Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jak się wykuwał hat-trick Sparty w latach 1993-95? Kim był dla drużyny Otto Weiss i dlaczego jego obecność w parku maszyn powodowała u rywali tzw. sraczkę przedstartową? To wciąż ostatni hat-trick w Drużynowych Mistrzostwach Polski, choć papiery na kolejny ma obecnie Fogo Unia Leszno.

Tak świetnie zbilansowanej ekipy jak obecna Fogo Unia, nie widzieliśmy od dawna. Czy jednak ekipa prezesa Piotra Rusieckiego i trenera Piotra Barona po raz trzeci z kolei sięgnie po złoto DMP? Od czasów Sparty Andrzeja Ruski, Ryszarda Nieścieruka, Tommy’ego Knudsena, Wojciecha Załuskiego, Dariusza Śledzia i Piotra Barona nikomu się to nie udało. A propos tego ostatniego, zwróciliście uwagę? Otóż jeśli misja Byków się powiedzie, Baron przejdzie do historii jako postać, która zdobyła hat-tricka w dwóch różnych rolach – zawodnika i menedżera. Zresztą w CV Romana Jankowskiego pojawi się podobne osiągnięcie, bo przecież jest on obecnie członkiem sztabu szkoleniowego Byków, odpowiedzialnym w nim za… Byczki. A są one języczkiem u wagi. Przypomnijmy, że leszczynianie, z Jankesem w roli głównej, wywalczyli trzy tytuły z rzędu w latach 1987-89.

Skoro przy tej wyliczance jesteśmy, na jedną rzecz wypada zwrócić uwagę. Mianowicie tuż po wrocławskim wyczynie z lat 90. tylko pech odebrał poczwórną koronę Polonii Bydgoszcz. Gdyby nie słynna kraksa podczas finałowych zawodów Złotego Kasku we Wrocławiu (1999), z udziałem Tomasza Golloba i Piotra Protasiewicza, poloniści zanotowaliby z pewnością złotą serię w latach 1997-2000, przebijając wyczyn dolnośląskiej ekipy. Przed wspomnianym karambolem zdążyli wypunktować spartan na Stadionie Olimpijskim 50:40, będąc absolutnym faworytem całych rozgrywek. Wydarzenie ze Złotego Kasku całkowicie jednak zmieniło oblicze Polonii przed rewanżem. Bydgoszczanie, pozbawieni dwóch filarów podtrzymujących cały projekt, z miejsca stali się chłopcem do bicia. Spartanie, prowadzeni przez Czesława Czernickiego, odrobili przy ul. Sportowej straty z nawiązką. Zwyciężyli 53:36 (patrz stopka poniżej).    

A jak powstawała wspomniana złota ekipa z lat 1993-95? Pod koniec lat 80. spartanie byli jeszcze czerwoną latarnią II ligi. W 1991 roku wygrali jednak pamiętne baraże z leszczyńską Unią i – dzięki powiększeniu najwyższej klasy rozgrywkowej z ośmiu do dziesięciu ekip – otworzyli sobie bramę do elity. Po sezonie 1992 i rozpadzie Sparty ASPRO niewiele jednak wskazywało na zbliżające się pasmo sukcesów. Kto za nim stał? W pierwszym szeregu, bez wątpienia, Andrzej Rusko.

– Pierwszy kontakt z żużlem to ja miałem w wieku pięciu, sześciu lat. Z wypiekami na twarzy oglądałem popisy Pociejkowicza, pamiętam te czarne skóry, brudne twarze, okulary motocyklowe i chusty na ustach. Bo tak to wtedy wyglądało. A obserwowałem tych herosów toru z twarzą przyciśniętą do siatki odgradzającej park maszyn – opowiadał mi jakiś czas temu Andrzej Rusko, gdy pracowałem jeszcze ku chwale Gazety Wrocławskiej.

