Skończyły się wakacje – i tak minął cały rok. Praca mechanika dawniej i dziś

fot. Paweł Prochowski
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Mroźny powiew wentylatorów delikatnie chłodzi spracowane, głodne ciała. Nogi stają się miękkie, a adrenalina ulatnia się niewidocznymi strumieniami. Wdech, wydech, oczy skupione na drodze. Opuściliśmy już Miasto Zmagań, wyjeżdżając ze stadionu bombardowani spojrzeniami. Niedostępni, wyniesieni, obserwowani bacznie przez kibiców rzucających od czasu do czasu w kierunku busa klaśnięciem dłoni czy też jakimś okrzykiem. Przeprowadzona została pierwsza tura Rozmów & Analiz. Jedziemy na popas i wracamy do domu.

Zmierzająca niespiesznie ku krańcowi horyzontu świetlista kula rozlewa pomarańczowy żar, zmieniając tonację każdego elementu widocznego za szybą. Pomeczowa błogość nie wymusza brawurowej jazdy, toteż spokojnie kontempluję sierpniowy pejzaż. Dorodne zboże skąpane w bladej czerwieni zachodzącego słońca, niczym pozytywistyczny emblemat, pyszni się w ostatnim akordzie swego życiowego cyklu. Kineskop nieba przybiera piękne, pastelowe barwy o nienazwanych gradientach. Oddalone od drogi drzewa na tle palącego widnokręgu czernieją co raz głębiej, uwypuklając swe kontury, jakby zalane były smołą. Tu i ówdzie latają ptacy, a mieszkańcy mijanych wsi żegnają radośnie dobiegający końca Dzień Pański. Dzieci latają beztrosko, oddając się harcom i swawolom niepowiązanym z technogadżetami. Gdzieniegdzie unosi się delikatna smużka grillowego dymu, niosąc ze sobą wyobrażenie o zimnym piwku, aromatycznej kiełbasie i swobodnej rozmowie – pozbawionej nadęcia i etykiety. Pusty żołądek natychmiast reaguje, synapsy w chemicznym proteście docierają do mózgu. Uwielbiam scenę powrotu z sierpniowych zawodów. Mógłbym odgrywać ją i odgrywać. Ma ona w sobie coś plebejskiego. Rustykalna idylla, rozprężenie, droga do domu. Polska jest piękna. La vita bella.

Przerzucam wzrok na szumiącą od ruchu niezliczonych pojazdów szosę. Odjechaliśmy dobry mecz. Jest przyjemnie, wesoło, czeka nas solidna wyżerka. Połykam kilometry, odpływając myślami do gorącego mięsiwa w przydrożnej karczmie. W radiu leci wpadający w ucho kawałek Alana Walkera. Albo jakiś inny szit, puszczany w każdej popularnej stacji po sześćdziesiąt dwa razy dziennie. Gdy są punkty, większość rzeczy brzmi przyjemnie. Serce rośnie od satysfakcji z dobrze wykonanej roboty. Motory odpoczywają na pace, Zawodnik uradowany gada przez telefon, Nieokreślony Partner jest jeszcze na meczu, w jego oczach widać zachwyt i najlepsze highlights z minionych kilku godzin. A ja uśmiecham się pod nosem i jadę sobie czyściutkim, eleganckim busem. Pędzimy w nieznane, za nami kolejny dzień Sezonu. Chwilo, kocham Cię!

***

Jak co dzień, wracam z Wielunia przed szesnastą. Żar leje się z nieba. Nie działa klima. A nawet jeśli działa, to jej nie używam – nie chcę się pochorować. Zwłaszcza teraz, w tych pokręconych czasach. Przez otwarte do połowy szyby wdziera się ożywczy powiew, a wraz z nim zagłuszający wszystko huk wiatru. Albo głośno, albo gorąco – wybieraj Damsi.

