Tobiasz Musielak na początku sezonu na pewno nie będzie jeździł w Anglii/ fot. J.Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W sezonie 2019 Tobiasz Musielak zdecydował się na występy w Orle Łódź i wydaje się, że była to dobra decyzja. Zawodnik cały czas startuje również w lidze angielskiej, gdzie prezentuje się bardzo dobrze. Właśnie o startach na Wyspach, a także kilku innych sprawach porozmawialiśmy z wychowankiem leszczyńskich Byków.

Początek sezonu masz całkiem niezły, zadowolony ze swojej dyspozycji?

Staram się spokojnie przyglądać temu, co za mną, a prawda jest taka, że początek sezonu jest przyzwoity w moim wykonaniu i na pewno takie wyniki brałbym w ciemno. Krótko mówiąc, jestem zadowolony.

Chyba w Orle czujesz się dobrze.

Tak, czuję się bardzo dobrze w drużynie jak i w całym klubie. Mam dobre relacje z ludźmi pracującymi w biurze i z kolegami z drużyny. Atmosfera też jest dobra. Nic tylko jeździć.

Różnie mówiło się o tamtejszym torze. Jak Tobie się podoba? Już pewnie się tam czujesz?

Tor przypadł mi niezwykle do gustu – cały stadion też. Prawda jest też taka, że jeśli jest się szybkim, to każdy tor sprawia przyjemność. W tym roku jestem szybki, a to za sprawą Jarka Krawczyka z Ostrowa, który świetnie tuninguje moje silniki, a także pana Andrzeja Cichego, który doskonale wie, jak one pracują i wie, jak spasować je do toru – każdego w zasadzie. Do fajnych wyników przyczynia się również praca drugiego mechanika Piotra Dziatkowiaka. Te osoby zasługują na wielkie pochwały. Nie mogę także zapominać o doktorze Marianie Misiaku. To z nim ciężko pracuję nad moimi startami, ale także nad formą i motoryką. To niezwykle ważne, żeby czuć się doskonale na motocyklu, który też jest szybki.

Zmieńmy troszkę temat – na angielskich torach w ogóle czujesz się jak ryba w wodzie. Wyjątkowo Ci spasowały?

Lubię trudne tory, gdzie trzeba przez 4 okrążenia być w stu procentach skoncentrowanym, aby nie popełnić żadnego błędu. Do tego dochodzi także dość specyficzne podejście Anglików do żużla i nie tylko. Żadna presja nie ciąży tam na mnie. Jest po prostu zabawa. W Anglii jednak też mam czym się „odepchnąć”. Pracuje tam ze mną mechanik, Maciek Pietraszek mieszkający od 15 lat na Wyspach. On bardzo dobrze zna wszystkie tory i ustawienia, które się tam sprawdzają. Świetnie się dogadujemy. Postać niezwykle nietuzinkowa (śmiech).

Mówi się, że to, co sprawdza się w Anglii, w Polsce nie ma prawa zadziałać – to prawda?

Nie jest to do końca prawda. Od czasu do czasu startuję w Anglii na tych samych silnikach, których używam w Polsce. Bardzo rzadko, ale pamiętam, że kiedy podpisywałem kontrakt w lipcu 2017 roku w Swindon, w dwa dni musiałem zorganizować cały sprzęt. Wysłałem wtedy na Wyspy silniki z Polski i bez żadnych regulacji do tamtejszych torów one się sprawdzały i nawet do dziś fajnie „latają”.

Tobiasz Musielak przyznaje, że w lidze angielskiej ciągle uczy się czegoś nowego

Niektórzy zawodnicy narzekają na poziom angielskiej ligi. Jak Ty go oceniasz?

To trudne pytanie. Dużo zawodników, których nazwisk Polacy nawet nie słyszeli, jest po prostu świetnie spasowanych z angielskimi torami. Też technika od zawsze stosowana u siebie pomaga im mieć nade mną przewagę – ja się cały czas uczę nowych rzeczy. Na przykład zawsze byłem sceptyczny wobec rozgrzewania opony przed startem, a to się całkiem przyzwoicie sprawdza. W Polsce nie można tego robić, ale w Anglii tak. Ciągle uczę się takich detali.

A co możesz powiedzieć o poziomie I ligi polskiej?

Każdy widzi, co się dzieje w I lidze. Sporo przecież było już zaskakujących wyników. Po prostu nie ma co kalkulować, kto z kim jeszcze może „wtopić”, a kto z kim wygrać. Poziom jest wysoki – z pewnością.

Kiedyś na żużlu jeździł Twój brat Sławomir – dyskutujecie jeszcze czasami na tematy związane z tym sportem?

Sławek ma teraz swoje życie – dwie wspaniałe córki, synka w drodze i żonę. Jeśli chodzi o to czy rozmawiamy o żużlu, to przyznam, że bardzo mało. Co więcej, jeśli się spotykamy, to najczęściej w gronie rodzinnym, a przy takich okazji unikam tematu żużla jak ognia. Wtedy dla mnie nie są ważne przełożenia na kolejny mecz, ani nawet nie skupiam się, gdzie kolejny mecz pojadę. Mamy ze Sławkiem typowo braterskie kontakty i jak trzeba, to sobie pomagamy. On niedawno pomógł mi w jednej sprawie i niewiele za to nawet wziął (śmiech).

Jesteś wychowankiem leszczyńskich Byków. Nadal kibicujesz temu zespołowi?

Oczywiście, niedawno nawet byłem na meczu, kiedy to Sparta Wrocław przyjechała do Leszna. Miałem całkiem fajne widoki, bo zaprosił mnie na to spotkanie mój partner biznesowy Rafał Jankowski z „RSposadzki”. Była okazja do obejrzenia meczu ze Skyboxa na wieżyczce. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie miałem takiej okazji (śmiech).

Chciałbyś tam kiedyś wrócić?

Jasne, że tak. Może kiedyś wrócę. Nie tylko ode mnie to jednak zależy. Z obecnym zarządem rozstaliśmy się raczej w przyjaźni, choć jedna sprawa jeszcze jest w powietrzu. Jeśli kiedykolwiek Unia Leszno do mnie zadzwoni, to będzie to okazja do ciekawych rozwiązań. Przy okazji pozdrawiam wszystkich kibiców i dziękuję za miłe słowa.

Rozmawiał MICHAŁ CZAJKA