Strzały Czekańskiego: Scenariusz na żużel – sport trzystu trupów. Rujnuje życie w sekund pięć

fot. John Somerville Collection
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Od redakcji portalu Po-bandzie.com.pl: – Żużel jest naszą wielką miłością. Dostarcza mnóstwo wrażen, emocji i radości. Ale żużel również zabija i rani (patrz: nasza niedawna rozmowa z żoną Darcy Warda). Pogrąża nas też w głębokim smutku, gdy z tego padołu łez odchodzą na niebiańskie tory dawne wielkie gwiazdy tego sportu, jak np. Zenon Plech, którego niedawno pochowaliśmy w Gdańsku. O tej ciemnej stronie speedwaya i życia niedawno napisał w 30-letnim już, papierowym wydaniu „Tygodnika Żużlowego” Bartłomiej Czekański. To tekst o żużlu inny niż wszystkie, dlatego zdecydowaliśmy się go dziś – za zgodą autora – zaprezentować w formie przedruku z „TŻ” także Czytelnikom naszego portalu. Zapraszamy do lektury i do refleksji.

Bartłomiej Czekański („TŻ”):  Kiedy napada mnie smutne info o śmierci takich ludzi jak Zenek Plech, Tomek Jędrzejak, Tomek Skrzypek itd., to trudno mnie – facetowi z liczbą prawie 62 na karku i już od lat żyjącemu z lekarskim wyrokiem – opędzić się od myśli ostatecznych. 

Zagrajmy zatem w skojarzenia…

Śmierć: W moim wieku to już tylko oczekiwanie. Dla innych bywa niespodzianką.

Starość, przemijanie: Na jesieni życia zawsze w jakiś sposób jesteś samotny. Świat bowiem wokół gna do przodu, a ty odstajesz. Jeśli zaakceptujesz samotność, to spokojnie przyjmiesz i starość, przemijanie.

Po życiu, czyli co jest po drugiej stronie: Tylko zmarli znają prawdę. 

Choroba, cierpienie: Nie wszystkich uszlachetnia. 

Strach: Nie zdefiniowałem jeszcze. 

Niebezpieczeństwo, adrenalina: Nałóg taki sam jak inne – żużlowcy to wiedzą. 

Wypadki: Wpisane krwią do cyrografu na speedway.

Żużel: Jest fajny, ale ja go nie lubię (tak mawiał żużlowiec, śp. Kenny Carter).

LEGENDY ŻUŻLA NIE UMIERAJĄ NIGDY

Zastanawiam się, czemu o czarnym sporcie nie nakręcono u nas jeszcze żadnego filmu na wysokim poziomie, takiego jak choćby „Underdog” o MMA z moim kumplem z bokserskiej sali Erykiem Lubosem w roli głównej? Tworzywo przecież jest wdzięczne. Speedway w swej historii zabił ponad 300 zawodników, ale też kilku mechaników, czy nawet widzów! Co więcej, jeźdźców potrafi uśmiercać nawet poza torem, poza stadionem! To duży cmentarz. 300 trupów, a ilu okaleczonych? Fizycznie, ale też i psychicznie (stąd samobójstwa zawodników). Z żoną Darcy Warda, który po wypadku na torze porusza się na wózku inwalidzkim, portal Po-bandzie.com.pl niedawno opublikował przejmujący, znakomity wywiad. 

Prawda czasu, prawda ekranu. Mój przykładowy scenariusz na żużel…

SCENA I: Stadion żużlowy Hackney w Londynie. 1981 rok? Jakoś tak, ale daty się rozmywają. Wieczór. Mecz ligowy. Na ławce przy parku maszyn ubrani w żużlowe skóry siedzą Zenek Plech, Romek Jankowski i Andrzej Huszcza. Witam się z nimi i idę do busoshopu z akcesoriami do speedwaya. Kupuję piękne błotniki plus tarczę na tylne koło do motoru Roberta Słabonia. 

