Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wydarzenie weekendu SGP? Bez wątpienia deklaracja naszego mistrza – Bartosza Zmarzlika o powiększeniu… nie, nie, nie przewagi w cyklu. Bartek oświadczył był mianowicie, że oto team mu się powiększy. Czyli, że co? Refleks zawiódł? No bo jak to tak. Chłopak deklaruje, że co niedzielę odwiedza Świątynię, a tu żyjąc w grzechu taka niespodzianka. I co na to proboszcz z Kinic, co hejterzy czepiający się przy byle sposobności i ten brak środowiskowych konsultacji społecznych. Przecież wszyscy wiedzieliby lepiej jak podejść do tematu i jak go właściwie ogłosić. Mówiąc zaś serio i bardzo poważnie. Gratulacje. Oby tylko Bartek poszedł drogą Kamila Stocha i radosne powiększenie rodziny nie miało wpływu na wyniki sportowe. Szalejącego Zmarzlika nie sposób nie kochać i niech taki pozostanie.

A sportowo? Turnieje w Czechach nie przyniosły zbyt wielu emocji na lekko „popranym” torze. Większe mieliśmy pod taśmą i ta ciągła niepewność, cóż to znowu substytut Rowana Atkinsona na wieżyczce wymyśli. Mam wrażenie, że teoretycznie powściągliwego i flegmatycznego Angola tym razem poniosło. Arbiter wykazywał wyraźnie objawy koronawirusa. A to był ospały, a to się gorączkował, a to działał zbyt impulsywnie, a to w ogóle nie reagował. W mojej ocenie powinien ponownie poddać się testowi na obecność Covida. Wyspiarz nie widział… O, dobre słowo. Generalnie niewiele widział, a jeśli już zauważył to interpretował zaskakująco, żeby to delikatnie nazwać. Nie korzystał przy tym zdaje się ze swoistego, żużlowego systemu VAR, bo wówczas decyzje mogły być rozsądniejsze. Czego nie zabrał gdy powinien, to odebrał nie wiedzieć czemu w kolejnej serii, czego zaś nie powinien pozbawiać, to oddał później, kiedy powodu nie było.

Ten brak konsekwencji arbitra w podejmowaniu decyzji był dość męczący, nie tylko dla nas widzów, ale z pewnością także dla zestresowanych zawodników. Oni wiedzieli, że start w Pradze ma ogromne znaczenie, zatem po każdym przerwaniu procedury drżeli, natomiast w sytuacjach ewidentnie kwalifikujących do warninga, gdy biegu nie przerywano, mogli tylko sążniście zakląć pod kaskiem.

Mnie Praga kojarzy się dobrze. Wcale nie z powodu walorów turystycznych, czy urokliwego zazwyczaj, choć nie do końca w ostatni weekend ścigania. Z Pragą te sympatyczne wspomnienia dotyczą eskapady wysłużonym Maluchem na Marketę z międzylądowaniem w Karpaczu, gdy jechałem z Grudziądza podpisać kontrakty z Lubomirem Jedkiem i Zdenkiem Schniederwindem. To się musieli chłopaki ucieszyć widząc wysłannika bogatego, polskiego klubu w imitacji samochodu, którą zawitał na stadion.

Ale do rzeczy. Zmarzlik spasował sprzęt już w Gorzowie, choć tam zakończył turnieje wpadką. W Pradze widać jednak było od początku, że fury jadą. Nawet przymusowa zmiana, dość szczęśliwa trzeba przyznać, ale to już przysłowie wyjaśnia komu owo sprzyja, niczego nie zmieniła w doskonałej prędkości uzyskiwanej przez obrońcę tytułu. Marketa miała być testem dla Macieja Janowskiego. Po zdelegalizowaniu Anlasów, Magic został zmuszony do ponownego dostrojenia motocykli. Do tego przed turniejami w Gorzowie, gdzie zazwyczaj niespecjalnie mu szło. Tak też było w poprzedni weekend SGP. Teraz Czechy miały dać odpowiedź w którą stronę poszły zmiany, bo margines błędu mocno się skurczył, jeśli nie w ogóle wyczerpał. Pierwszego dnia wrocławianin nie wyglądał wyraźnie. Na początek co prawda trójka, ale potem trzy jedynki. Przed decydującym starciem zdawał sobie sprawę, że to wyścig o podwójnym ciężarze. Miał korzystne na tym etapie, drugie pole, za rywali zaś Sajfutdinowa, nie liczącego się tradycyjnie Lindbaecka i kolegę z drużyny Zmarzlika. Naturalnie o jeździe drużynowej w zawodach indywidualnych nie ma mowy, ale dobre wyjście spod taśmy dawało upragniony półfinał i przedłużenie nadziei w punktacji cyklu. Niestety. Coś nie wytrzymało. Może sprzęgło, może głowa.