Jadę i czuję, jak z każdym kolejnym oddechem wychodzę z kurierskiego transu. Ból, gniew, stres, zmęczenie, pośpiech, frustracja. Głód i pragnienie. Jak niedźwiedź polarny po długich, bezowocnych łowach pochłaniam „zjedzone o jedenastej” drugie śniadanie. Bułki z szynką i serem – żółtą, na wpół roztopioną od skwaru w kabinie masą. Dopijam resztkę wody, pękły trzy litry. Tempo. Wysokie tempo. To jest coś, co ewidentnie łączy kurierkę z żużlem. I jazda busem. Setki, tysiące kilometrów busem. Za górami, za lasami, za tirami, dziurawymi drogami. I stres, ale inny stres. W speedwayu wiesz, że jeśli coś spieprzysz, to konsekwencje mogą kosztować zdrowie zawodnika i nawet kilkanaście tysięcy złotych. Latanie z paczkami, to tylko latanie z paczkami. Sto „stopów” na Wieluniu nie ma żadnego podjazdu do meczu Ekstraligi.

Wargi asfaltu sterują moimi kołami. Czuję się jakby ściskała mnie paszcza jakiegoś monstrualnego stworzenia z podziemi. Droga do Częstochowy przez Działoszyn, to bitumiczna katorga. Na wielu kilometrach albo tarka, albo koleiny. Lasy, rowy. Górki. Nieprzyjemnie się wyprzedza. Kaplica św. Anny w Kraszkowicach. postawiona łaskawie na środku drogi. Mosty nad Wartą. Ciągniki. Tiry. Brakuje tylko stada mustangów, dziwek i lejów po bombach. Zebrane paczki i rowery telepią mi się na pace. Silnik wyje na czwórce. Chwilowo nie mam piątego biegu, autobus jeździ w trybie awaryjnym. Zdarza się. Poza tym, to całkiem w porządku dyliżans. Bywało gorzej. Bolidy bez radia i klaksonu. Same skręcały, nie hamowały, miały łyse opony, czy drzwi otwierane tylko od wewnątrz – za pomocą tasiemki, sięgającej aż do kokpitu. Setki tysięcy paczek w polskim sektorze kurierskim wożone są lumpami, a dziadostwo wciąż jest obecne na oddziałach. Temat jest jednak spychany na bok, bo finalnie liczą się słupki doręczalności. A jeśli auto jeździ i robi statystyki, to niech swą misję kontynuuje. Nevermind.

Wracam więc, codziennie, z tego okropnego, zakorkowanego Wiednia. Rozładowuję się, rozliczam z papierów, jadę do domu. Serwis kurierski sporo kosztuje. Na kanapie jestem wypompowany, mózg wyżera mi plugawa esencja minionych kilku godzin. Każdy stop zabiera mi manę. Bolą nogi, plecy, głowa, dusza. Siedzę, odpoczywam. Zazwyczaj leci żużel, tyle tego mamy teraz w tv. Pogubić się idzie kto, kiedy jedzie, z kim i na jakim programie. I jem, i patrzę, i myślę, i oglądam to wszystko całkowicie z boku. Wykluczony, oddalony, bez testu na koronawirus – co skreśla jakąkolwiek moją akcydentalną obecność w parkingu. Minął ponad rok od moich ostatnich zawodów, bodajże 26 sierpnia w Outrup. Potem, po odsunięciu nas od składu we wszystkich drużynach, sezon dobiegł przedwczesnego końca.

Nadeszła ciepła jesień, a wraz z nią powrót do Polski. Od tamtego momentu robiłem wiele rzeczy. Przezimowałem standardowo w kolejnej firmie kurierskiej. Pod koniec stycznia zainteresowałem się koronawirusem – kupiłem więc maski i zacząłem spisywać kronikę zarazy. Miesiąc później wyprowadziłem się spowrotem do warsztatu, by rozpocząć sezon. Drugi sezon w Niemczech, trzeci z rzędu w najniższej klasie rozgrywkowej. Sezon pełen nadziei, planów, nowych oczekiwań. Pracę, która zapewnia przygodę, pieniążki i satysfakcję.

