Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Po nieudanym, pechowym sezonie 2018, Zdunek Wybrzeże Gdańsk znów chce być groźne dla wszystkich. O sposobie budowania drużyny, polskim rynku samochodowym oraz wymaganiach współczesnego kibica rozmawiamy z prezesem gdańskiego Wybrzeża.

W trakcie poprzedniego sezonu przybyło Panu siwych włosów?

Mam już niemal same siwe włosy. Jestem w sporcie od 25 lat, także z synem, a teraz z wnukami. W Wybrzeżu było raz lepiej, a raz gorzej, raz się wygrywa, raz nie. Staramy się promować postawę sportową, zwycięstwa i porażki są w nią wpisane.

Mecz, którego nie było, starcie z Orłem w Łodzi, to najbardziej nerwowy moment zakończonego sezonu?

Nie… Z Witkiem potrafię się dogadać, chociaż będę się upierać, że mecz mógł się odbyć, bo warunki nie były złe. Więcej ludzi pracujących przy torze, lepszy traktor… Szkoda.

Za to po zwycięstwie w Lublinie radość musiała być na całego?

Zgadza się. Ten mecz wyglądał tak, jak wyglądać powinny wszystkie nasze spotkania. Nam wciąż czegoś brakowało, a i pech nas nie opuszczał. Kontuzja Andersa Thomsena w Pile, już w pierwszym wyścigu. Później uzupełnianie składu Patrickiem Hougaardem. W Lublinie skład był taki, jaki być powinien i taki też był wynik. Gdy przegrywaliśmy spotkania, to zwykle ledwie kilkoma punktami.

Wybrzeże przygotowało w 2018 roku dwóch Duńczyków do jazdy w Ekstralidze. Anders Thomsen przeniósł się do Gorzowa, Mikkel Michelsen wybrał Motor Lublin, który powraca do grona najlepszych.

Tak bywa. Thomsen udzielił niefortunnego wywiadu, w którym powiedział, że od zawsze marzył, by jeździć dla Stali Gorzów. Choć z drugiej strony rozumiem to. Żużel jest jak Formuła 1. Sezon trwa, a my podtrzymujemy emocje, spekulujemy, który z kierowców zmieni pracodawcę. Pojawia się prawdziwa giełda nazwisk i stajni. Ale tak powinniśmy robić. Wybrzeże ma stabilny budżet. Nie jesteśmy najbogatsi, ale najbiedniejsi z pewnością też nie. Drużynę można budować na dwa sposoby. Albo kupować uznanych, drogich zawodników, których można rozliczyć z konkretnych dokonań na torze, albo wyszukiwać talenty, dać szansę rozwoju, a później, przy awansie, mieć jakąś bazę. My sięgamy po takich zawodników jak Mikkel Bech. Walecznych i ambitnych.

W sezonie 2019 Wybrzeże pojedzie…

Ładnie, dla kibiców. Chcemy, by była walka. Plan minimum to dostanie się do fazy play-off.

Latem powiedział Pan, że zazdrości Lublinowi, gdzie wszyscy postawili na Motor. Zapominano nawet o podziałach politycznych. Czy w Trójmieście taka sytuacja jest możliwa, przecież tu oferta kibicowania z pewnością jest większa?

Wybrzeże i żużel to bezsprzecznie sport numer dwa. Po piłce nożnej. Speedway przyciąga 5-6 tysięcy kibiców. To dużo, zważywszy, że w Trójmieście zawsze coś się dzieje. Dużo także ze względu na stadion. Dzisiaj wymagania kibiców są większe, nikt nie chce stać w długiej kolejce do toi-toia. Obiekt potrafi przyciągnąć ludzi. Proszę spojrzeć na Wrocław. Trzy, czasem cztery tysiące widzów, a po remoncie Stadionu Olimpijskiego, komplety. Jakość przyciąga. Jest wola miasta, by pomóc obiektowi w Gdańsku, chociaż ten nie jest własnością miejską, a należy do stowarzyszenia, które wznowiło ostatnio swoją działalność i jest to problem. Ale, jak powiedziałem, miasto chce pomóc.

To prawda, że urodził się Pan w samochodzie?

Prawda, urodziłem się w trakcie przewożenia mojej mamy do szpitala. Na przedmieściach Gdańska, gdzie ciągle mieszkam.

W jednym z wywiadów przeczytałem, że jedynie Pan oraz jeden z kolegów, otrzymaliście pozwolenie od kierownika szkoły podstawowej na podjęcie nauki na poziomie średnim. Dzisiaj Pan jest człowiekiem biznesu, kolega został księdzem. Macie kontakt?

Bardzo rzadki, niestety. Ale fakt, musieliśmy wystąpić z podaniem do kierownika szkoły by pójść do szkoły średniej a nie zasadniczej. I rzeczywiście, kolega poszedł do liceum a ja do samochodówki, gdzie dostać się było niełatwo. Kilkunastu chłopaków na miejsce. Zresztą wtedy działały trzy szkoły, do których dostanie się oznaczało prestiż. Samochodówka była jedną z nich. Wtedy nowa szkoła, nowe warsztaty…

Obserwuje Pan polski rynek samochodowy, nasuwają się Panu jakieś wnioski?

W Polsce sprzedaje się około 400 tysięcy samochodów rocznie. To mało, nawet przy Hiszpanii, nie mówiąc o rynkach takich jak Niemcy. Widać oczywiście różnicę pomiędzy rynkiem włoskim, na którym króluje panda a niemieckim, gdzie prym wiodą uznane, własne marki. W Polsce wciąż wiele jest starych, używanych aut. Nie mamy regulacji, które dotyczyłyby ochrony środowiska. Prostej zależności, że wysokość opłat za samochód uzależniona jest od posiadanej przez pojazd normy spalania. Te rozwiązania obecne są już także w Europie Środkowej. Dzisiaj jest wiele form użytkowania samochodów. Nie tylko zakup, ale leasing, wynajem długoterminowy. Może to coś zmieni. Także to, że nieważne jak starym, byleby zadać szyku, BMW.

Znudzą się Panu kiedyś samochody?

Samochody to moje życie, nie znudzą mi się nigdy. Chociaż wiele czasu zajmuje mi żużel. Kibicuję wnukom na motocrossie. Ale działam także w Wojewódzkiej Radzie Dialogu Społecznego z ramienia Związku Rzemiosła Polskiego, jestem zaangażowany w szkołę rzemiosła. Zajęć dużo, więc wstaję nie o 6.30 a o 5.00.

A kładzie się Pan?

Około 23.

Więc stara się Pan zachować higienę snu. Chodzi Pan na mecze Lechii?

Nie. Jak wspomniałem, kibicuję wnukom, lubię piłkę ręczną, bo to męski sport. No i jacht. Pływam, kiedy mogę.

JANUSZ KOZIOŁ