Sierakowski: Wiem, że nic nie wiem. Co się działo w play-offach?

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie znam się na żużlu! Każdy może teraz wykorzystać to zdanie przeciwko mnie. Nie mam praktyki, doświadczenia ani niezbędnej wiedzy i bystrości obserwacji. Opieram swe wynurzenia wyłącznie na aspekcie sportowym, nie biorąc pod uwagę didaskaliów organizacyjno-motywacyjno-finansowych poszczególnych ekip. Zatem podstawy me niekompletne i nierzetelne zarazem. Skąd takie wnioski? Ano po rozstrzygnięciach w fazie play-off, ze szczególnym naciskiem na II ligę.

Nie oznacza to wszakże, że odpuszczę pisanie o speedwayu. Nie znaczy także, że wyniki w decydującym etapie rozgrywek mną nie wstrząsnęły. Czuję się zaskoczony, żeby to delikatnie ująć. Już byłem gotów odtrąbić katastrofę bydgoszczan przed rewanżem. Cały Toruń martwił się brakiem przyszłorocznych derbów Pomorza, co tylko dopełniało czarę goryczy po degradacji Aniołów, a tu… niespodzianka. Poznaniacy, po ataku pomroczności jasnej, na trzy godziny oduczyli się ścigać, jak Gryfy na Golęcinie chwilę wcześniej i wystarczyło, by nie awansować. Zamiast więc wymieniać ojców sukcesu wśród polonistów, na czele z Ivaciciem i Tonderem, śmiało można przecierać oczy, analizując dokonania gości.

Naturalnie zrazu pojawił się fanklub spiskowych teorii dziejów, sugerujący niecne poczynania jednych, czy drugich. Ach te smoleńskie brzozy. A to dywagują owi spiskowcy, że Polonia bardzo chciała promocji, a rywal niekoniecznie, a to że bydgoszczanie mieli, jakoby opłacić kilka kompletów śliwek u liderów rywala i takie tam. Ja wierzę w uczciwość ścigania, choć niemoc poznaniaków rzeczywiście budzi domysły i spekulacje. Skoro jednak Gryfy chciały, a nie mogły na Golęcinie, to w rewanżu mogło być dokładnie odwrotnie. Tak czy siak Cud nad Brdą zdołał się zmaterializować, a ekipę gospodarzy niedzielnej potyczki powitaliśmy w Nice 1. Lidze. W barażu Poznań pojedzie z kapelusznikami z Łodzi i jeśli teorie „spiskowców” są prawdziwe, nie powinien zespołowi Witolda Skrzydlewskiego zrobić krzywdy. Czas pokaże.

W pierwszej dywizji za to Rybnik dopełnił formalności, choć nie bez chwilowych problemów i skoku ciśnienia pośród licznych kibiców. To tylko dowodzi, że przed prezesem Mrozkiem pracowita zima, by jego Rekiny miały realną szansę utrzymania w elicie. Na Śląsku, przed meczem, okolice stadionu wyglądały jak Zbaraż w czasie oblężenia. Podobno wskutek naporu obiekt przesunął się nawet o kilka metrów, przepchnięty przez nacierający tłum. Widać było głód sukcesu w Rybniku i parcie na awans. Na koniec było już światowo. Awionetka przefrunęła nad stadionem z szarfą „Yno ROW”, żeby swojsko brzmiało. Kacper Woryna dopilnował, by tradycji stało się zadość i marynarka prezesa spłonęła. Wcześniej zaś sam Krzysztof Mrozek uratował zawody, ujawniając przy tym kolejny talent, jako serwisant maszyn startowych. Szkoda, że kilka godzin później zabrakło rybnickiego bossa w Częstochowie, może obyłoby się bez nierównej walki z taśmą.

