Tak Francuzi cieszyli się z olimpijskiego złota Fot. fivb.org
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W męskim turnieju siatkówki w Tokio miała miejsce rzeź faworytów. Z największych medal przywieźli tylko Rosjanie, choć i oni nie mogą być zadowoleni.

Polska, Brazylia, USA i Rosja – z tej czwórki miał wybić się mistrz olimpijski w rywalizacji siatkarzy. W tej dyscyplinie sensacje zdarzają się rzadko, ale turniej w Tokio pokazał, że są możliwe. USA, które tradycyjnie już od lat gromadzą siły na zmagania olimpijskie, nawet nie wyszły z grupy. Polska – mistrz świata sprzed trzech lat, dodatkowo wzmocniony Wilfredo Leonem, najlepszym siatkarzem świata, nie przebrnęła ćwierćfinału, w którym zderzyła się boleśnie z Francją, którą ostatnio regularnie biła, jak choćby w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk czy w meczu o brąz mistrzostw Europy.

Brazylia przegrała z Rosją, co jest niespodzianką, lecz nie sensacją. Ale już to, że wróciła do domu bez medalu, gdyż w spotkaniu o trzecie miejsce nie dała rady niesamowitej Argentynie, jest czymś, co jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się absolutnie nieprawdopodobnym. W finale Francja pokonała 3:2 Rosję, a właściwie drużynę Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego sprawiając niespodziankę porównywalną do argentyńskiej. Co ciekawe, był to pożegnalny turniej jej trenera Laurenta Tillie, który wcześniej zakomunikował, że po dziewięciu latach żegna się z reprezentacją. Jego następcą będzie słynny Bernardo Rezende, wracający do pracy z męską siatkówką.

Francja ma jedną gwiazdę Earvina Ngapetha, która w Tokio podporządkowała się drużynie. Pozostali, może poza libero Jenią Grebennikowem (w siatkówce mówi się, że libero meczów nie wygrywa) i rozgrywającymi, to przeciętniacy. A jednak potrafili stworzyć zespół i zadziwić siatkarski świat.

Największym rozczarowaniem jest słaba postawa Polski. Drużyna poleciała do Tokio bez formy, a tam nie zdołała – w przeciwieństwie do Francuzów – jej znaleźć. Wszystko co dobre, na przykład wyrównany mecz z późniejszym mistrzem – zawdzięczamy niesamowitym umiejętnościom Leona i Bartosza Kurka.

Vital Heynen oblał najważniejszy egzamin. Zapłacił za to, że zamiast dyspozycji, liczył na nazwiska. I przeliczył się. Najgorsze, że Belg nie chce się do tego przyznać, twierdząc na przykład, że Aleksander Śliwka czy Kamil Semeniuk nie są w stanie zagrać tak dobrze, jak Kubiak. Widać nie oglądał ostatniej Ligi Mistrzów, gdzie obaj kędzierzynianie przyćmili największe siatkarskie gwiazdy.

Następne igrzyska olimpijskie za trzy lata i już dziś można postawić tezę, że Polska znów będzie faworytem. Bo Leon będzie miał dopiero trzydziestkę, a większość zaawansowanych wiekowo faworytów Heynena ma następców, którzy już teraz nie są gorsi. Drużyny zapewne nie poprowadzi już belgijski selekcjoner, bo to on jest głównym winowajcą porażki.

Heynen pożegna się z kadrą prawdopodobnie we wrześniu, podczas mistrzostw Europy, których Polska jest współgospodarzem. I głównym faworytem. Ale olimpijskiego niepowodzenia to nie przykryje…