w piątą rocznicę śmierci Smoczyka. Cóż za ironia losu! W czasie pogrzebu na ulice miasta wyległy tłumy, a motocykl Kowalskiego prowadził… Henryk Żyto, oddając w ten sposób hołd przyjacielowi, który wprowadził go do żużlowej rodziny. Co zadziwiające. Kowalski, tuż po zderzeniu, czuł się dobrze. Rozmawiali z nim rodzice. W leszczyńskim szpitalu lekarze zdecydowali się przetransportować żużlowca do Poznania, z uwagi na wieloodłamowe złamanie nogi. Tam ortopedia była znacznie lepsza, a stan poszkodowanego pozwolił na bezpieczny transport. Niestety. Następnego dnia po przyjeździe zawodnik był już nieprzytomny. Po ponad dwóch tygodniach, gdy żużlowiec zaczął się już wybudzać, zmarł. Rodzina parę dni później otrzymała anonim, sugerujący błąd poznańskich medyków. Podobno poszkodowany miał otrzymać zbyt dużą dawkę narkozy, a pielęgniarka, której zadaniem było odłączenie tlenu na dwie godziny, w trakcie nocnego dyżuru… zasnęła. Jak było? Tego już nie ustalimy. Stanisław Kowalski zmarł w poznańskim szpitalu, nie odzyskawszy przytomności.

Innego rodzaju dramat spotkał Mieczysława Połukarda 1 września 1968 roku. Myślał wówczas, by z końcem sezonu pożegnać się ze speedwayem. W meczu ze Stalą Gorzów doznał jednak złamania nogi i dodatkowo jej oparzenia. Lekarze „zapakowali” nogę w gips. Kiedy pojawiła się gangrena, jedynym wyjściem była amputacja kończyny. Ale Połukard wcale się nie poddał. Z protezą wrócił na stadiony w roli cenionego trenera w kilku klubach. Aż po 17 latach od poprzedniego koszmaru zdarzył się drugi. Na stojącego trenera na płycie boiska wpadł młodzik z Gorzowa, który nie umiał sobie poradzić z opanowaniem maszyny. Uderzony nią Połukard w szpitalu zmarł. Tu nawet największa siła woli i wytrwałość już nie mogły w niczym pomóc.

I jeszcze jeden bydgoski wątek. Bolesław Bonin. W latach czterdziestych stał się bezsprzecznym liderem drugoligowej Polonii. W Ekstraklasie jego talent wcale nie prysł. Wraz z Raniszewskim liderował bydgoskiej drużynie. Po ciężkiej kontuzji w roku 1954 nie był już tym samym zawodnikiem, ale wnosił cenne punkty do zespołu. Pod koniec kariery przeżył renesans formy, jednak w 1962 roku postanowił zaprzestać dalszej jazdy. Osiągał sukcesy na torach krajowych, czterokrotnie występował w finałach indywidualnych mistrzostw Polski, zdobywając w roku 1953 srebrny medal. Poza tym mógł poszczycić się prestiżowymi triumfami w bydgoskim Criterium Asów (1952) i leszczyńskim Memoriale Alfreda Smoczyka (1952). Miał też na swoim koncie trenerską przygodę z Polonią z roku 1968. Bonin słynął z bicia rekordów toru przy ulicy Sportowej, organizował nawet specjalne wyścigi w tym celu, był sześciokrotnym rekordzistą tego obiektu. Rekordy bił nie tylko na bydgoskim torze, ale i w całym polskim żużlu, był trzecim zawodnikiem najdłużej od 1948 roku jeżdżącym w lidze. Dłużej wytrwali od początku tylko Florian Kapała i Janusz Suchecki. Zginął na przejeździe kolejowym w miejscowości Zalesie. Dla potomków Biało-Czerwonych polonistów, Bonin był postacią kontrowersyjną. Jeden z nich powiadał po latach, że przedwojenni poloniści, dawnych działaczy klubu, którzy po 1949 roku stali się gorliwymi gwardzistami, nazywali  symbolicznie „Boniny”. Zawodnik korzystał z przywilejów również po zakończeniu kariery. Na przełomie 1982 i 1983 roku generalicja milicyjna miała w lasach pod Bydgoszczą biesiadę, sądząc po dacie śmierci Bonina, noworoczną, wraz z polowaniem. Po imprezie, 1 stycznia, kawalkada samochodów wracała do Bydgoszczy. Przejeżdżała przez niestrzeżony przejazd jeden za drugim, na zasadzie: skoro pierwszy wjechał na tory, to następne też mogą jechać w ciemno. Trafiło na auto z Boninem.

16 września 1984 roku zginął Ryszard Berezowski. Karierę rozpoczynał w 1979 roku w barwach Kolejarza Opole. Jeszcze w tym samym roku zadebiutował w lidze, choć podczas dwóch pierwszych sezonów swojej kariery startował sporadycznie, szukając niezbędnego doświadczenia i okazji do jazdy poza rozgrywkami ligowymi. Wystąpił wówczas w serii turniejów o Drużynowy Puchar Polski, gdzie wraz z kolegami z zespołu Kolejarza zajął III miejsce. W 1982 roku zespół z Opolszczyzny powrócił do I ligi, a 22-letni wówczas żużlowiec stał się podstawowym zawodnikiem drużyny.

Młody Ryszard na tle utytułowanych rywali prezentował się bardzo dobrze, będąc czołową postacią drużyny, która zajęła na koniec sezonu IV miejsce w I lidze. Berezowski szybko zaskarbił sobie sympatię widzów swą widowiskową jazdą. Wydawało się, iż młody opolanin pójdzie śladami innych wielkich wychowanków Kolejarza i będzie w stanie już wkrótce osiągać sukcesy nie tylko na krajowym, ale i międzynarodowym podwórku. W kolejnych dwóch latach startował jednak znacznie rzadziej, co było spowodowane licznymi i ciężkimi kontuzjami, a to odbijało się negatywnie na osiąganych przez niego wynikach. 16 września 1984 roku do klubu dotarła tragiczna wiadomość. Ryszard wspólnie z małżonką udał się na festyn do Polskiej Nowej Wsi, gdzie główną atrakcją był przelot samolotem wycieczkowym, latającym nad Opolem z turystami. Tego feralnego dnia, podczas ostatniego powietrznego rejsu, samolot, z Berezowskimi na pokładzie, runął na ziemię. Opolski żużlowiec zginął na miejscu, a jego żona Iwona, na sali operacyjnej w szpitalu. Przeżyło ich dziecko, które pozostało na płycie lotniska. Jak się później okazało, samolot typu An-2 wzbił się w powietrze, z dwukrotnie przekroczoną, dopuszczalną liczbą pasażerów na pokładzie. W wyniku katastrofy śmierć poniosło w sumie 12 osób. Berezowski miał zaledwie 24 lata.

Śmierć poza torem nie omijała także obcokrajowców. Ostatnio szerokim echem odbił się wypadek młodego Norwega. Nieco ponad 3 lata temu.

– Ola Pedersen był utalentowanym zawodnikiem. Miał papiery na to, by w przyszłości rozwinąć swój talent zagranicą. Potencjał widział w nim także Arnt Förland, były żużlowiec, który zapraszał go na Speedway Campy odbywające się m.in. na torze Mjøsa – przekonywał tuż po tragedii Henrik Bauer, redaktor Eurosportu.

Z młodym zawodnikiem wiązano spore nadzieje w Norwegii. Już jako dziecko miał okazję startować w zawodach z serii Gold Trophy pod banderą FIM. Rok przed śmiercią zdobył, wraz z kolegami z zespołu, brązowe medale Drużynowych Mistrzostw Norwegii. Reprezentant klubu Mjøsa Speedwayklubb 17 lipca prowadził auto i stracił panowanie nad kierownicą. Wjechał na przeciwny pas, a następnie wpadł do rowu. W efekcie samochód przewrócił się i stanął w płomieniach.  Ola Pedersen miał 18 lat.

Wpisane w speedway ryzyko, o którym zwykle zawodnik nie myśli, skupiony na kolejnym starcie, podróży, następnych zawodach. Tysiące przemierzanych rocznie kilometrów, w związku z wykonywana pracą. Tu „ma prawo” coś się wydarzyć. Kiedy jednak dzieje się dramat, bez związku z ryzykowną dyscypliną, uprawianą na co dzień, to już zakrawa na złośliwy chichot przewrotnego losu.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

2 komentarze on Tragiczne historie speedwaya. Żużlowcy ginęli także poza torem
    Paulo
    30 Nov 2019
     9:07am

    Szkoda, że nie wspomniał Pan o Zdzisławie Ruteckim, który kilka lat temu zginął w wypadku drogowym. Myślę, że skoro wspominani są Połukard i Bonin to wypadało też wspomnieć Ruteckiego.

    Krzysztof
    2 Dec 2019
     10:09pm

    Zygmunt Golebiowski i Bożyk z Wókniarza Czestochowa zgineli w wypadku samochodowym w Czestochowie,koniec lat siedemdziesiątych początek osiemdzesiątych

Skomentuj

2 komentarze on Tragiczne historie speedwaya. Żużlowcy ginęli także poza torem
    Paulo
    30 Nov 2019
     9:07am

    Szkoda, że nie wspomniał Pan o Zdzisławie Ruteckim, który kilka lat temu zginął w wypadku drogowym. Myślę, że skoro wspominani są Połukard i Bonin to wypadało też wspomnieć Ruteckiego.

    Krzysztof
    2 Dec 2019
     10:09pm

    Zygmunt Golebiowski i Bożyk z Wókniarza Czestochowa zgineli w wypadku samochodowym w Czestochowie,koniec lat siedemdziesiątych początek osiemdzesiątych

Skomentuj