Patryk Dudek/ fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pamiętacie kabaret „Tey” z Poznania i skecz „Z tyłu sklepu”? Jest tam scena, kiedy siekierą ciosany Bolek podchodzi do Laskowika i melduje: „Towaju nie bedzie, tjaktoj sie zepsuł”. Na to Laskowik: „Bolek, ty mi tu defetyzmu nie siej. Ile tjaktoj, tfu, traktor ma kół?” – „Czteji” – odpowiada rezolutnie Bolek. „A ile jest zepsutych?” – ciągnie Zenek. „Jedno”, „To ile jest dobrych?” pyta Laskowik, „Trzi” – pada odpowiedź. „No, to nie lepiej tak powiedzieć, że trzy dobre?”. „Ale to to samo” – ripostuje Boluś. „Ale jak brzmi!” – wykrzykuje Laskowik.

Co to ma do Teterow? Otóż oglądałem występ Patryka Dudka, szczególnie podczas wyboru pól startowych przed półfinałami i coś mi mówiło już przed wyścigiem, że szału to w nim Duzers nie zrobi. Mina z cyklu „przepraszam za grzechy, ale co ja tu mogę” mówiła wszystko. Potem efekt był jaki przewidywałem. Jestem przekonany, że Patryk przegrał tę rundę w głowie.

Rozumiem, że brakowało prędkości, że próby poprawek nie przynosiły idealnego efektu, ale na Boga, trudno, by w takiej stawce jeden był dwa razy szybszy od drugiego, a tego chyba Dudek oczekiwał. Zielonogórzanin był wystarczająco szybki w polu i niezły ze startu, by ugrać więcej. Nie poszedł zgodnie z oczekiwaniami ostatni wyścig serii zasadniczej. Ok, zdarza się. Nie miałem prawa wyboru pola, które bym chciał – trudno, brałem co zostało. To wszystko jednak nie powód, by się załamywać i poddawać bez walki, a takie wrażenie Dudek sprawiał. Magic z premedytacją wybrał trzeci tor, czym nie jednego zaszokował, ale przygotował koleinę i… wygrał. On miał plan i parcie do sukcesu, a ściślej – wiarę i przekonanie. Patryk poddał się w głowie jeszcze przed wyścigiem. Słabo, bo nie to pole, brakuje prędkości, w trasie ni szeroko, ni ciasno, więc bez szans – nic tylko się powiesić. To nie tak chłopaku. Wpuść mamę na tor, to zobaczysz o co kaman. Pani Honorata ma kojones za dwóch w tym teamie. Ona by nie odpuściła, tylko z miejsca kombinowała jak przygotować koleinę i skorygować ustawienia, by powtórzyć wyczyn Janowskiego z pierwszego półfinału. A tak. Duzers pole przygotował za karę i niedokładnie, trochę „na odpieprz”, jak mówią u mnie we wsi. Potem z tej na sztukę zrobionej koleinki nie wyjechał zbyt szybko, ale też wyraźnie startu nie zawalił, więc mógł powalczyć z trasy, tyle że przed wjazdem w pierwszy łuk przymknął klapę, nie mając pomysłu którędy jechać. Dalej to już była taka jazda, ni to środkiem, ni ciasno, czy szeroko, byle wyścig się skończył, a nie po to by zawalczyć.

Rozumiem, że nie szło, że Dudek nie czuł się w Teterow dobrze i że forma daleka od szczytowej, a na tym polega sztuka wygrywania cyklu, by w sytuacji kryzysowej tracić możliwie najmniej. Nie wolno wówczas poddawać się bez walki. Patryk tym razem przegrał zawody w głowie, bo ubzdurał sobie, że to nie jego dzień i nie zrobił nic, by siebie samego przekonać, że to nieprawda. Fajne alibi. Jeszcze tylko kibice odśpiewają tradycyjne „Nic się nie stało, Patryku nic się nie stało” i można wracać do dom w poczuciu krzywdy, której nie było. Słabe to chłopaku i drzwi się odemkły – jak mówi mój koleżka. Zewrzyj poślady i nie powtarzaj wersji „memeja” w kolejnych zawodach. Przegrać rzecz ludzka, ale po walce, gryząc tor, a nie po wycieczce z białą flagą i jękach, mękach i płaczach. Irlandczycy fetują swoich futbolistów na stojąco, bo oni walkę i ambicję mają we krwi, więc nawet jeśli moczą 0:5, to gryzą trawę, a kibole to widzą i doceniają. W wykonaniu Dudka w Teterow takiej ambicji nie widziałem, a szkoda. Widziałem spuszczoną głowę i jazdę za karę, a to nie przystoi.

