Tomasz Kornacki musiał walczyć ze złośliwością rzeczy martwych, ale i ze złośliwością ludzką... FOT. JAROSŁAW PABIJAN.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zimą dziennikarze potrafią z lubością godną podziwu nadużywać zwrotu „ładowanie akumulatorów”. Ładuje je każdy, wszędzie i niemal do utraty tchu. Wszyscy wylewają hektolitry poty, jak Pan Bóg przykazał. Nikt raczej nie wspomni, że podczas tych słynnych zgrupowań dochodzi też często do… rozładowywania akumulatorów. I podobnie jest z technologicznym wyścigiem zbrojeń. Otóż niekiedy dochodzi do rozbrajania…

Co do rozładowywania akumulatorów – temat rzeka, na inną okazję. Wspomnimy tylko postać trzykrotnego mistrza świata, Taia Woffindena. Wiecie, kiedy zaczął te tytuły kolekcjonować? Kiedy zrozumiał, że po Zakopanem należy biegać nie nocą pół nago, lecz za dnia w dresie. Ehh, to były zgrupowania.

Dobra, cofamy się do lat 90. Polonia Bydgoszcz braci Gollobów. Ci akurat byli zawsze pewni miejsca w składzie. Pozostali musieli jednak o ten plastron walczyć – na różne sposoby. W bydgoskim warsztacie rządzili wówczas Zygfryd Łapa, Leszek Stefankiewicz i Witold Gromowski. Jak wiadomo, gros zasobu sprzętowego należało wówczas do klubu, a konkretne motocykle przydzielano – czasem też odbierano – poszczególnym zawodnikom. Jeden z juniorów nie był wówczas specjalnie zadowolony z jednostki, która jemu akurat przypadła w udziale. Swojemu rywalowi do miejsca w składzie postanowił w związku z powyższym sprawić psikusa. A tym rywalem był, jak niesie wieść, Tomasz Kornacki.

No więc pewien junior Polonii tak bardzo chciał otrzymać meczowy plastron z Gryfem Pomorskim, że w maszynie Kornackiego ściągnął filtr od gaźnika, otworzył przepustnicę i… wrzucił doń pięciozłotówkę. Starą, nie nową. Efekt musiał być oczywisty. Pozostało tylko poczekać, aż motocykl zostanie odpalony, a gdy wreszcie został, nastąpiło wielkie „chruuup”. Silnik nadawał się już tylko do remontu.

Jak widać, rywalizacja o miejsce w składzie przybierała różne formy, a wyścig zbrojeń polegał również na rozbrajaniu przeciwnika. Dodać jeszcze należy, że nie mniej poszkodowany okazywał się klubowy mechanik, bo to jego wielogodzinna praca szła przecież na marne. A prowodyr? Za rękę złapany nie został, pozostały zatem tylko domysły, który z juniorów Polonii za tym stał. Choć środowisko wie, który…

Inne wnioski? Dokładnie zamykać sprzęt w klubowym warsztacie.