Tomasz Gollob kontra Bjarne Pedersen.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Najtrudniej być prorokiem we własnym domu. To stara prawda. Inna głosi, że w jedności siła. I to też słusznie. Kłopot w tym, że zawsze z tej układanki jakieś ogniwo się wyłamie i ową jedność szlag trafia, a śmiercionośnym nieszczęściem dla walczących o swoje jest zwykle, z pozoru neutralne, słówko „kompromis”.

Wyjeżdżając na tor, zawodnicy mają świadomość, że ryzykują zdrowiem i życiem. Przy dużej prędkości, walcząc często łokieć w łokieć, w przypływie adrenaliny sami mogą zapomnieć o bezpieczeństwie swoim i rywali. Są też inne czynniki – jakość nawierzchni, zabezpieczenie toru, czy sprzęt ochronny, wykonany z coraz lepszych materiałów. Choć elementy tej układanki są poprawiane, to jest jeszcze wiele do zrobienia.

Na świecie, na torach żużlowych odnotowano ponad 330 ofiar, w Polsce ponad 40. W ostatnich  latach w naszym kraju śmierć poniosło czterech żużlowców.

W maju 2007 r. w Krośnie podczas meczu II ligi zginął Michal Matula. Czech z dużą prędkością uderzył w drewnianą bandę. Wówczas w II lidze nie było obowiązku posiadania na torze dmuchanej bandy, teraz jest podstawowym wymogiem. I całe szczęście. Modyfikowana, poprawiana na bazie praktycznych doświadczeń staje się nieodzownym wyposażeniem toru, realnie poprawiającym bezpieczeństwo zawodników.

W sierpniu 2011 r. podczas treningu na torze w Gnieźnie doszło do tragicznego wypadku z udziałem 17-letniego Arkadiusza Malingera. Przewrócił się i został uderzony w głowę motocyklem kolegi. Zmarł, mimo natychmiastowej pomocy. Na torze we Wrocławiu w maju 2012 r. zginął Lee Richardson. Brytyjczyk uderzył w ogrodzenie w miejscu, gdzie akurat skończyła się dmuchana banda.

To najtragiczniejsze w skutkach wypadki. Wiele było mniej lub bardziej poważnych urazów. Ostatni głośny przypadek , po kraksie na torze w Zielonej Górze kaleką (przerwany rdzeń kręgowy) został Darcy Ward.

Krystian Rempała z kolei zmarł w szpitalu, w konsekwencji wypadku, jakiego był uczestnikiem 6 dni wcześniej. Podczas meczu ligowego w Rybniku panowanie nad motocyklem stracił Kacper Woryna, wpadł na tarnowianina, który z impetem uderzył o tor. Pojawiały się wówczas liczne głosy, że tragedia to efekt zmian w specyfikacji sprzętu, a dokładniej mówiąc – nowy rodzaj tłumika.

Tory są lepsze, normą stały się dmuchane bandy. Jedyna rzecz, która przeszkadza w bezpiecznej jeździe, to motocykle z tymi zatkanymi tłumikami.

Modyfikacje w tym elemencie wymuszone zostały w 2011 r. przez międzynarodową federację FIM – zgodnie z zaleceniami Unii Europejskiej o ograniczaniu hałasu. Używanie stosowanych przez lata przelotowych konstrukcji zostało zakazane. Obecnie tłumiki są „zamknięte”, a to powoduje problemy. Spaliny są zatrzymywane, co prowadzi do szybszego przegrzewania się silnika i wpływa na jakość jego pracy. Zdaniem żużlowców, powoduje to nieprzewidywane spadki mocy maszyn. Tylne koło, zamiast przerzucić nawierzchnię za siebie, często powoduje nagłą zmianę kierunku jazdy. Zawodnik nie zawsze jest w stanie odpowiednio zareagować. Co z tego, że na bazie owego nieszczęsnego „kompromisu” częściowo je zmodyfikowano, przywracając zalążek starej, dobrej, sprawdzonej wersji.

Tomasz Gollob wyraził kilka lat temu, tuż po tragedii Krystiana Rempały, taką opinię: – Od sześciu lat mówię, że zatkane tłumiki są złe (…). Doskonale pamiętacie sytuację, gdy motocykl wymknął się spod kontroli Taia Woffindena i uderzył we mnie jak pocisk (w 2013 r. w GP w Sztokholmie – dop.red). To samo stało się teraz w Rybniku. Kacper Woryna jest Bogu ducha winny. To, co się stało, to wina tłumika i tylnego koła. On złapał przyczepność i nagle przyspieszył w stronę Krystiana. Nie mógł nic zrobić. To jest właśnie najgorsze, że zarówno Woryna, jak i Rempała nie popełnili błędu.

Krzysztof Cegielski, były zawodnik, obecnie ekspert żużlowy, zastrzega, że nie można jednoznacznie wskazywać na tłumiki jako przyczyny śmiertelnego wypadku, choć są one niebezpieczne. – Chyba nigdy nie będziemy pewni, dlaczego doszło do wypadku w Rybniku. Jesteśmy jednak przekonani, że te tłumiki są niebezpiecznie. Coś było przyczyną tego, że wyrwało motocykl Kacpra Woryny – mówił Cegielski.