Po dziewięciu dniach z dzikim okrzykiem przekroczyłem granicę niewielkim przejściem Forst-Olszyna. Choć zdążyłem przed kwarantanną, dobrowolnie poddałem się dwutygodniowemu odosobnieniu pełnemu nudy, bezczynności i bezowocnego poszukiwania jakiejkolwiek pracy. W drugiej lidze wielu zawodników nie zapewnia ani umów, ani wypłat poza sezonem, ani tymbardziej postojowego. Czekając na jakiekolwiek decyzje zatrudniłem się na magazynie. Nie jestem absolutnie topowym majstrem, więc na miejsce w Ekstralidze nie mam co liczyć. Migotały na horyzoncie inne opcje, ale chciałem pozostać lojalny. Gdy wiedziałem już, że mój pracodawca odjedzie najprawdopodobniej tylko dziesięć spotkań w Polsce, wykreśliłem regularny sezon z głowy i wróciłem – niczym syn marnotrawny – do znienawidzonej, wiernej kurierki. Pozostało tylko czekać na sierpień i pisać. Pisać, tak.

Pierwszy raz w życiu – nieco mimowolnie – postanowiłem dołączyć do grona żużlowych opiniotwórców. Artystyczny coming out miałem już wprawdzie za sobą, ale regularne komentowanie bieżących wydarzeń, to nieco inna bajka. Nie jest łatwo wbić się w plugawy rynek, goniącego za sensacją i skandalem, dziennikarstwa sportowego. Zwłaszcza, odbierając żużel niemal tylko i wyłącznie poprzez telewizor – do czego śmiem nie być przyzwyczajony.

W sierpniu obchodziłem także rocznicę współpracy z portalem. Na długo zapamiętam te wieczory, gdy siedząc sam w mym wiejskim, warsztatowym lokum, zapełniałem kartki zeszytu mając nadzieję, że zdobędę czytelników i nie zrażę do swej osoby współplemieńców mechaników. Dlatego – jeśli to czytasz – dziękuję Ci, Wojtku, że zagarnąłeś mnie łapą i wpoiłeś literacką pewność siebie. Cokolwiek się tu stało, że już nie pracujesz – żałuję, że się stało i zawszę będę wdzięczny za ten rok cierpliwości, zaufania i porad. Dziękuję także Wam, drodzy odbiorcy, którzy inwestujecie w moje pisanie swój cenny czas. Jestem Tusitala – bajarzem. Może nie najlepiej wychodzi mi robienie krótkich tekstów, ale między wersami daję wam całe swoje serce i głębię umysłu. Nie potrafię, niestety, inaczej. Dziękuję kobiecie, bliskim, rodzinie, a także wszystkim znajomym (lub niekoniecznie znajomym), którzy w trakcie minionego roku wspierali mnie w wędrówce szalonego pióra. Jeszcze raz dziękuję władzom portalu za zaufanie. Dzięki Wam wszystkim, wyżej wymienionym, mogę spełniać swoje drobne marzenia. A przy tym łatwiej i przyjemniej znieść rok karencji.

Już wrzesień. Pełni obaw rodzice wysłali dzieciaki do szkół. Wirus wciąż jest obecny, choć lęk przed nim zastąpiły już zmęczenie i irytacja. Zbliża się zima bez zimy, peak paczkowy w kurierce, a koronasezon dobiega powoli końca. Temperatura obniżyła się o kilka stopni, za to tabela ligowa nagrzana jak lawa. Choć najważniejsze rozstrzygnięcia wydają się być (bądź są) znane, na awans do play-offów ma szansę aż sześć drużyn. Jest walka.