Na Śląsku więc święto i euforia. Dodam zasłużone. Jednak z tyłu głowy opiekunów PGG ROW-u z pewnością czai się niepokój. W przyszłym roku ekstralipa, a to już inne, znacznie wyższe wymagania. Z obecnego składu do przyszłorocznej batalii nadaje się dwóch i pół zawodnika, zaś w juniorce właściwie żaden. Na rynku niestety mizerota. Albo więc Piotr Żyto zrobi z obecnych rajderów gwiazdy, jak Kuciapa z Miesiąca, albo będzie ból. Teraz pora świętować i cieszyć się z sukcesu, a to rybniczanie potrafią, co pokazali już w niedzielę na stadionie.

W rzeczonej Ekstralidze pokaz, jak na przyczepnym się nie da, by zaraz potem się dało. We Wrocku pod koło i gospodarze się przejechali. Powtórzę raz jeszcze. Nie interesuje mnie czy ten piątkowy tor był regulaminowy, czy nie, kopny, mokry, twardy, czy jeszcze inny. Miał prawo być jaki chciał, a ściśle, jakim go gospodarze przygotowali dla swoich. Pies drapał ewentualne kary i lamenty. Tu jednak nawierzchnia ewidentnie spartan pogrążyła. Liczba mijanek takoż bez znaczenia, z dwóch przynajmniej powodów. Po pierwsze Betard Sparcie, w ostatecznym rozrachunku, nie pomogła. Po drugie, cóż to za jakość wyprzedzeń, gdy dochodzi do nich po ewidentnych błędach, a raczej wielbłądach, kompletnie niedopasowanego rywala, idącego co i rusz na koło i w prawo, przy tym walczącego o życie, a nie punkty. Cud, że wszyscy przeżyli. Nie o taki rodzaj mijanek chyba jednak w żużlu idzie.

Częstochowa, dla odmiany, takoż na kopie, wyjątkowo skuteczna. Im przyczepny tor wyraźnie odpowiadał. „Tradycyjnie” protestowali przed i w trakcie spotkania rozkapryszeni goście, walczący o stołki swych opiekunów. Okazało się – nieskutecznie. Nieskutecznie walczący na torze, nie o stołki, żeby było jednoznacznie. Tym razem nic nie wskórali. Ot odumieli się furmani poganiać koniki po zbronowanym. Syndrom asfaltowych lotnisk się kłania. Miejscowi potrenowali, toru nie pozwolili sobie „poprawić” i w efekcie wygrali z przytupem. Tylko ta maszyna startowa. Takie pożegnanie kierownika startu – nie przystoi. Nawet przyszło powtórzyć zakończony wyścig. Sprawa brązu wydaje się przesądzona, choć patrząc na wynik z Bydgoszczy, głowy pod topór nie położę. Jeśli jednak przewidywania się spełnią, kilka głów, tych zielonogórskich, spod topora spadnie.. Dokapitalizowanie przed sezonem, zaangażowanie do spółki miasta. Dream team, choć „bez” juniorów i… tylko czwarte miejsce. To musi boleć. Posypała się „Sqrze” ekipa, w najważniejszym momencie sezonu.

Teraz finał konkursu. Rewanże w Lesznie i Zielonej Górze, takoż baraże. Teoretycznie wszystko przesądzone. Nie zapominajmy jednak, że jak mawia klasyk, tam gdzie kończy się logika, zaczyna się żużel. Bądźmy więc cierpliwi, bo może się okazać, że rację ma Piotr Baron, powtarzając jak mantrę: „pokora i praca”, a temu pono zaczęli hołdować we Wrocławiu, pomni niedawnych doświadczeń. A potem spokojny sezon, zaś od roku 2021 ekstralipa w składzie 10 zespołów? Oby. Polski speedway potrzebuje świeżej, krajowej krwi, a presja wyniku za wszelką cenę nie sprzyja cierpliwości i szkoleniu z oczekiwaniem na systematyczne, acz powolne efekty. Liczy się tu i teraz. Zdejmijmy więc ową presję choć na chwilę, a efekty przyjdą. No i prezes Mrozek uniknie nerwicy wespół z nieprzespanymi nocami, a zdrowie wszak najważniejsze. Zatem wykażcie się miłościwie nam panujący. Dla odmiany, zdrowym rozsądkiem.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI