Z prawej Maksym Drabik. FOT. JĘDRZEJ ZAWIERUCHA.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Po tym, jak 12 lutego Komitet TUE odrzucił wniosek Maksyma Drabika o zgodę na przyjęcie infuzji dożylnej z mocą wsteczną, sprawa trafiła na 21 dni do zamrażarki. Tyle czasu ma bowiem zawodnik na złożenie odwołania. Póki co, takiego ruchu nie wykonał. Czy werdykt w sprawie uda się wydać przed rozpoczęciem rozgrywek PGE Ekstraligi?

Od momentu, gdy Komitet Wyłączeń dla Celów Terapeutycznych negatywnie ustosunkował się do wniosku Drabika, a dokładniej rzecz biorąc jego pełnomocnika – mec. Łukasza Klimczyka, minęły niespełna dwa tygodnie. W tym czasie sprawa nie posunęła się ani o kroczek. Ze względów proceduralnych. Co dalej?

Najprostszy wariant byłby jednocześnie najbardziej pożądany przez zawodnika i jego otoczenie. Mianowicie pojawia się odwołanie od decyzji Komitetu TUE, a panel dyscyplinarny drugiej instancji ją uchyla. To by oznaczało, de facto, oczyszczenie zawodnika z ciążących na nim zarzutów. Na dziś nie jest to jednak wariant najbardziej prawdopodobny.

Czy odwołanie w końcu wpłynie do Polskiej Agencji Antydopingowej i zostanie odrzucone, czy też nie wpłynie w ogóle – pozornie nie ma to większego znaczenia. W obu przypadkach Drabik nie uniknie procesu przed panelem dyscyplinarnym. Pojawienie się odwołania odroczy jednak ten proces w czasie. A zważywszy na okoliczności przyrody, czyli zbliżającą się inaugurację ligowych rozgrywek, czasu jest coraz mniej. Otóż sytuację, gdy nie doczekamy się werdyktu do 3 kwietnia (termin 1. kolejki – Betard Sparta podejmuje Speed Car Motor Lublin), uznamy przynajmniej za kontrowersyjną. By nie rzec, że mielibyśmy do czynienia z przypadkiem kuriozalnym. Mowa przecież o sprawie z… września 2019 roku.  

Jeśli pełnomocnicy zawodnika uznają wyrok Komitetu TUE, pierwszej rozprawy przed Panelem Dyscyplinarnym można się spodziewać w okolicach połowy marca. Pierwszej, bo to mało prawdopodobne (choć możliwe), by na tej jedynej się skończyło. Dałoby to jednak nadzieję na doprowadzenie do drugiej rozprawy w końcówce marca i wydanie ostatecznego wyroku przed rozpoczęciem ligowego sezonu. Jeśli jednak opiekunowie Drabika zechcą wykorzystać wszelkie narzędzia do obrony podopiecznego, a przy okazji zagrać nieco na czas i przesłać odwołanie za pięć dwunasta, sytuacja zrobi się problematyczna. Niełatwo będzie ją bowiem doprowadzić do finału przed 3 kwietnia.

Scenariusz może być również taki, że jeśli ewentualne odwołanie od decyzji Komitetu TUE nie przyniesie zawodnikowi korzyści, wówczas POLADA – w oczekiwaniu na proces przed panelem dyscyplinarnym, niejako przeczuwając dalszy rozwój wydarzeń – tymczasowo go zawiesi. To o tyle korzystne dla zawodnika Betard Sparty, że ten okres zostanie później zaliczony na poczet końcowej kary. Choć dziś mamy jeszcze prawo wierzyć, że tej uda się ostatecznie uniknąć.

Dziwić mogą tylko słowa zawarte w oświadczeniu sygnowanym nazwiskiem Drabika, a dotyczące poufności sprawy. Mowa o passusie: „Jednocześnie nieprawdą jest jakobym zwracał się do POLADA z prośbą o utajnienie decyzji Komitetu Wyłączeń Terapeutycznych. Mój pełnomocnik zwrócił tylko POLADA uwagę, na obowiązek zachowania poufności wynikający z przepisów, którego naruszenie może negatywnie wpływać na ocenę sprawy i jej finalne rozstrzygnięcie. Nie bez przyczyny POLADA ma obowiązek zachować informacje dotyczące postępowania w tajemnicy – ma to na celu zapewnienie niezakłóconego przebiegu postępowania. Wypuszczanie na światło dziennie cząstkowych informacji nie umożliwia organom przyjęcia obiektywnego poglądu. Wręcz przeciwnie – prowadzi do tworzenia kolejnych spekulacji, wydawania ocen i budowania presji.”

To niepotrzebna słowna szermierka z tymi, którzy w sprawie Drabika będą orzekać.

Jeśli postępowanie nie zostanie sfinalizowane przed otwarciem sezonu, pojawi się duży niesmak. A trzeba pamiętać, że szczęściem w nieszczęściu jest, iż dorobek Maksyma Drabika nie okazał się kluczowy w finałowej walce z Fogo Unią o złoto DMP. Bo dziś stroną w sprawie, żywotnie zainteresowaną jej szybkim rozstrzygnięciem, byłby też leszczyński klub. A przed startem sezonu 2020 wciąż nie znalibyśmy… mistrza kraju z zeszłego roku. Konsekwencje tak zagmatwanej sytuacji byłyby zresztą szersze. Choćby z tego powodu, że to od zajętego miejsca na koniec sezonu zależne są premie dla klubów z tytułu transmisji telewizyjnych.