Mój Włókniarz grzebie się w bagnie skandalu z własnym torem. Częstochowianie niestety nie uświadczą w tym sezonie już żadnego domowego pojedynku. Najbliższy speedway na żywo mogą obejrzeć osiemdziesiąt kilometrów na zachód. W Opolu Oskar z Hubertem wreszcie ciągną drużynę za uszy – choć awans w tym sezonie jest raczej nierealny. Maciej Janowski dominuje gdzie tylko wystartuje, a Stal Gorzów wyskoczyła w ostatnich tygodniach spektakularnie z kapelusza. Mówi się o zmianach, choć to zmiany ledwie kosmetyczne. Na temat stawek, sprzętu i organizacji rozgrywek – rzecz jasna – cisza. Nie należy spodziewać się w roku 2021 rewolucji.

Niedługo opadną liście z drzew i nadejdą mroźne noce. Motocykle zamilkną zdekomponowane w zaciszu warsztatów. Członkowie teamów przejdą w stan spersonalizowanej hibernacji, a zawodnicy – każdy po swojemu – starać się będą  podnieść swój biznes na wyższy poziom finansowania. Niebawem miliony Polaków, niczym kolonia flamingów na świeżym żerowisku, rzucą się w tornado rynku e-commerce. Moja hibernacja jest ciężka. Nadchodzi szczyt, kurierskie żniwa. Święta, któreś już z rzędu w branży. Bogowie, pozwólcie mi przetrwać nawałnicę nerwów, wymagań i pośpiechu. Poprawcie mój wzrok przy nocnym poszukiwaniu numerów i strzeżcie drogę od zdradzieckiego lodu i nieproszonej zwierzyny. Dajcie mi wytrwałość, szczęście i siłę. Bo gdy skończą się żniwa, zamierzam wyruszyć na szlak. Szlak pełen owalnych torów, pięknych historii, rywalizacji. Krainę emocjonujących zawodów i codziennej pracy przy motocyklach, zamieszkaną przez całą zgraję arcyciekawych indywiduów. Miejsce, którego bardzo mi brakuje.

DAMIAN KLOS

5 komentarzy on Skończyły się wakacje – i tak minął cały rok. Praca mechanika dawniej i dziś
    R2R
    11 Sep 2020
     1:58pm

    Takie pióro lubię. Kiedyś na łamach Tygodnika Żużlowego teksty w podobnym sosie serwował Tomasz Lorek, ale tam właśnie nieco brakowało tej perspektywy zwykłego człowieka zagonionego pracą i codziennym życiem.
    Trzymam kciuki i czekam na więcej, Panie Damianie.

    STAN
    11 Sep 2020
     2:21pm

    Szanowny panie Damianie KLOS, po tym meczu o godzinie 20,30 a kończącego przed 24,00 wracając z meczu można zauważyć „dzieci biegające beztrosko”. Mickiewicz by tego nie wymyślił.

      TeżPiter
      11 Sep 2020
       6:56pm

      O 20:30 zaczynają się mecze ekstraligowe… . Uważne czytanie ze zrozumieniem jest jednak ważne.

Skomentuj

5 komentarzy on Skończyły się wakacje – i tak minął cały rok. Praca mechanika dawniej i dziś
    R2R
    11 Sep 2020
     1:58pm

    Takie pióro lubię. Kiedyś na łamach Tygodnika Żużlowego teksty w podobnym sosie serwował Tomasz Lorek, ale tam właśnie nieco brakowało tej perspektywy zwykłego człowieka zagonionego pracą i codziennym życiem.
    Trzymam kciuki i czekam na więcej, Panie Damianie.

    STAN
    11 Sep 2020
     2:21pm

    Szanowny panie Damianie KLOS, po tym meczu o godzinie 20,30 a kończącego przed 24,00 wracając z meczu można zauważyć „dzieci biegające beztrosko”. Mickiewicz by tego nie wymyślił.

      TeżPiter
      11 Sep 2020
       6:56pm

      O 20:30 zaczynają się mecze ekstraligowe… . Uważne czytanie ze zrozumieniem jest jednak ważne.

Skomentuj