SCENA II: Stoję na betonowych schodkach robiących na Hackney za trybunę. Kolorowi fani dmuchają w trąbki i popędzają swego lidera Petersena: „Go Bo!”. Za chwilę pisk pań: „Caman Zenon!”. – Ku…a! – klnę, gdy memu koledze (Plechowi) mimo ambitnej pogoni nie udaje się wygrać biegu. 

– Polak? – z sympatią pytają stojący obok Angole. I opowiadają z nieskrywanym uznaniem: – Super Zenon u nas już kiedyś jeździł. Lubiliśmy tego „crazy mana”. Potem gdzieś zniknął z horyzontu. Promotor Silver ściągnął go z powrotem do drużyny po tym, jak tu na tej prostej zabił się nasz Vic Harding, a Steve Waetherley z Eastbourne, z którym się sczepił, sparaliżowany wylądował na inwalidzkim wózku. Taki dramat w jednej kraksie! Plech w pierwszym swoim wyścigu po powrocie, gdy zastąpił tragicznie zmarłego Hardinga, po przegranym starcie wyprzedził trzech rywali, w tym wielkiego Ole Olsena i dodatkowo pobił rekord toru Hackney! Tak mu biliśmy brawo, że do dziś dłonie nas bolą.

SCENA III: Koniec finału IMŚ na Wembley w 1981 roku. Ostatniego na tym historycznym stadionie. Być może był to najlepszy jednodniowy finał w ogóle. Plech przystępował do niego z wielkimi nadziejami. Nie poszło mu, podobnie jak i miejscowemu faworytowi Mike’owi Lee. Obaj leżeli. Zenek zamknął się w swoim busie i mocno przeżywał rozczarowanie. Gdzieś prysł nieodparty urok wesołego Prince Clowna, który rozbawiał swoimi krotochwilami świat speedwaya. Zostawiliśmy go samego z jego smutkiem i z Edziem Jancarzem pojechaliśmy na oficjalny bankiet. Byłem tam z pewną piękną znajomą. Natychmiast zauważył ją nowo kreowany champion, Jankes Bruce Penhall i dzierżąc w dłoni szklaneczkę whiskey wygłosił do niej zagajenie: – Fajne masz cycki!

SCENA IV: Trzydniowa impreza w dwupoziomowym londyńskim mieszkaniu u znajomych Polek, na której wylądowaliśmy z Jancarzem zaraz po bankiecie na Wembley.

Scena V: Gorzów, dom państwa Jancarzów. Żona (pierwsza) Edka, pani Halina mówi do mnie: – Proszę napisać w „Sportowcu” o tym, jak mojego męża działacze Stali najpierw zatrudnili w charakterze trenera, potem go rozpili, a następnie wyrzucili z pracy… za picie. To podłe. Byłam na skargę nawet w komitecie partii. Napisałem. 

SCENA VI: – Coraz smutniejsze życie Eddiego, na koniec śmierć z rąk drugiej żony. Nie nóż ten był do chleba…

SCENA VII: – Jadę sypialnym do Gdańska. W hotelowym hallu czekam na Zenka Plecha. Wchodzi bez uśmiechu, jakieś panie go pozdrawiają, ale on wita się ze mną i mówi: – Będziesz pisał o tym do „Sportowca”?

– Tak, zamierzam cię bronić.

– Mam konflikt z trenerem Sikorą, albo im się wydaje, że mam, więc mnie pod wydumanym pretekstem zawiesili w prawach zawodnika.

Odwiedzam klub Wybrzeże, rozmawiam z mechanikami i trenerem, jedynym w Polsce, bo reszta to byli tylko instruktorzy żużla. Padają chyba słowa o niesportowym trybie życia – o ile mnie pamięć nie myli – nieudokumentowane żadnym konkretnym wykroczeniem. 

Scena VIII: – Tekst w „Sportowcu” się ukazuje, Plech mi dziękuje za wsparcie, a z jego „oponentem” – trenerem Gerardem Sikorą potem… jadę na Zlatą Prilbę do Pardubic. Sprawa zblatowana. 

SCENA IX: Niemieckie Pocking. Wieczorny turniej dawnych sław przed finałem IMŚ ‘89 w Monachium. Briggs, Fundin, Michanek, Penhall itd. Niebo jest tam rozświetlone żużlowymi gwiazdami. Wygrywa… Plech! Gratulujemy mu z moim ojcem. Następnego dnia na finale IMŚ w Monachium już go nie widzimy. Gdzieś się zaszył rozsmakowując się w swym ostatnim tryumfie na torze. 

SCENA X: – Szpital we Wrocku. Plech po wypadku samochodowym leży tam i naprawiają mu uszkodzoną rękę. Odwiedzamy go z prezesem Sparty Andrzejem Rusko. Żartom nie ma końca, choć zanosi się na to, że Zenek na motor raczej już nie wsiądzie, nawet jako oldboy. 

SCENA XI: Europoseł Ryszard Czarnecki lobbuje i na jego wniosek premier polskiego rządu (to była jeszcze chyba Beata Szydło – sprawdzę i napiszę o tym dokładniej) przyznaje wielkiemu Plechowi specjalną emeryturę, mimo że ten swoje jedenaście medali zdobył w nieolimpijskiej dyscyplinie. A tylko olimpijczycy ustawowo mają taki przywilej. 

SCENA XII: „Setka” w telewizji. Córka Zenona Plecha mówi reporterowi: – Telefonowałam do taty do szpitala i mówił, że czeka tam na różne badania, był schorowany, lecz dobrze nastawiony do przyszłości. Za pół godziny zadzwonili, że zmarł…

Szok, smutek, niedowierzanie. THE END. Nie, wcale nie koniec, bo przecież legendy Plecha i Jancarza pozostały. Legendy nie umierają.

Cytat z filmu „Miłość i śmierć” Woody Allena:

„Mały Boris:  – Ktoś ty jest?
Śmierć: – Śmierć.
Mały Boris: – Co się dzieje z człowiekiem, kiedy umiera? Czy istnieje piekło, czy istnieje Bóg, czy zaczniemy nowe życie? No dobra, zadam ci jedno podstawowe pytanie: czy są tam dziewczyny?
Śmierć: – Interesujący z ciebie młody człowiek. Jeszcze się spotkamy.
-Mały Boris: – Nie rób sobie fatygi.

Śmierć: – To żadna fatyga.” 

I jeszcze to: – Bardzo mnie zawsze boli, gdy umiera utalentowany człowiek, świat bowiem bardziej ludzi takich potrzebuje niż niebo (Georg Christoph Lichtenberg).

SAMOTNI W ŻUŻLOWYM TŁUMIE. CZY TO ZROZUMIESZ?

– Bo jak w świecie, gdzie wszyscy starają się przeżyć za wszelką cenę, osądzać tych, którzy decydują się na śmierć? – Paulo Coelho („Weronika postanawia umrzeć”).

A jakież głębokie filmy, z jakże ważnym przesłaniem, mogłyby powstać o dramacie Kurmańskiego, Romanka, Dadosa, Jędrzejaka. Byli w żużlowym tłumie, a nikt nie zrozumiał ich cierpienia, dawali znaki, krzyczeli głośno, a nikt ich nie słyszał… Słuchać, a słyszeć to różnica. 

Taaa, trzeba tu tyko mądrego scenarzysty i reżysera. Całkiem niedawno widziałem film na podstawie książki autorstwa Jojo Moyes pt. „Zanim się pojawiłeś”. Ekscentryczna, nieznająca swojej wartości dziewczyna zostaje opiekunką całkowicie sparaliżowanego po wypadku, znającego swoją wartość, młodego bogacza. Był królem życia, sportowcem ekstremalnym. Po wypadku nie chciał już żyć bezsilny, nie miał szans na powrót do zdrowia, zdecydował się więc na eutanazję w Szwajcarii. Niektórzy uznają to za obrazoburcze, ale ja też jestem za świadomą eutanazją – jeśli ktoś nie chce żyć, to należy mu pozwolić skończyć. Swoim rodzicom jednak obiecał, że zostanie z nimi jeszcze przez pół roku. Opiekunka dała mu piękny czas, a i on ją odmienił. Mimo, że happy endu nie było, wręcz przeciwnie, to obraz ten nie pogrąża w rozpaczy, daje wiele wewnętrznego spokoju, mądrości, a nawet siły. Cytaty z tego niesamowitego filmu:

 – Człowiek ma tylko jedno życie. I właściwie ma obowiązek wykorzystać je najlepiej, jak się da.

 – Wiesz, pomóc można tylko komuś, kto tego chce.

 – Są zwyczajne godziny i są godziny ułomne, kiedy czas zatrzymuje się i potyka, kiedy życie – prawdziwe życie – wydaje się toczyć gdzieś dalej. 

Myślę o naszych żużlowych samobójcach, żałuję, że odeszli, lecz nie rzucę kamieniem, nie potępię ich czynu, bo sam mam to za sobą. Wy też nie potępiajcie, gdyż większa wina jest w nas samych niż w nich. 

Z drugiej strony, przypomina mi się taka, nurtująca mnie, myśl Jerzego Pilcha („Moje pierwsze samobójstwo i dziewięć innych opowieści”): 

– Wszystko ma swój czas. Samobójstwo też ma swój czas. Jak człowiek nie zdąży się zabić w odpowiednim momencie, musi potem żyć na darmo. I wielu, nieskończenie wielu ludzi tak żyje. Żyją tylko dlatego, że nawet na samobójstwo za późno. 

Ale teraz kolejny film o żużlu. 

SCENA I: Lata 70. Szatnia Sparty przed meczem wrocławian ze Stalą Gorzów. Boguś Nowak wdziewa swoją zielono-żółtą skórę, ale najpierw zakłada pod nią ochraniacze na nogi, ręce, kręgosłup. Wtedy zawodnicy generalnie o czymś takim nawet nie myśleli. Skóra (kombinezon), a pod spodem podkoszulka i kalesony plus getry wystarczyły. Jako szkółkowicz patrzyłem zdziwiony na Nowaka. – Trzeba dbać o swoje kości, o swoje bezpieczeństwo –  grzecznie wyjaśnił mi gwiazdor Stali. Jak zawsze elegancki. Ale swoją kontuzjowaną nogę… przywiązał sznurkiem do motoru. Upadł na prostej, znalazł się na murawie wraz z maszyną i leżąc, kręcił się razem z  nią (chyba gaz się zaciął, a wtedy nie było jeszcze wyłącznika zapłonu). Nie mógł się uwolnić od motocykla, gdyż był do niego przywiązany! Wreszcie silnik zgasł. Uff! Nic się nie stało. 

SCENA II: Lata później. Obowiązują ochraniacze. Nowak upada na łuku podczas finału MPPK, gdzie zaordynowano sześcioosobowe wyścigi. Czterech go omija, a piąty (oślepiające słońce, czy wada wzroku, o czym plotkowano?) wjeżdża w niego z całym impetem. Trwa to sekund pięć. Może mniej. Życie Bogusia wywraca się, dosłownie. 

SCENA III: Wizyta telewizji w szpitalu. Nowak leżąc w łóżku opowiada słabym głosem o wypadku.

SCENA IV: Działacze gorzowscy przeganiają Bogusia, kiedyś jednego z liderów Staleczki, z parku maszyn, bo jego wózek inwalidzki rzekomo źle wpływa na morale zawodników. 

SCENA V: Bal (gala) „Tygodnika Żużlowego” w 2010 r. Tomek Gollob przysiada się do mojego stolika i prosi moją żonę, by zaaranżowała nasze spotkanie. Zaczynamy rozmawiać, godzimy się, rozumiemy się obaj, przyrzekamy sobie wzajemne wsparcie. Tomek mówi przy wielu słuchaczach, którzy nas obstąpili, bo czekali na jakąś aferę, kłótnię: – Wiesz Bartku, ja prowadzę się tak sportowo, że w pełnym zdrowiu dożyję stu lat. Tego jestem pewien. Nie wiem, jak długo jeszcze pojeżdżę na żużlu, ale myślę, że potrwa to jeszcze długo.

SCENA VI: Gollob wreszcie zdobywa upragniony i należny mu od lat tytuł IMŚ!

