Świst. Miał podbić świat, a musiał walczyć o życie. Czuł, że stanie się coś złego

foto. JAREK PABIJAN [email protected] tel. +48 601 83 62 58
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Licencję uzyskał w 1984 roku, a na żużlowych torach spędził aż 32 lata. Był liderem Stali Gorzów, zostając potem jej ikoną. Dla tego klubu zdobył ponad 2,5 tys. punktów. Piotr Świst, multimedalista mistrzostw Polski, nigdy nie zdobył jednak złota IMP. Czego zabrakło?

Namaszczony przez Edwarda Jancarza

Piotr Świst do szkółki żużlowej pod okiem Bogusława Nowaka trafił jako 15-latek. A wcześniej musiał toczyć boje o jazdę na „wuesce” ze… swoją starszą siostrą. – Była silniejsza, większa i starsza, to częściej na niej jeździła. Praktycznie większość pojedynków z nią przegrywałem – wspomina z uśmiechem na ustach lata dzieciństwa Świst.

foto. JAREK PABIJAN [email protected] tel. +48 601 83 62 58

Miłością do żużla zaraził go tata – Jan. Początki w szkółce żużlowej także nie należały do najłatwiejszych. Okazało się, że jest za niski i nogami nie sięga do ziemi. – Jak wsiadłem na motocykl, to ledwo dotykałem nogami do toru. Trzeba było przerabiać motocykl żużlowy. Boguś Nowak stwierdził, że się nie nadaję, ale ja się nie poddałem i rzeczywiście ten motor pod siebie zacząłem robić. Wymieniliśmy w nim dosłownie wszystko, poza kierownicą. Potem, żeby nie dojeżdżać daleko na treningi, wspólnie z tatą stworzyliśmy minitor. To był rok 1983. Ojciec pożyczył wał z klubu, ciągnął go przez całe miasto ciągnikiem. Na tablicy widniał napis „brak świateł”. Ujeżdżałem ten tor o każdej porze dnia, a nawet wieczorami. Jak się za mocno kurzyło, to konewką polewaliśmy, a jak robiły się dziury, to ziemią zakopywaliśmy. Taczkami ją woziliśmy. Ćwiczyłem nawet przy ujemnych temperaturach – wspomina 51-latek w programie Przemysława Sierakowskiego „Wieczorne Magnata Rozmowy” (https://www.youtube.com/playlist?list=PLuMQSqHsar3-6M04Q7yikpgxe7BawZGXi). Przytrafiła się także pierwsza groźniejsza kontuzja. – Na treningu wjechałem w Jarka Gałę i wyrwało mi bark. Naderwana torebka stawowa, operacja w Warszawie u doktora Kwareckiego. Bolesne to było bardzo, ale nie zraziłem się – mówi dalej Świst.

Treningi na minitorze wydały wkrótce swoje owoce. W 1986 roku z torami żużlowymi żegnała się inna gorzowska legenda – Edward Jancarz. Wówczas nastąpiło symboliczne przekazanie plastronu z rąk mistrza dla 18-letniego, stawiającego pierwsze kroki w swojej karierze Piotra Śwista.

Najbardziej cenię złoto IMP, którego nigdy nie zdobyłem” – Paweł Waloszek

Powyższe zdanie doskonale odzwierciedla karierę naszego bohatera. Piotr Świst jest multimedalistą mistrzostw Polski. Został 3-krotnie najlepszym juniorem w kraju (1987-1889). Zdobył także wiele medali DMP. Jest również srebrnym medalistą finału IMŚJ z 1987 w Zielonej Górze (wtedy były to IME – mimo że w zawodach jeździł między innymi Ronnie Correy z USA). Zwyciężył Gary Havelock, a Piotr Świst dzięki koleżeńskiej postawie Cezarego Owiżyca mógł startować w biegu dodatkowym.

– Gumę złapałem. Ale Czarek Owiżyc zachował się po koleżeńsku i mnie nie wyprzedził. Dzięki temu mogłem jechać w barażu o medal – wspomina Świst. W 1994 jedyny raz wystąpił w finale IMŚ, zajmując w duńskim Vojens 15. miejsce. Wielokrotnie reprezentował Polskę w DMŚ oraz Mistrzostwach Świata Par. Nigdy jednak nie zdobył upragnionego złota IMP i DMP. – Jestem zadowolony z przebiegu całej swojej kariery. Udało mi się zdobyć wiele medali, a na mecze naszej drużyny w Gorzowie przychodziły tłumy kibiców. Czegoś jednak zawsze brakowało, aby sięgnąć po złoto i postawić tę kropkę nad „i”. Nie tacy jak ja nie zdobywali złota – podsumowuje złoty medalista MPPK z 1992 roku.

