Sławomir Jędrzejewski: Mam kilka tysięcy zdjęć żużlowych i ciągle to kocham

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Choć pochodzi z Bydgoszczy, to na co dzień wykonuje obowiązki zawodowego żołnierza w Łodzi. Mimo blisko ukończonych 49 lat – w jego głosie, gdy opowiada o swojej pasji, wciąż słychać młodzieńczą pasję i zapał. Poznajcie Sławomira Jędrzejewskiego – kolekcjonera zdjęć, autografów i pamiątek żużlowych.

Panie Sławku, proszę tytułem wstępu powiedzieć o sobie kilka słów naszym Czytelnikom.

Urodziłem się w Bydgoszczy i moim ukochanym klubem jest Polonia Bydgoszcz. Z racji wykonywanych obowiązków od 23 lat mieszkam w Łodzi. Jeżeli mam możliwość, chodzę na mecze Orła Łódź. W marcu skończę 49 lat. Mam dwie córki, które nie interesują się żużlem i tu zadaję sobie pytanie – co się stanie z moją kolekcją, kiedy mnie zabraknie?

Która jest bardzo okazała głównie w żużlowe fotografie… ale nie tylko.

Tak, to prawda. Mam około 6 tysięcy zdjęć, sporą kolekcję naszywek, ok. 250 sztuk, naklejek ok. 260 sztuk, kilkadziesiąt proporczyków i odznak oraz książki o tematyce żużlowej, które ukazały się w Polsce. Szczególnym sentymentem darzę serię „Asy żużlowych torów”. Ponadto są programy, ale wyłącznie z zawodów, na których byłem. Osobny zbiór stanowią autografy. Muszę przyznać, że jest tego sporo.

Naszywki także są sporą częścią w zbiorach S. Jędrzejewskiego. Fot: archiwum własne S. Jędrzejewski

Warto podkreślić, że Pana kolekcja zdjęć ma swój klucz, wedle którego jest zbierana.

Moja kolekcja jest ułożona tematycznie. Są drużyny narodowe z różnych okresów, działy dotyczące IMP i IMŚ, zdjęcia z toru, portrety, upadki oraz zdjęcia uczestników SGP. Należy zaznaczyć, że nie zbieram wszystkiego „jak leci”. Staram się zbierać zdjęcia, na których coś się dzieje (głównie akcje z toru) bądź mające wartość historyczną. Muszę powiedzieć, że prawie w 95 procentach są to oryginały. Kopie występują w zdecydowanej mniejszości. Należą do nich pocztówki, skany, wydruki komputerowe, gdzie zależało mi na autografie danego zawodnika, a nie miałem oryginalnego zdjęcia.

Szczególnie upodobał Pan sobie zdjęcia tableau (wym.tablo; fr. – obraz, tablica)

Takie zdjęcia stanowiły pamiątki z danych zawodów. W Bydgoszczy, i nie tylko, były bardzo popularne. Jest to mój konik i są one jednymi z najcenniejszych w mojej kolekcji.

Przykładowe zdjęcia Tableau. Konik Sławomira Jędrzejewskiego. Fot: archiwum własne S. Jędrzejewski

Jak się zaczęła u Pana miłość do żużla?

Pamiętam, to były lata 70., a dokładnie rok 1977 i czarno-biała relacja z finału IMŚ z Goeteborga. Utkwiły mi w pamięci te charakterystyczne lampy stadionu Ullevi. Tak mnie to urzekło, że na rowerze zacząłem robić pierwsze drifty. Dodatkowo często jeździłem z rodzicami do rodziny poza Bydgoszcz. Kierowca kultowego autobusu PKS, tzw. ogóra, miał poprzyklejane zdjęcia żużlowców wycięte z gazet. Siedząc z przodu nie mogłem od nich oderwać wzroku. Teraz wiem, że były
z Finału IMŚ z Chorzowa z 1976 roku.

U Pana nie było tak jak u większości młodych chłopaków, że na stadion poszedł Pan razem ze swoim ojcem?

Nie, ponieważ mój tata nie interesował się kompletnie żużlem. W Bydgoszczy na ulicy Podwale śp. pan Maciejewski, prowadził mały zakład, w którym m.in. naprawiał zabawki. Był także twórcą proporczyków dla Polonii Bydgoszcz i Apatora Toruń. Miał tam taką piękną, już legendarną, makietę stadionu żużlowego Polonii. Po wrzuceniu tam 1 zł – rozpoczynał się wyścig. Mnóstwo tam złotówek zostawiłem (śmiech). Naciągnąłem także mamę na dwa proporczyki, które mam zresztą do dzisiaj. Później tata mojego przyjaciela Janusza zabrał mnie na mój pierwszy żużel. Pamiętam dokładnie to było I Kryterium Asów w 1982 roku. Tak to się wszystko zaczęło. W tym pierwszym sezonie obejrzałem prawie wszystkie domowe mecze ligowe Polonii. Pierwszy wyjazd zaliczyłem w Toruniu na Memoriale Mariana Rose w 1983 roku. Od 1983 roku byłem na wszystkich zawodach żużlowych w Bydgoszczy. Dzięki mojemu wujkowi byłem także na meczu w Gdańsku w 1983 roku, w którym Wybrzeże podejmowało Motor Lublin. Po tym meczu wujek wziął z ławki pomięty program zawodów, na którym cały czas siedział jakiś facet. Okazało się, że był z finału IMP Z 1983 roku rozgrywanego w Gdańsku. Mam go zresztą do dzisiaj. Uważam iż ma on chyba najładniejszą okładkę w historii finałów IMP. Znam też dzięki Wiesiowi Ruhnke historię jego powstania.

Pamięta Pan swoje pierwsze zdobyte zdjęcie?

Zanim ono zostało zakupione, wraz z wcześniej wymienionym przyjacielem, podjęliśmy decyzję o zbieractwie wycinków z prasy. Szybko jednak zamieniliśmy je na zdjęcia. Na meczu z Wybrzeżem w 1982 roku zakupiliśmy za 20 ówczesnych złotych od sprzedawcy pod stadionem, zdjęcie Pawła Waloszka, który przygotowuje się do startu w meczu II ligi Śląska z Włókniarzem Częstochowa. Długo byliśmy przekonani, że jest na nim Jerzy Kochman. Po meczu znalazły się na nim pierwsze autografy Piotra Żyto i Grzegorza Dzikowskiego. Zdjęcie z wiadomych względów jest dla mnie szczególne.

Jak się dalej rozwijała Pana pasja?

Zakupy od sprzedawców przy stadionach, ale i pierwsze kontakty z fotografami Mirosławem Wieczorkiewiczem, Stanisławem Szalakiem, Mieczysławem Bielakiem, Wiesiem Ruhnke. Mnóstwo fantastycznych zdjęć było w stadionowym kiosku z pamiątkami usytuowanymi przed trybuną główną na stadionie Polonii. To była prawdziwa świątynia pamiątek żużlowych. W 1984 roku udało się nawiązać kontakt z kibicami z Wielkiej Brytanii. To też był wspaniały epizod w moim życiu, który trwał do 1994 roku. Miałem wówczas rzeczy, których wtedy w Polsce nie było. To spotęgowało pasję i chęć zbieractwa – bo jak się oglądało te fantastyczne gadżety, to serce rosło. U nas programy były jednostronicowe, a tam książeczkowe. Zaczęło to się od tego, że w ręce mojego przyjaciela Janusza wpadł program z meczu Swindon Robins. Był tam adres klubu i tam też napisaliśmy. Anglicy po pewnym czasie przysłali zdjęcia, programy i naszywki. Byliśmy w szoku. Oczywiście wieść rozeszła się szybko i po chwili klub z Anglii był zalewany kartkami pocztowymi przez moich innych kolegów. Potem poprzez brytyjskie gazety żużlowe nawiązaliśmy kontakty z kibicami i wymienialiśmy między sobą pamiątki.

W jaki jeszcze sposób zdobywał Pan autografy?

W zdecydowanej większości są to osobiste zdobycze, m.in. poprzedzane czasami wielogodzinnym koczowaniem pod bramami parków maszyn. Czasami uda się dostać do parku maszyn. Kilka razy wysłałem zdjęcia do zawodników z prośbą o autograf, ale jest to dość ryzykowne, bo nie zawsze zdjęcia wracały z powrotem.

Osobiste zdobycze, czyli jeździł pan do zawodników do domu?