Magic rewelacja. Nie przeszkadzał mu kumpel Billy’ego Hamilla – Carl Bloomfeldt w parku maszyn. To stary, dobry tuner z Kanady, rzadko widywany na stadionach ostatnio. Nie przeszkadzał mu tor, pola startowe, nawierzchnia. Czy to oznacza, że wygrywał jak chciał? Gdzieżby tam. Maciej męczył się, szukał idealnej prędkości, dobrego wyjścia spod taśmy, dobrych ścieżek na trasie. Męczył się, ale wierzył w sukces i poprawiał, regularnie przy tym wożąc dwójki w serii zasadniczej. Nazbierał dość, by wystartować w półfinale, ale bez pierwszeństwa w wyborze pola. Tam wziął trzecie. Nie żeby brał co zostało. On miał plan i tak chciał, mimo że zwykle trzecie, najbardziej wyślizgane i uklepane przez częste przejazdy stawki w poprzednich wyścigach jest rzeczywiście beznadziejne, jak to wbił sobie do głowy Patryk, jeszcze przed decydującym biegiem. Janowski przygotował owo trzecie pole przy pomocy prac agrarnych nożnych i… wystrzelił jak z katapulty, nie zostawiając złudzeń i wygrywając pierwszy bieg w zawodach. Ot, siła charakteru i przekonania o celowości swych poczynań. Tego przekonania, którego zabrakło Dudkowi.

W finale drugie pole i znowu. Uszy do góry, sprawdzamy pole, obmyślamy plan, odpowiednie prace rolne i… ponownie sukces. Trzeba zatem mieć pomysł, optymistyczny plan i realizować konsekwentnie do celu, miast zwieszać głowę. To potrafił Janowski, ale też Zmarzlik. Zauważcie. W dwóch ostatnich seriach z wewnętrznych pól jadą numery 2 – Kołodziej, 3 – Smoliński, 9 – Sajfutdinow i 12 – Lindgren. Bartek ma dwa razy biały i na koniec żółty. Moim zdaniem Emil zawdzięcza zwycięstwa w drugiej fazie nie tyle zmianie motocykla, co uprzywilejowanym, wewnętrznym polom startowym, a Zmarzlik kiepsko, bo pola mizerne, zewnętrzne. Mógł zwiesić głowę i się poddać, uznając za pokonanego? Madsen miał dwa razy pierwsze, w tym kończył z wewnętrznego – spójrzcie na dorobek Duńczyka, kiedy zbierał trójki – marnie to wyglądało z perspektywy Polaków. Na szczęście tylko teoretycznie. Jedynie Janek Kołodziej, młody, obiecujący, blisko czterdziestoletni zawodnik, z rozbrajającą szczerością przyznał przed kamerami, w uproszczeniu, że nie wie o co chodzi. Miał dobre pola, w dobrym, właściwym momencie zawodów, ale kompletnie nie umiał z nich skorzystać. I to tyle a propos Kołodzieja. Widać jednak GP to za wysokie progi na stałe i pewnie lepiej jeśli „Koldi” skupi się na lidze. Proszę też tego stwierdzenia nie traktować jako zarzutu, czy przytyku. Ot, jeden trafia do cyklu wcześnie i się nadaje, zostając na lata, a inny sporadycznie, bądź późno i nie radzi sobie, oprócz jednorazowych wyskoków, tam gdzie mu wszystko pasowało, a najbardziej tor umiał się dostosować do jego jazdy, a nie odwrotnie.

I jeszcze jedno. GP wkracza w decydującą fazę. Teraz Vojens i tam to Madsen będzie w domu. Nadal więc uważam, że mentor, w osobie Tomka Golloba, na pewno by tam Bartkowi nie zawadził. Wiem, jestem uparty, może nawet upierdliwy, ale tak bardzo chciałbym tytułu dla Polaka, że gotów jestem iść sam przeciw wszystkim, by to osiągnąć. Jeśli Gollob nie jest w stanie podołać fizycznie – trudno. Tym bardziej trzeba będzie modlić się, trzymać kciuki, słuchać wróżki* (niepotrzebne skreślić), żeby zadziałało.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI