Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Przez wiele lat Piotr Rembas ścigał się na polskich torach żużlowych. Wielkiej kariery, jak sam mówi, nie zrobił, ale też niczego nie żałuje. Co ma do powiedzenia syn finalisty IMŚ z Wembley – Jerzego Rembasa?

Początki kariery 

Pewnie trochę było tak, że może i za sprawą tego, że tato jeździł, to i ja zacząłem startować, ale nie był to główny powód. Jednak wtedy były też inne czasy. Jeździło się rowerami wokół klombów i bawiło w ten żużel. Często też na sam żużel się chodziło. Nie siedziało się w domu, czas spędzało się aktywnie. Nie było komórek, konsoli, wiesz, co mam na myśli. Tato nie pchał mnie na żużel, ale też nie miał nic przeciwko, jak zacząłem trenować. To była moja decyzja. Nazwisko mi niczego nie ułatwiało. To już czułem, jak chodziłem do szkoły. Tato źle pojechał, to wiadomo, czepiano się mnie. Wiadomo jak to jest z dzieciakami. Porównań do taty nigdy nie uniknąłem. Tato miał na żużlu karierę, a ja, myślę, tylko przygodę. 

Gorzów 

Startowałem tu w latach 1991-1995 i to było dla mnie takie przedszkole żużla. Wiadomo – byłem juniorem i było łatwiej. Był sprzęt, tu cię zawieźli, tu pomogli. Wiadomo jak to jest z juniorami w klubach. Tamte lata wspominam z dużym sentymentem. Wtedy też były inne czasy i żużel był inny. Mniej było w tym biznesu, więcej sportu. Miałem obok siebie Mariusza Staszewskiego i Roberta Flisa i się w trójkę dość blisko trzymaliśmy.

Łódź

Z Gorzowa odszedłem do Łodzi. Wtedy w Gorzowie już mocno nie inwestowano w młodzież. Znajomy mi polecił Łódź i tam ostatecznie trafiłem. Faktycznie sprzęt mieliśmy w Łodzi dobry, lepiej płacono mi też  za punkty. Czułem wtedy, że mam coś z tego żużla i że ze mnie może jeszcze coś być. Bardzo miło wspominam pana Grajewskiego. Porządny człowiek. Mogę o nim powiedzieć same dobre rzeczy. Jeśli coś uzgodnił, to tak było. Zawsze dotrzymywał słowa.

Ostrów 

Z Łodzi przeszedłem do Ostrowa, ponieważ kadra w Łodzi zrobiła się tak szeroka, że wiedziałem, iż będzie problem z wywalczeniem sobie miejsca w składzie. Stąd był pomysł na Ostrów. W Ostrowie miałem tak naprawdę pierwszy sezon jako zawodowiec i nie był to łatwy rok. Powiem tak, że jak jeździłem w Ostrowie, to wtedy też pomagał mi Jakub Andrzej Grajewski. Po sezonie w Ostrowie nie miałem czego szukać. Wiedziałem, że muszę stamtąd odejść i wróciłem do Łodzi – znowu z pomocą Grajewskiego. Gdyby po sezonie w Ostrowie Grajewski nie wyciągnął do mnie pomocnej dłoni, może wtedy skończyłbym, nazwijmy to, „żużlową karierę”. 

Opole 

Z Łodzi trafiłem do Opola i pierwsze lata były bardzo fajne. Później, jak przyszła pierwsza liga, to dostałem kubeł zimnej wody na głowę, ale w sumie przejeździłem tam pięć lat i chyba tak naprawdę wcale nie z  najgorszymi wynikami. 

Piła 

Ostatni mój klub. Pierwszy sezon wyglądał jako tako, a drugi zaczął się pechowo od zatarcia silników i wypadnięcia ze składu. Każdy jechał swoje i tak naprawdę wtedy nie miałem szans na jazdę. Lata leciały, ale też zdawałem sobie sprawę, że dalej to będzie ciągnięcie na siłę. Jak jechałem turniej pożegnalny u Mariusza Staszewskiego, to wiedziałem, że to mój ostatni start na żużlu. Myślę, że zakończyłem swoją jazdę w odpowiednim momencie.

Sukcesy indywidualne 

Tak naprawdę ich nie było. Raz jechałem w Złotym Kasku, byłem powołany na Złoty Kask w innym sezonie, ale nie wystartowałem. Jechałem w finale MIMP 1993 w Toruniu, wtedy kiedy panowały te trudne warunki na torze. Dziś takie zawody na pewno by się nie odbyły. Wtedy się jechało. Zawodnicy upadali, ale zawody trwały. Wtedy bardziej tańczyliśmy na torze aniżeli jechaliśmy. Była jedna ścieżka, kto z niej wyjechał, po prostu leżał. Teraz są komisarze i bardziej pilnują torów. Rozumiem to, że teraz już na takich torach jak wtedy się nie startuje, bo teraz też jest zupełnie inny sprzęt i to też ma znaczenie. 

Pieniądze 

Nie dorobiłem się na żużlu. Nie startowałem na poziomie ekstraligi czy pierwszej ligi. Wtedy w drugiej lidze nawet jak człowiek robił po dziesięć punktów, to nie mógł się dorobić. Nie wszystkie kluby się ze mną rozliczyły, ale to już nie ma znaczenia. Było minęło. 

Kontuzje 

Bylo ich sporo. Najgorsza to chyba ta w 2002 roku w Grudziądzu. Trochę mi przedłużył prostą świętej pamięci Grzegorz Knapp. Odbiłem się od bandy i połamałem żebra, miałem odmę płuc i kilka innych obrażeń. Nie wiem czemu zawodnicy wracają po kontuzjach. Nas chyba ciągnie żużel jak narkotyk. Każdy z nas wie, na co się pisze, że prędzej czy później zaliczy dzwona. To mamy wkalkulowane. Znam takich zawodników, którzy jak nie mają długo upadku, to zaczynają mieć taki większy instynkt samozachowawczy. Jeśli co jakiś czas jest dzwon, to uznajemy to za normalne. Niektórzy zawodnicy po upadku dostają, choć to w ogóle niewytłumaczalne, dodatkowego kopa. 

Plusy i minusy

Co wspominam najlepiej? Na pewno poznałem wielu ludzi, sporo miejsc zobaczyłem i sporo się nauczyłem. W drugiej lidze nikt nie ma sztabu ludzi do pomocy, większość robi się samemu i ja tak działałem. Minusy? Niczego nie żałuję. To życie pisze nam scenariusze i widocznie miało to tak wyglądać. 

Dzisiaj 

Dziś pracuję normalnie w Niemczech w firmie Franka Mauera i nie ukrywam, że jestem obecny przy żużlu, udzielając się w zespole Wittstock. Oprócz tego prowadzę normalne życie jak każdy. Żona, syn. Byli koledzy z toru? Oczywiście, mam kontakt. Ta stara gorzowska paczka trzyma się razem. Minimum raz do roku spotykamy w większym gronie byłych zawodników i wspominamy stare czasy na torze.