Maciej wpakował się w taśmę i tak marzenia zaczęły pryskać. Słabszy występ, niewiele oczek do zbiorówki, nie przekonująca prędkość. Musiało się kotłować w teamie Janowskiego. Na szczęście w sobotę wyglądało już niebo lepiej. Na przywitanie dwie trójki i względny spokój. Na chwilę tylko. Następne dwa biegi i raptem jedno oczko ponownie przyprawiły o stan przedzawałowy. Koniec końców Maciej wytrzymał i w nomen omen dwudziestym wyścigu, jadąc, nomen omen, ponownie z nieszczęśliwego poprzedniego dnia drugiego pola – wygrał bezapelacyjnie, meldując się w półfinale. Jeśli jednak komuś pisane, to i w drewnianym kościele cegła mu spadnie na głowę. Co nie dokonało się w biegu numer 20. to przyszło w wyczekiwanym i wymarzonym półfinale. Janowski od startu miał problemy sprzętowe przez co ostatecznie zjechał z toru i poniósł kolejne straty w generalce. A tak było pięknie po Wrocławiu. Po Gorzowie jeszcze nie najgorzej. Teraz strata do pudła to już 17 oczek i marzenia o medalu, jeśli nie wydarzy się coś nadzwyczajnego, przyjdzie odłożyć minimum o kolejny rok.

Niepokoi forma Patryka Dudka. Ojciec ligowego sukcesu drużyny jakoś tych walorów, a to imponującego refleksu, sztuki jazdy przy krawężniku i niesamowitej bojowości, nie potrafi przenieść na rywalizację w SGP. Jak idzie, to jedzie. Kiedy spod taśmy już coś jest nie tak, Duzers się generalnie nie przebija. Troszkę jak dziecko we mgle. Nie rozumiem do końca tej metamorfozy. W lidze potrafi, a w SGP już nie? To o tyle martwi, że Dudek to nie tylko niedawny medalista IMŚ i wciąż młody, relatywnie perspektywiczny zawodnik, ale też w kontekście zmiennika.

Na stałą dziką kartę Patryk może się nie załapać, bo z Gorican awansował inny były medalista, choć obecnie bardzo daleki od tamtej dyspozycji i „nieco” starszy – Krzysztof Kasprzak. Swoją drogą interesujące jak się ów trzyletni cykl sprawdzi w boju. Kasprzak wygrał Złoty Kask 2019, w 2020 promował się do SGP w Chorwacji, zaś w roku 2021 będzie rywalizował z najlepszymi na świecie. Oby w znacznie lepszej formie niż obecnie, bo inaczej zewsząd posypią się gromy na autorów takiej to właśnie formy wyłaniania reprezentantów. KK za Duzersa – na ten moment nie rokuje najlepiej, choć Patrykowi nikt nie zakazywał i nadal nie zakazuje przebudzenia się w cyklu. Że potrafi i może świadczy przeplatanie zwycięstw śliwkami. Zwycięstwa zostawmy, a śliwek proponuję nie zbierać i będzie znacznie lepiej. Na dziś Dudek jest 13. i ma aż 40 oczek straty do bezpiecznego, szóstego miejsca, zatem szanse czysto iluzoryczne, no bo jeśli Patryk miałby się utrzymać, to tym bardziej Magic wkroczy na pudło. Wróćmy na ziemię, choć chciejstwo bywa, góry przenosi.

Podsumowując więc. Zmarzlik coraz bliżej obrony tytułu na MotoArenie, choć za plecami czai się piekielnie szybki Fredka Lindgren, który w play-off nie startuje, więc może nie eksploatować najszybszej fury i nie ryzykuje, tfu, tfu, tfu, trzy razy – kontuzji. Szwed pogrzebał przodownictwo w piątkowym turnieju, kiedy do finału nie wpuścił go bojowy i szybki tym razem Martin Vaculik. Vacul walczy o przedłużenie egzystencji w SGP, a że jest na ten moment 7. w generalce, to i walczy jak lew. Gdzie dwóch się bije, tam czai się Woffinden. Angol ma teoretycznie sporą stratę do Bartka i niczym szczególnym w tym sezonie nie imponuje, ale jeśli pamiętacie tytuł Marka Lorama to wiecie o czym mówię – będzie groźny, bo potrafi z chirurgiczną precyzją wykorzystać każdy milimetr szansy. Magic więc z niewielkimi realnie szansami na pudło, zaś Dudek bez nadziei na przetrwanie. Może więc pora, by PZMot w porę, już teraz, rozpoczął starania o dzikusa dla Dudka na przyszłoroczny cykl?

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI