fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dwa lata temu firma Red Bull opublikowała ponoć zestaw dziewięciu najważniejszych – według niej – polskich sukcesów i wydarzeń żużlowych w dziejach odrodzonej Rzeczypospolitej z okazji ówczesnej 99. rocznicy odzyskania przez Nią niepodległości. Moja lista jest podobna, ale nie w calaku, bo mam i inne pomysły. Ktoś powie: Czekański zwariował i miesza patriotyzm ze zwykłym żużlem. To ja odparuję tak: austriacki Red Bull może, a ja Polak nie? A kto mi zabroni?

Sport to ważna dziedzina społecznego życia, wzbudza ogromne zainteresowanie i emocje. I często jest powodem do wielkiej narodowej dumy i łez szczęścia po sukcesach, po wygranych biało-czerwonych sportowców. Również nasz speedway zapisał piękną kartę w polskiej historii. Dziesiątki tysięcy na stadionie, setki tysięcy, a może i miliony przed telewizorami szalały z radości, gdy Szczakiel jechał po złoto w ”Kotle Czarownic”, czyli na Śląskim, gdy Tomek Gollob wygrywał cykl GP, gdy sięgaliśmy po DMŚ, DPŚ, czy po MŚP (i znowu ten Szczakiel – facet od wielkich okazji). Podeprę się tu Red Bullem, lecz generalnie to przedstawię swoją unowocześnioną, subiektywną listę jedenastu najważniejszych sukcesów i wydarzeń żużlowych w hołdzie dla 100-lecia odzyskania niepodległości, którą to piękną rocznicę – jak wszyscy wiemy – obchodziliśmy w ubiegłym roku. Zatem startujemy od najstarszego do teraz:

1. 1959 rok. Pierwszy Polak w finale IMŚ. Menedżer Polonii Bydgoszcz, a wcześniej Sparty Wrocław (później zaś Wybrzeża Gdańsk) Bronisław Ratajczyk, dzięki układom rodzinnym, pomógł załatwić szybkiego JAP-a swemu klubowemu podopiecznemu (a wychowankowi Sparty) Mieczysławowi Połukardowi, który jako pierwszy Polak awansował do finału IMŚ na Wembley. Z pięcioma punktami zajął 12. miejsce.

2. 1961 rok. Podwójna sprawa: pierwszy jakikolwiek światowy finał żużlowy w Polsce i historyczne złoto dla naszych. To był niesamowity wieczór we Wrocławiu. Ekipy Anglii i Szwecji spóźniły się na zawody. W oczekiwaniu 60 tysięcy ludzi na Stadionie Olimpijskim mdlało w upale. Niektórzy byli znoszeni na murawę i układani obok siebie, żeby odetchnęli. Zawody kończyły się już po zmroku, a sztucznego oświetlenia nie było. Kibice na trybunach palili więc gazety, a taksówkarze ustawili swoje auta wokół toru i go oświetlali! W tej niesamowitej scenerii biało – czerwoni w składzie: Florian Kapała, Henryk Żyto, Marian Kaiser, Mieczysław Połukard i rewelacyjny rezerwowy Stanisław Tkocz (to on okazał się kluczem do zwycięstwa) zaledwie o jeden punkt wyprzedzili Szwedów ze słynnym Ove Fundinem.

3. 1966 rok. Pierwszy medal Polaka w IMŚ. Na torze w szwedzkim Goeteborgu historyczny brąz zdobył rybniczanin Antoni Woryna. O wszystkim zadecydował wyścig, w którym Polak przegrał z Nowozelanczykiem Barrym Briggsem i Norwegiem Sverre Harrfeldtem. Pozostałe swoje biegi cała trójka wygrała! Dwa lata później, na tym samym stadionie, medalowy wyczyn Woryny powtórzył Edward Jancarz.

4. 1970 r. Pierwszy finał IMŚ w Polsce (i znowu Wrocław), i dwóch Polaków na podium! To był pierwszy finał IMŚ rozegrany poza Anglią i Szwecją. Jak już wspomniałem, znów padło na Wrocław. Mówi się do dziś, że to były najlepiej zorganizowane zawody w historii światowego speedwaya. Wygrał Nowozelandczyk Ivan Mauger, nie do zatrzymania na starcie, przed Pawłem Waloszkiem i ponownie Antonim Woryną, dla którego był to więc drugi taki medal. Słyszałem, że Waloszek pojechał na motorze lidera miejscowej Sparty Jerzego Trzeszkowskiego, przygotowanym przez tamtejszego mechanika Mariana Milewskiego.

5. 1971 r. Pierwszy w Polsce finał MŚP i nokaut w wykonaniu Polaków. Rybnik. Opolanin Jerzy Szczakiel i miejscowy Andrzej Wyglenda wygrali wszystkie swoje wyścigi po 5:1 i zniszczyli tym rywali, m.in. legendarnych w tym sporcie Nowozelandczyków Maugera i Briggsa. Pierwsze złoto dla nas w tej konkurencji, uważanej za trzecią w hierarchii po IMŚ i DMŚ.

