Zdjęcie: fb/richardsonracing
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

13 maja 2012 roku… niby dzień jak każdy inny, ale jednak nie dla kibiców żużla. W tym dniu Lee Richardson brał udział w swoim ostatnim wyścigu w życiu…

W sezonie 2012 „Rico” był (ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że mówimy o Nim w czasie przeszłym) zawodnikiem klubu z Rzeszowa. Wtedy właśnie pojechał z drużyną do Wrocławia na mecz ligowy. Niestety, jak już dzisiaj wiemy, 3. bieg z tego spotkania zakończył się tragicznie…

Gdy napłynęła wiadomość z wrocławskiego szpitala, chyba nikt nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Żużlowy świat był po prostu w szoku. Lee był znakomitym zawodnikiem, ale przede wszystkim bardzo sympatycznym facetem.

Z tej strony chciałbym go dzisiaj troszkę przypomnieć, choć nie sądzę, by jakikolwiek kibic zapomniał „Rico”, bo to chyba po prostu niemożliwe. Brytyjczyk miał w sobie to coś, co sprawiało, że był po prostu bardzo lubiany.

Choć w sporcie różnie bywało, to jednak Lee zawsze miał czas dla kibiców czy dziennikarzy i właśnie z takiego zachowania zapamiętali go chyba wszyscy.

Pamiętam, gdy rozmawialiśmy przed sezonem 2012 – „Rico” przyznał, że zastanawiał się w zimie czy zostać w Rzeszowie, ale stwierdził, iż ostatni rok (2011 dop. aut.) nie był dla niego udany i jest coś winien rzeszowskim kibicom i działaczom.

Bardzo zależało mu, by się zrehabilitować. Niestety, wypadek we Wrocławiu przerwał karierę i życie Lee Richardsona. Miał zaledwie 33 lata…

MICHAŁ CZAJKA