SCENA VII: Ostatni wspólny bal (gala) „TŻ”. Siedzimy z Tomkiem przy jednym stoliku, nie możemy się nagadać. Tyle tematów. Robimy wspólne fotki. Jest fajnie. „Gollobiasty” wjeżdża na żużlowym motorze na parkiet. Jest zabawa. 

SCENA VIII: Wypadek na motocrossie i Tomasz Gollob na inwalidzkim wózku. Szok! Niedowierzanie! Łzy, poruszenie na całym sportowym świecie, nie tylko w Polsce. Strach o Mistrza. „Mistrz jest tylko jeden” – w rozpaczy krzyczą kibice.

SCENA IX: Jadę na żużlowy trening do Leszna i gdzieś pod sercem pisze mi się taki wiersz. Krzyczę go przez otwarte okno swojego samochodu, czyli mojej małej „żółtej łodzi podwodnej”:

Kiedy w mojej głowie huczy motor nocą

Wtedy pytam: tylko po co?

Jestem zdrowy, jestem cały

Przyziemienie

Przyjdzie ból, nadejdzie niemoc

Cierpienie

Będę na wózku taki bardzo, bardzo mały

Tylko po co?

Przecież nie dla chwały

Porzuci, zostawi?

Moje serce pęknie, moje serce będzie krwawić.

Ona…

WALCZ I WSTAŃ, CZYLI HEROIZM CODZIENNY

– Być bohaterem przez minutę, godzinę, jest o wiele łatwiej niż znosić trud codzienny w cichym heroizmie – Fiodor Dostojewski.

Krzysztof Cegielski po swoim ciężkim wypadku na żużlu stał się jeszcze większym bohaterem niż wtedy, gdy na „szlace” był u nas drugim po Gollobie. „Cegła” przez ponad 10 lat walczył, żeby wstać z wózka inwalidzkiego. I wstał, zatańczył na swoim weselu, o czym tak marzył. Właśnie urodziło mu się drugie dziecko. 

Boguś Nowak z wózka nie wstał, lecz i on bohatersko rzucił się w wir życia, rozkręcił w Polsce mini tory i wychował całą plejadę świetnych żużlowców, został zaangażowanym społecznikiem itd. 

Tomek Gollob także nadal imponuje hartem ducha. Działa w Polonii Bydgoszcz, wspiera młodych jeźdźców, komentuje speedway w telewizji. I walczy z bólem, ze  słabościami organizmu. Podobnie jak uparcie walczył o tytuł IMŚ. Tak więc nie wojna (żużel), ale codzienny trud niesie nam prawdziwych bohaterów. 

– Uszkodzenie kręgosłupa nie znaczy, że człowiek zmienia się w Quasimodo – jeszcze jeden cytat z pięknego filmu i książki pt. „Zanim się pojawiłeś” (polecam!).

Glossa: – Wiem, wiem, niniejszy felieton(?) był inny niż wszystkie. Nic o speedwayowej bieżączce (zresztą, wiele się nie dzieje), a raczej nastrojowo o bólu, jaki czasem zadaje nam wszystkim ta nasza ukochana dyscyplina. Żużel. Czarny sport. 

Bartłomiej Czekański, „TŻ”

5 komentarzy on Strzały Czekańskiego: Scenariusz na żużel – sport trzystu trupów. Rujnuje życie w sekund pięć
    obserwator
    11 Dec 2020
     9:24am

    dzięki Panie Bartku, warto pamiętać, z czym zmagają się sportowcy, których na co dzień podziwiamy, oklaskujemy. Nie wiem czy podobne artykuły wleją odrobinę oliwy pod czerepy niektórych, ale próbować warto.
    pozdrawiam

Skomentuj

5 komentarzy on Strzały Czekańskiego: Scenariusz na żużel – sport trzystu trupów. Rujnuje życie w sekund pięć
    obserwator
    11 Dec 2020
     9:24am

    dzięki Panie Bartku, warto pamiętać, z czym zmagają się sportowcy, których na co dzień podziwiamy, oklaskujemy. Nie wiem czy podobne artykuły wleją odrobinę oliwy pod czerepy niektórych, ale próbować warto.
    pozdrawiam

Skomentuj