Nie od razu jednak wielką Spartę zbudowano. Najpierw trzeba ją było utrzymać przy życiu. – To mecenas Andrzej Malicki próbował namówić grupę przedsiębiorców na sponsoring i my jako przedsiębiorstwo zagraniczne Elivs dawaliśmy drobne pieniądze na wrocławski żużel. Pamiętam, że żużlowcy jeździli z naklejkami Elivs na plastronach, a że drużyna była wówczas w II lidze, to liczyła się każda, nawet najmniejsza pomoc. Zresztą jak przychodziłem na Stadion Olimpijski – a przychodziłem zawsze – to było nas wszystkich na trybunie głównej 200, może 250 osób. I tylko tę trybunę się otwierało, tak niewielkie było zapotrzebowanie. No i później łatwo mi się rozmawiało z tymi najbardziej zagorzałymi kibicami, ponieważ wszyscy się w zasadzie znaliśmy. Byliśmy wtedy najsłabszą drużyną II ligi – wspominał Rusko, który zaczął pomagać finansowo utalentowanemu Zbigniewowi Lechowi.

– Wziąłem młodego zawodnika, bo doszedłem do wniosku, że w młodości właśnie trzeba szukać. I Zbyszek, jako wyróżniający się zawodnik młodego pokolenia, został objęty opieką przez przedsiębiorstwo zagraniczne Solpol. Dostał sprzęt, środek transportu do jego przewożenia, a z toru podnosił pieniądze dla siebie. Kiedy ASPRO przejęło klub, pozostałem w jego zarządzie i z boku obserwowałem sytuację, współpracę biznesmenów z działaczami społecznymi. Była to dla mnie duża nauka, być może dzięki niej potrafiłem ustrzec się w przyszłości pewnych błędów – przyznawał biznesmen, które żużlowe sukcesy zaczął odnosić błyskawicznie.

– Po odejściu ASPRO wydawało się, że to koniec wrocławskiego żużla. Przy mocnym wsparciu mec. Birki udało mi się jednak stworzyć podwaliny pod profesjonalny klub. Zakładaliśmy, że na zdobycie tytułu drużynowego mistrza Polski mamy trzy lata, a to złoto przyszło z marszu. I w ciągu trzech lat mieliśmy nie jeden tytuł, lecz trzy. Zimą 1993 roku wszystko odbywało się na wariata. Z jednej strony były kosmiczne żądania włodarzy ASPRO za rozwiązanie prywatnych kontraktów z zawodnikami i zwrot poniesionych nakładów. Z drugiej strony pojawił się opór ze strony Zarządu Okręgowego PZMot.-u, który też chciał mieć swój udział, skoro pojawiły się pieniądze. Trzecią stroną my byliśmy, nie mając pewności, czy ze względu na piętrzące się trudności jest sens wchodzenia w temat. Ale szanowałem tych wszystkich kibiców, również tych nowych, którzy się pojawili. Szkoda było marnować taki potencjał. Zresztą żużel to moja pasja, dlatego walczyliśmy o to przy wsparciu mec. Birki, który wskazał sposób na rozwiązywanie problemów, osiągnięcie konsensusu ze wszystkimi stronami i w końcu przystąpienie do rozgrywek. A długo się wahaliśmy – damy radę, czy nie – zaznaczał promotor.

Stanęło na tym, że nazwiska, które nie jechały w 1992 roku (Dariusz Śledź, Wojciech Załuski, Piotr Baron), rok później zaczęły jechać. Dlaczego?

