Sprzęt Jasona Doyla już prawie gotowy na sezon 2020, fot. FB Jason Doyle
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nikt ci tyle nie da, ile polski klub obieca – mówił na przełomie wieków jeden z angielskich zawodników. Stwierdzenie to pozostało gdzieniegdzie aktualne do dziś, choć nie brak ostatnio głosów, że działacze grają już bez najmniejszych skrupułów minimalnych zasad fair-play.

Z punktu widzenia żużla, tym zagrywkom nie do końca fair, trudno się dziwić. Mało który klub ma na koniec sezonu zachowaną płynność finansową, a zawodników na rynku jest właściwie bez liku. Przepis o żużlowcu do lat 24 w składzie tylko skomplikował położenie paru z nich, a jednocześnie żużlowcy sami się przekonali, że słowo działacza bywa niewiele warte. Zawodnicy też muszą mieć na uwadze, że nie warto licytować się zbyt ostro, bo można się przy stole transferowym „przerzucić” z kartą.

Jeden z zawodników zagranicznych po okresie transferowym podzielił się z nami swoją historią. Dość niecodzienną i wręcz niewiarygodną. Nie będziemy oczywiście zdradzać personaliów ani żużlowca, ani działaczy, z którymi miał do czynienia, ale jeśli to przeczytają, bez wątpienia odnajdą siebie w tej historii. Żużlowiec wyraził zgodę na upublicznienie pewnych wątków tej historii, a my od siebie dodamy, że to zawodnik tzw. „klasy średniej” – zaistniał na arenie międzynarodowej, potrafił zdobywać komplety, a i w najwyższych klasach rozgrywkowych radził sobie momentami solidnie.

Przed jednym z ostatnich spotkań ligowych w sezonie 2020, do naszego bohatera podszedł menadżer konkurencyjnej drużyny z pytaniem, czy może porozmawiać na temat kolejnego sezonu, bo jest bardzo zainteresowany jego usługami. Zawodnik pozostając lojalnym wobec aktualnego wówczas klubu, poprosił o telefon po zakończeniu rozgrywek, czyli za nieco ponad tydzień, jednak ostatecznie połączenia się nie doczekał.

W międzyczasie sam z siebie złożył propozycję startów w swoim dotychczasowym klubie. Prezes ofertę oglądał „pod światło” parę razy, zastanawiając się, czy mu zera przed oczami nie „skaczą”. Żużlowiec przekonywał, że to ostateczna oferta i nie zamierza z niej schodzić, a sternik klubu poczuł się urażony taką formą rozmów. Jasne się wówczas stało, że drogi zainteresowanych stron wkrótce się rozejdą.

Zawodnikowi niespecjalnie to przeszkadzało, był  pełen wigoru, z dużą pewnością, że telefony się rozdzwonią, wszak sezon mógł udać za udany. I tak też się stało. Za dwa tygodnie się rozdzwoniły, jednak w tej historii generalnie próżno szukać happy endu. Ale po kolei – opisywane zdarzenia ułóżmy w pewną chronologię.

Sobota

Do naszego bohatera dzwoni jeden z klubów, nazwijmy go Niebiescy, pytając, czy może wysłać ofertę i prosząc o ustosunkowanie się do niej. „Chcemy koniecznie mieć cię w swoim składzie” – słyszy żużlowiec. Oferta przedstawiona, punktówka zaakceptowana, ale do kwoty za podpis zawodnik dopisuje pokaźną kwotę za podpis, dajmy na to dodatkowe 50 procent tego, co zaoferowali Niebiescy, z nadziejami na pomyślne negocjacje. Klub ofertę zwrotną dostaje, włodarze dochodzą do wniosku, że to trochę drogo i portfelowy rozsądek przeważył nad chęciami zatrudnienia zawodnika. „Poszukamy tańszej opcji, a tego podtrzymamy w zawieszeniu, jeśli nikogo nie znajdziemy, wrócimy do niego” – przekonują w klubie (o czym oczywiście zawodnik nie wie) i proszą jednocześnie żużlowca o cierpliwość. I czas.

Poniedziałek

Dzwoni kolejny z prezesów, załóżmy klubu Żółci, pytając naszego bohatera o zdrowie i o plany na przyszły sezon. Z rozmowy wynika, że prezes nie dogadał się ze swoim zawodnikiem, szuka zmiennika. Składa propozycję zawodnikowi, on ją po namyśle przyjmuje. Jednocześnie słyszy od prezesa, aby do środy wieczora nie wykonywał żadnych ruchów, a właśnie tego dnia zostaną podpisane dokumenty. Do środy bowiem klub zamknie formalności ze sponsorem.

Wtorek

Znów dzwoni telefon. Tym razem klub z niższej dywizji, dajmy na to Pomarańczowi. Tam budują ciekawy skład, widzą w nim lidera i – co oczywiste – koniecznie go chcą. Składają propozycje startów nawet lepszą od tej pierwotnej od Niebieskich. Żużlowiec jednak zwietrzył chęć podreperowania domowego budżetu i spędzenia urlopu w droższym miejscu, dlatego prosi o czas, bo ma kontakt z innymi klubami. – Jeśli nic nie wypali tam, idę niżej, za mniejszą kasę – pomyślał.