6. 1973 r. Chorzów i sensacyjne złoto dla Jerzego Szczakiela. Okazał się on człowiekiem na wielkie okazje, bo w krajowych rozgrywkach aż takim championem nie był. Największa widownia w historii żużla. Miał wygrać młody utalentowany Zenon Plech lub stary wyjadacz Mauger. Nic z tego. Było dramatycznie. Plech został sfaulowany przez Rosjanina Chłynowskiego i stanął na trzecim stopniu podium. Za to szybki pod taśmą sensacyjny Szczakiel uciekał w biegu dodatkowym przed Maugerem, co tak wnerwiło słynnego Nowozelandczyka, że nie odczekał z atakiem, tylko zahaczył o tylne koło Polaka i upadł na tor. Mieliśmy złoto! Widownia szalała ze szczęścia. Znawcy twierdzą, że skoro ludzie tłoczyli się także na koronie wielkiego stadionu, to mogło być ich i ze 130 tysięcy! Potem było trochę nieprzyjemnie, gdyż niektórzy redaktorzy jawnie nie mogli odżałować, że wygrał Szczakiel, a nie Plech.

7. 1995 rok. Pierwszy turniej GP (IMŚ). Znowu Wrocław i wygrana Polaka. Ku mojemu żalowi (do dziś ten stan u mnie trwa) zrezygnowano z jednodniowego ekscytującego finału IMŚ na rzecz długachnego i czasem nudnawego cyklu – tasiemca GP. Pierwszy turniej GP odbył się – a jakże! – we Wrocku na Stadionie Olimpijskim. Przy wielkim aplauzie kompletu widzów wygrał Tomasz Goooooollob!

8. 1996 rok. Olching. Pierwszy polski młodziak indywidualnym mistrzem świata juniorów! Prezes WTS Sparty Wrocław Andrzej Rusko mając w ręku taką perełkę jak Piotr Protasiewicz (wychowanek Falubazu Zielona Góra) postanowił, że doprowadzi go do złota w IMŚJ. Mnie kazał negocjować z topowym tunerem, Niemcem Antonem Nischlerem. Miałem więc i ja swoją cegiełkę, ale to „PePe” przecież jechał. Ostatecznie w Olching Anton podstawił „Protasiowi” motor swego głównego podopiecznego, czyli Tommy Knudsena – lidera Sparty. Przy Piotrku byli wtedy Tommy i wielce zaangażowany w swą misję prezes Rusko. Udało się! A potem medale dla naszych Orląt w IMŚJ sypały się już niczym z rogu obfitości.

9. 2005 rok. Wrocław i pierwszy DPŚ dla nas. Od 2001 roku drużynowe mistrzostwa świata (i komu to przeszkadzało?!) zastąpiono Drużynowym Pucharem Świata. Teraz zaś w FIM wymyślili jakiegoś bękarta, czyli SoN (ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra), którego jakoś nie umiemy wygrać. Pierwszy raz po DPŚ sięgnęliśmy we Wrocławiu w 2005 roku wręcz demolując rywali, którzy nie mieli nic do powiedzenia. Ależ była radość!

10. 2010 rok. I wreszcie upragnione złoto w GP/IMŚ dla Tomka Golloba! Aż 37 lat tęskniliśmy za tym, by ktoś powtórzył wyczyn Szczakiela i został absolutnym championem globu. Jakże widowiskowo jeżdżący Gollob na ten swój sukces czekał przez 22 lata swej kolorowej, często dramatycznej, niesamowitej kariery, okraszonej wieloma zwycięstwami. To za Tomkiem polscy fani zasuwali na zawody po całym świecie. Tylko on, skoczek Małysz i bokser Gołota (później troszkę także i kierowca Kubica) generowali takie emocje u naszych kibiców sportowych.

11. 2019 rok. Mamy trzeciego w historii polskiego IMŚ. Dokonał tego, wciąż młody, gorzowianin Bartosz Zmarzlik (następca Golloba). Jego szalone, bezkompromisowe akcje (ataki) na torze podrywają kibiców z miejsc na trybunach. To się ogląda na stojąco. Bartek nie bierze jeńców i udało mu się na czas wyeliminować błędy, które mu często dotąd zarzucaliśmy: brak koncentracji w decydujących momentach oraz błędne decyzje przy wyborze pól startowych w półfinałach i finałach w niektórych turniejach GP. Wielu wierzy, że może on zostać polskim Maugerem, czy Rickardssonem. Ja też w to wierzę. Niektórzy zarzucają Bartkowi, że po zdjęciu kasku brakuje mu trochę charyzmy. Ale to przecież przesympatyczny, otwarty, życzliwy i skromny młody człowiek. Jako champion jest świetnym ambasadorem światowego speedwaya i godnym jego królem.

Tak więc żużel też jest częścią i piękną kartą biało-czerwonej historii. Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy…

BARTŁOMIEJ CZEKAŃSKI