Pamiętam swoją wyprawę do Domu Seniora Gwarek w Skrzyszowie, w którym przebywał Joachim Maj. Zapoczątkowana wczesnym wieczorem, cała noc spędzona w pociągu do Katowic. Później autobusami do Wodzisławia Śląskiego i do Skrzyszowa. Taki był szyld na przystanku, ale do samego Domu Seniora należało dojść kilka kilometrów. Dodatkowym utrudnieniem były ograniczenia komunikacyjne związane z tym, że była sobota. Trudy podróży zostały zrekompensowane wspaniałymi chwilami z jednym z najlepszych w historii polskiego żużla zawodnikiem z Rybnika. Pomimo podeszłego wieku i choroby pan Joachim barwnie opowiadał o swoich występach na torze, o wypadku, który zakończył jego karierę i innych zabawnych historiach.

Sławek Jędrzejewski Joachima Maja odwiedził w Domu Seniora Gwarek. Fot: archiwum własne S. Jędrzejewski

Jednak najciekawsza ze wszystkich była wizyta w domu u śp. Stefana Kwoczały. Udało mi się uzyskać telefon do pana Stefana. Dzwoniłem, ale miałem pecha, bo była wtedy pamiętna akcja na wnuczka. Telefon odebrała małżonka, a potem rozmawiałem z panem Stefanem. Nie dowierzali, że tak młody człowiek może wiedzieć, iż jeździł ktoś taki na żużlu i jeszcze mu zależy na autografie. Przestraszyli się, że próbuję ich naciągnąć. Próbowałem drugi raz na wiosnę, nie udało mi się. Nie odpuściłem, ponieważ bardzo mi zależało. Pojechałem na wariata do Częstochowy – raz kozie śmierć. Podszedłem pod dom – zadzwoniłem i wyszła do mnie małżonka. Nie zostałem wpuszczony do domu – cala konwersacja była przy płocie. Żona pana Stefana zaniosła zdjęcia do domu i tam zostały podpisane. Później przez chwilę rozmawiałem z małżonką pana Stefana przy furtce. Jak się okazało, przez przypadek był włączony domofon i pan Stefan przyłączył się do rozmowy… Coś niesamowitego. Rozmawialiśmy trochę o finale IMŚ na Wembley w 1960 roku, gdzie Pan Stefan wypadł znakomicie oraz o okolicznościach kontuzji, która zakończyła jego krótką, ale wspaniałą karierę. Odchodząc już od płotu okazało się, że miałem jeszcze jedno zdjęcie i wróciłem po jeszcze jeden podpis i wtedy udało się z daleka zobaczyć pana Stefana. Jakiś czas później zdobyłem wspaniałe zdjęcia z czasów startów pana Stefana w angielskim Leicester. Postanowiłem po raz kolejny go odwiedzić. Ponownie były małe problemy, ale się udało. Znowu staliśmy przy płocie, ale dzięki uprzejmości i pomocy małżonki pan Stefan zszedł do mnie i mogliśmy porozmawiać twarzą w twarz. Niestety nie zrobiliśmy sobie zdjęcia, ponieważ małżonka ze względu na to, że pan Stefan był nieogolony – nie zgodziła się na wspólną fotkę.

Wizyta u Stefana Kwoczały była dla Sławka Jędrzejewskiego z wielu względów wyjątkowa. Fot: archiwum własne S. Jędrzejewski

Bardzo ciekawe były kulisy zdobycia autografu Piotra Pysznego. Podobnie jak w przypadku Stefana Kwoczały pojechałem totalnie na wariata. Miałem adres. Okazało się, że pan Piotr nie mieszkał tam od kilku lat. Zrezygnowany postanowiłem wracać na dworzec i wtedy zostałem zapytany przez sąsiada z naprzeciwka kogo szukam. Wyjaśniłem i… dowiedziałem się, że jak pójdę tam i tam, to znajdę kogoś, kto mi pomoże. Tak zrobiłem. Mijałem docelowe miejsce kilka razy. W końcu spotkałem osobę, która była fanem ROW-u. Zapytał o co chodzi, wyjaśniłem i już byłem w domu. Minęła chwila i kolejne marzenie zmaterializowało się.

Dwie opisane wizyty nie były jedyne. Miałem ogromną przyjemność odwiedzić Andrzeja Wyglendę, Pawła Waloszka, Jana Muchę, Henryka Żytę, Jerzego Szczakiela, Andrzeja Pogorzelskiego, Leszka Marsza, Grzegorza Kużniara, Bernarda Jądera, Zdzisława Dobruckiego i kilku innych zawodników młodszej generacji. Bardzo cenię sobie wszystkie wizyty. Na święta dzwonię do każdego z zawodników, u którego byłem bądź wysyłam kartkę.