Środa

Do zawodnika dzwoni rano prezes Pomarańczowych. Naciska go na podpisanie kontraktu. Ten odmawia, argumentując to faktem, że do północy ma otrzymać odpowiedź, właściwie potwierdzenie, z Żółtych. Na ten moment ma propozycje z Niebieskich (którzy wciąż nie ustosunkowali się do kontrpropozycji zawodnika, tylko poprosili o czas) oraz te od Żółtych i Pomarańczowych.

Zawodnik w godzinach popołudniowych pisze do prezesa klubu Niebieskich z zapytaniem, czy ustosunkuje się do propozycji. Odpowiedź nadchodzi niespodziewanie szybko. „Nie ma tematu twoich startów u nas”. Zawodnikowi nieco rzednie mina, ale trzyma fason, bo ma dwie kolejne opcje. Tuż przed północą otrzymuje jednak zaskakującą wiadomość od Żółtych, iż zarząd postanowił związać się z innym zawodnikiem.

Czwartek

Nasz bohater zaczyna być nerwowy. Opcji coraz mniej, a czas do zamknięcia okienka transferowego nieubłaganie płynie. Wykonuje telefon do prezesa Niebieskich z propozycją zejścia z kwoty, byle tylko podpisać kontrakt. Ten odpowiada zdziwiony, że przecież od wczoraj jest przypisany do… Pomarańczowych. Po krótkiej rozmowie wychodzi na jaw, że menadżer Pomarańczowych zadzwonił do Niebieskich z informacją, że zawodnik przyjął ich warunki kontraktu. Stąd też nie było tematu jego startów w tym klubie i ustosunkowania się do finansowej propozycji jeźdźca.

Żużlowiec nie wierzy w to, co słyszy. Odkłada słuchawkę. Dzwoni do Pomarańczowych. Chce ze względu na naglące terminy szybko się dogadać i nawet za mniejszą kwotę podpisać umowę. Prezes klubu stwierdza ze stoickim spokojem, że nic z tego, ponieważ przed kilkoma godzinami dogadali się z innym żużlowcem.

Piątek

Nasz bohater wysłał kilkanaście wiadomości do prezesów i menadżerów. Niestety dla niego, bez odpowiedzi. Ani pełnopłatnego kontraktu, ani choćby umowy warszawskiej.

Jak widać na tym przykładzie, zawodnik rozmawiając w pewnym momencie z trzeba klubami – Niebieskimi, Żółtymi i Pomarańczowymi, w pewnym momencie został z ręką w nocniku. Doskonale o tym wie i pluł sobie w brodę, że zachciało mu się negocjacji z Niebieskimi. Mógł przyjąć pierwotną propozycję i nic nie dopisywać, miałby święty spokój. Przez pewien czas nie miał widoków na żaden klub i tylko niespotykany ,szczęśliwy zwrot akcji w ostatnich praktycznie chwilach sprawił, że ostatecznie bez klubu nie pozostał. Nie będziemy zdradzać, o jaki zwrot akcji chodzi, bowiem po nim można zidentyfikować naszego bohatera.

Jaki morał z historii? Bardzo prosty. Nic się w żużlu nie zmienia. Zawodnicy dalej są pazerni i myślą, że to oni dyktują warunki na rynku transferowym. Działacze z kolei pokazują, że pomimo nawoływania do uczciwości w mediach, potrafią swoim zachowaniem dorównać zawodnikom. Telefon menadżera klubu Pomarańczowych do prezesa Niebieskich, aby zawodnika wybili sobie z głowy, bo podpisał u nich, pokazuje najdobitniej, że działacze też potrafią pojechać po bandzie. Summa summarum wystawiając do wiatru zawodnika, bez którego jeszcze kilka dni wcześniej nie byli w stanie wyobrazić sobie swojego zespołu.

3 komentarze on Żużel. Taniec z gwiazdami, czyli jak zawodnicy i działacze grają w transferowego pokera
    obiektywnie z boku
    8 Jan 2021
     3:41pm

    Nie ma co plakac na losem zagranicznego zawodnika bowiem sa jeszcze ligi szwedzka i dunska, moze angielska a na pewno rosyjska. Tam tez potrzebuja zagraniczniakow i niech tam pokazuja ile sa warci !!!

Skomentuj

3 komentarze on Żużel. Taniec z gwiazdami, czyli jak zawodnicy i działacze grają w transferowego pokera
    obiektywnie z boku
    8 Jan 2021
     3:41pm

    Nie ma co plakac na losem zagranicznego zawodnika bowiem sa jeszcze ligi szwedzka i dunska, moze angielska a na pewno rosyjska. Tam tez potrzebuja zagraniczniakow i niech tam pokazuja ile sa warci !!!

Skomentuj