Jak dodawał, ufa opiniom zawodników, którzy jeździli na obu typach tłumików. – Mówią wprost, że teraz motocykle są trudne do okiełznania, nie dają się prowadzić tak płynnie jak wcześniej. Problem jest nawet na w miarę równych torach. Mimo że zniesiono wiele barier, które powodowały niebezpieczeństwo, wypadków wcale nie jest mniej. Tory są lepsze, normą stały się dmuchane bandy. Jedyna rzecz, która przeszkadza w bezpiecznej jeździe, to motocykle z tymi tłumikami – zauważał.

Jak wytłumaczyć, że działacze federacji przez lata zrobili wiele, by poprawić bezpieczeństwo, a później przeforsowali rozwiązanie, które – zdaniem zawodników – jest zagrożeniem?

– Wydaje się, że motywacją do takich działań była dotacja z Unii na ograniczenie głośności. Federacja musiała zrealizować swój cel, nie chciała słyszeć, że w żużlu jest to niebezpieczne. Od początku mówiliśmy, że to tragiczna decyzja – podkreślał Cegielski.

Dodawał, że problem można rozwiązać bardzo szybko i podawał antidotum. – Wrócić do starych tłumików. Będzie głośniej, ale dużo bezpieczniej.

– Ten sport wcale nie musi oznaczać wypadków, kalectw i śmierci. Kiedyś jeździło się na gorszych torach, dziurawych, mokrych, z koleinami i wcale nie było tak niebezpiecznie jak teraz. Za mojej krótkiej kariery nikt z zawodników, z którymi się ścigałem, nie zginął na torze – mówił rozgoryczony decyzjami FIM i rozbity śmiercią Krystiana, Cegielski.

Dla niego kwestia bezpieczeństwa zawodników jest szczególnie ważna. „Cegła” w 2003 roku w wypadku na torze w Szwecji doznał urazu kręgosłupa. Nie wrócił do pełnej sprawności. Kiedy jednak wydawało się, że tym razem środowisko zawodników mówi jednym głosem, znowu doszło do nieszczęsnego kompromisu. Rozwiązania połowiczne nigdy nie są doskonałe. Trochę tylko pudrują bliznę, na chwilę. Nie spełniają jednak podstawowych celów. Niczego nie leczą. Niestety część zawodników i tym razem postanowiła się wyłamać. Czując zagrożenie dla własnych budżetów i analizując rozstrzygnięcia spornych kwestii (zawsze wedle racji działaczy FIM) we wcześniejszych latach, uznali, że nie warto ciągnąć z góry przegranego protestu. Na to czekali włodarze. Siłą przeforsowali swoją koncepcję, potem delikatnie modyfikując nowy tłumik, w imię „zrozumienia” dla racji zawodników i kolejny cel został narzucony, wbrew logicznym, obiektywnym i sensownym argumentom samych zainteresowanych. Fakt, że do tej pory nie doszło do kolejnych śmiertelnych wypadków, w tej konkretnie kwestii, niczego nie dowodzi i nie powinien być używany jako argument za siłowym rozwiązaniem, tak hołubionym przez FIM, jako jedynym skutecznym.

Szkoda, że tym razem nie nastąpił przełom. Szkoda, że znowu żużlowcy stanowili jedność tylko do pierwszego zagrożenia własnych interesów biznesowych. Bo współczesny speedway, to biznes, a każdy z jeźdźców prowadzi działalność, dochodową i z sześcio, a nawet siedmiocyfrowymi budżetami rocznie. Uznali więc niektórzy, że pomachają szabelką, póki ich firmie to nie zagrozi, a kiedy okaże się, że dalsze protesty mogą odciąć na pewien czas źródło przychodów, wobec groźby zawieszenia rozgrywek, spasowali. Jak zwykle. I o tym wiedzą działacze, wprowadzając z partyzanta, różnej maści racjonalizatorskie rozwiązania, a przy tym z góry zakładają, że i tak z nikim, niczego nie muszą konsultować, bowiem każdą decyzję, nawet najgłupszą, czy najniebezpieczniejszą, są w stanie przepchnąć siłą, mimo chwilowych protestów. Ogarnijcie się panowie żużlowcy, chciałoby się zakrzyknąć, ale wszelkie próby zjednoczenia środowiska zawodników, wydają się tyleż romantyczne, co skazane na niepowodzenie, jak słynny z obrazu Matejki protest Rejtana. Teraz wielu ma pretensje o wszystko i z każdej strony do Cegły. Zastanówcie się jednak, co kiedy Krzyśkowi Metanol się znudzi? Kto wtedy podejmie jakąkolwiek próbę, kto będzie głosem środowiska? Najłatwiej krytykować z fotela. Żużlowców, ale jak się okazuje, żużlowcom także.