Nie dziwili się, że fatygował się Pan specjalnie po autograf?

Kiedyś jak pojechałem do Andrzeja Jurczyńskiego do Częstochowy, jednego z liderów Włókniarza lat siedemdziesiątych to usłyszałem: „Sławek, ja rozumiem, gdybyś przyjechał do Częstochowy za jakąś spódniczką, ale specjalnie po autograf? Nie obraź się, ale Ty to jednak jesteś „pojebany” (śmiech).

Gdzie Pan to wszystko przechowuje?

Gonię cały czas króliczka w tej kwestii. Mam specjalną szafę zaprojektowaną przeze mnie pod pozostałe meble, które mam w pokoju. W niej udało mi się pomieścić albumy ze zdjęciami, naszywkami i naklejkami oraz książki i część programów. Pozostałe rzeczy trzymam niestety
w kartonach u rodziców w Bydgoszczy.

Swoją ogromną kolekcję S. Jędrzejewski trzyma w specjalnej szafie zrobionej specjalnie pod te zbiory. Fot: archiwum własne S. Jędrzejewski

Jakich kanałów używa Pan do poszukiwań nowych zdobyczy?

Cały czas prowadzę wymianę z kibicami z Wielkiej Brytanii. Są także aukcje. Ponadto jestem cały czas w kontakcie z czołówką fotografów z Polski działających w sporcie żużlowym, takimi jak Jarek Pabijan, Michał Szmyd, Piotr Kin czy wcześniej wymienieni przeze mnie Stanisław Szalak, Mieczysław Bielak, Wiesław Ruhnke, którzy dosyłają mi interesujące mnie ujęcia. Wiele świetnych zdjęć z lat siedemdziesiątych oraz osiemdziesiątych pozyskałem od Piotra Markowiaka.

Najdroższe zdjęcie, za które pan zapłacił, kosztowało?

Zmieściłem się w 500 zł. To było zdjęcie pokazujące walkę na torze Stefana Kwoczały z Mikem Broadbanksem w meczu ligi brytyjskiej z lat sześćdziesiątych. W nawiązaniu do startów Polaków w klubach brytyjskich staram się zbierać ich zdjęcia w plastronach tychże klubów. Brakuje mi oryginalnych zdjęć kilku zawodników tj.: K. Bendtke (Coventry), J. Kowalski (Wolverhampton), J. Kafel (Eastbourne), J. Puk (Eastbourne), G. Szczepanik (Leicester).

Są jakieś zdjęcia, których pan jeszcze nie ma? (śmiech)

Mnóstwo (śmiech). A tak na poważnie. Bardzo chciałbym uzupełnić kolekcję o zdjęcia reprezentacji i reprezentantów Polski z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Głównie chodzi o starty w Polsce. Ponadto interesują mnie „pudła” z IMP z tego okresu. Brakuje mi także oryginalnych zdjęć dokumentujących „pudła” IMŚ z lat 1936-1938. Tak się składa, że od roku 1946 do 1994 brakuje mi tylko jednego oryginału z turnieju British Riders Speedway Championship z roku 1946. Na wielu zdjęciach znajdują się autografy dawnych mistrzów.

Sławomir Jędrzejewski ma także bardzo pokaźną kolekcję medalistów IMŚ. Fot: archiwum własne S. Jędrzejewski

Liczył Pan kiedyś wartość swojej kolekcji?

Cóż, sporo zainwestowałem od 1982 roku. Trudno o wiarygodne oszacowanie kolekcji. Dla osób niezainteresowanych nie ma jakiejś szczególnej wartości. Wiem jedno. Nie udałoby się sprzedać jej w całości. Sprzedaż detaliczna zajęłaby lata. Na koniec chciałbym zaznaczyć, że jest to pasja mojego życia. Gdybym miał podjąć się innej pasji, to z pewnością byłaby to birofilia. Kolekcja nalepek od piwa też jest spora (śmiech). Wychodzi na to, że kolekcjonerstwo mam we krwi (śmiech).

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję.

Rozmawiał ŁUKASZ BRUNACKI