Piotr Świst wielokrotnie reprezentował Polskę na arenie międzynarodowej. foto. JAREK PABIJAN

16 czerwca 1990 – Wiener Neustadt (Austria) – przełomowy moment w karierze

W 1990 roku wykręcił w polskiej lidze niewiarygodną średnią – 2,74 pkt, wygrywając większość wyścigów. Był żelaznym liderem Stali Gorzów. Zaczęto w nim widzieć przyszłą gwiazdę na arenie światowej, ale wszystko przyćmił straszny karambol, do jakiego doszło podczas półfinału Mistrzostw Świata Par. Startowano wówczas w sześciu. Ówczesny kolega z pary, Ryszard Dołomisiewicz, zanotował upadek, a Świst – żeby na niego nie wpaść – wylądował w trybunach za bandą. Zaczął się dusić własną krwią i lekarz zawodów walkę o życie rozpoczął już na torze. Tamte chwile należały do najbardziej dramatycznych w całej jego karierze.

– Nie chciałem tam jechać. Coś jakby wewnętrzny głos mi podpowiadał, że może się coś wydarzyć. Nie pamiętam nic z tamtego upadku. Miałem zadrutowaną szczękę przez jakieś 3 miesiące. Poza tym złamane obie ręce – jedna w dwóch miejscach, złamana szczęka, otwarte złamanie kości piszczelowej i strzałkowej. Nie mogłem normalnie jeść ani pić. Nawet wypluwałem austriackie ptasie mleczko – tak tamto wydarzenie wspomina 3-krotny srebrny medalista DMP. Wielu obserwatorów sceny żużlowej twierdzi, że tamten karambol był przełomowy. Świst w dyspozycji sprzed wypadku miał ogromne szanse osiągnąć więcej na świecie, ale w tamten koszmarny dla niego dzień uciekło to bezpowrotnie.

Całe życie podporządkował sportowi. Nawet ślub wziął między meczami ligowymi

Piotr Świst całe swoje życie podporządkował żużlowi. Wstawał o 5 nad ranem i codziennie biegał. – Nienawidziłem biegać, ale żeby być w formie, trzeba było to robić – opowiadat. Byłem bardzo zdeterminowany, żeby osiągnąć sukces. Swój ślub wziął pomiędzy dwoma meczami ligowymi i to dosłownie. – Ślub z Mirellą wziąłem w sobotę. W piątek jechałem zawody ligowe, a potem zaraz po ślubie w niedzielę i wszystko z nich pamiętam! – śmieje się zdobywca Złotego Kasku z 1988 roku.

Twisty” – znaczy pokręcony

Piotr Świst na żużlowych torach dorobił się przydomku „Twisty”. Zawsze słynął z odważnej jazdy i… kontrowersyjnych wypowiedzi. Miał swoje zdanie i nie bał się go wypowiadać. W latach 2003-2005 reprezentował barwy lokalnego rywala zza miedzy – ZKŻ-tu Zielona Góra. Podczas prezentacji zespołu krzyknął: „Sto procent Falubaz!”. Tamtych słów wielu kibiców w Gorzowie nie potrafi zapomnieć Świstowi do dzisiaj. – Oczywiście, że miałem to wypominane, ale nigdy nie miałem z tym problemu. Powiedziałem to i trudno. Takie jest życie sportowca – tak wspomina tamtą historię Piotr Świst.

„Twisty” odważny był na torze, jak i podczas swoich wywiadów. foto. JAREK PABIJAN

Przystań w Pile

Po kilku epizodach w Lublinie, Daugavpils oraz Równem trafił ostatecznie do Piły. – Na ostatnie lata osiadłem w klubie z Piły, gdzie także trenowałem młodzież, ale w związku z różnymi perturbacjami ludzi związanych z tym klubem dalsze szkolenie juniorów nie było możliwe. Nie zostałem dopuszczany do decyzji i to wszystko przypominało jazdę na wariackich papierach. Duża część winy została mi przypisana, a ludzie, którzy uważali się za moich dobrych znajomych – odwrócili się ode mnie. Dla mnie to całkowicie niezrozumiała sytuacja – podsumowuje swój pobyt w Pile „Twisty”.

Na koniec swojej kariery osiadł w Pile, gdzie wielokrotnie był najlepszym zawodnikiem swojej drużyny. foto: Jarek Pabijan

Wnuk Filip ma głowę, ale… nie do żużla

Podczas turnieju pożegnalnego na torze pojawił się w towarzystwie swojego wnuka Filipa. Czy jest szansa, żeby wnuk poszedł w ślady dziadka? – Nie, nie zostanie żużlowcem. I dobrze, ma głowę do wielu rzeczy, ale nie do żużla – śmieje się dziadek Piotr Świst.

Trener w MSC Wolfe Wittstock

W przyszłym sezonie Piotr Świst będzie prowadził niemiecki zespół Wilków z Wittstock, który wystartuje w ramach polskiej 2. Ligi Żużlowej. Dla 51-latka to nie pierwsza przygoda trenerska. – Prowadziłem już drużyny z Równego i Piły. Zadzwonił do mnie Frank Mauer, z którym znamy się już wiele lat i postanowiłem podjąć wyzwanie. Skład kadry mamy szeroki, a ja mam swoje pomysły na poprowadzenie tego zespołu. Chcę przekazywać swoją wiedzę i doświadczenie, które zdobyłem podczas 32 lat spędzonych na torach żużlowych – podsumowuje Piotr Świst.

foto: Jarek Pabijan [email protected] tel +48 601 83 62 58