– Przede wszystkim zdjęliśmy presję na wynik. Jeśli jakakolwiek była, to nakładana przez samych zawodników. Myśmy od początku mówili, że dajemy sobie trzy lata na uporządkowanie wszystkich spraw. Myślę, że ten wynik był pomysłem, który jakiś czas nosiłem w głowie, i który podpowiadałem wcześniej ASPRO. Jego szefowie poszli jednak w innych kierunku. Po mechanika do Anglii. Ja wybrałem Niemca Otto Weissa, u którego zamówiliśmy silniki dla wszystkich zawodników jeszcze w styczniu. Weissa wzięliśmy na wyłączność, był u nas w klubie i uczył abecadła obchodzenia się z wyczynowym sprzętem. To było clou programu. Pamiętam, że początkowo – choć jestem twardy – byłem załamany liczbą zacierających się silników. Właściwie co chwilę jakiś się zacierał, ale Weiss był na miejscu i zaczął uczyć żużlowców. Bo te wszystkie zacięcia i defekty wynikały po prostu z braku kultury technicznej ze strony zawodników. Zapominało się o zakręcaniu kraników, a kapiący do oleju  etanol nie był dla nich problemem. Za to dla profesjonalnie i wysoce tuningowanego sprzętu wyczynowego problem był to jak najbardziej, bo olej zmieniał parametry i silnik szybko się zacierał. Takich przypadków było wiele i najlepszy silnik nic nie poradził, jeśli zawodnik miał np. niewłaściwe tarczki sprzęgła, czy jeśli zacinała się linka gazu itd. Musieliśmy sobie z tym wszystkim radzić, wprowadziliśmy obowiązkowe przeglądy motocykli, które przed zawodami robił Weiss i nasi miejscowi mechanicy. Oni też musieli przejść szkolenie u Weissa i zrozumieć, że sukces zależy od mnóstwa detali. A poza tym działała otoczka. Przyjeżdżał Weiss z całą swoją bazą i przeciwnik już był zdenerwowany. Zaczynał wątpić w swoje siły w momencie, gdy cały ten cyrk uruchamiał się na jego stadionie. Trener szybko znalazł też sposób na eliminację drużyn przyjezdnych, przygotowując słynną kopę Nieścieruka. Pozbawiał ich wiary, że można we Wrocławiu wygrać – oddawał Rusko, co cesarskie Nieścierukowi.

Pierwszy z lewej Piotr Baron. A na kierownicy jego maszyny napis – Otto Weiss.

A jakimi środkami udało się zdobyć absolutną wyłączność Weissa na Polskę? – Tym, co wymyślili Fenicjanie – pieniędzmi. Pojechaliśmy z Nieścierukiem do Monachium, rozmawialiśmy z kilka godzin. Otto szybko zrozumiał, że dla niego to również szansa, bo mu to uzmysłowiliśmy. Że tymi pojedynczymi zawodnikami, których ma, nie osiągnie marki globalnej. Że musi zaangażować się w drużynę, a jeśli ta drużyna pojedzie, to będą się ustawiały do niego kolejki. I tak się stało. To były lata Weissa i my zawdzięczamy jemu nasze tytuły, a on  nam zawdzięcza okres swojego prosperity – twierdził Andrzej Rusko.

Jednego tylko brakowało w tym okresie prosperity. Zaspokojenia sukcesów indywidualnych. Rusko: – To prawda. Najpierw marzeniem było złoto DMP, a później już ten tytuł nie wystarczał, chciał człowiek czegoś więcej. Pojawiały się pomysły na najlepsze turnieje, na stworzenie czegoś na kształt Ligi Mistrzów, ale chciałem też mieć mistrza świata. Zrozumiałem, że łatwiej będzie to osiągnąć wśród młodzieżowców i zaczęło się poszukiwanie takiego zawodnika. Stąd przyjście Protasiewicza. A były to lata, gdy szybko udawało mi się realizować zamiary. Piotrek w zasadzie rok po przyjściu do naszej drużyny tym mistrzem świata został (1996), a dużą pomocą służył nam Tommy Knudsen. Okazało się bowiem, że akurat Piotrowi pasuje taki sam sprzęt, na jakim jeździ Knudsen. Niepotrzebna była zatem wielka filozofia, należało tylko porozmawiać z Antonem Nischlerem, niemieckim mechanikiem. Knudsen mówił Antonowi, co trzeba przygotować, a Piotrek siadał i jechał. Był turniej w Olching, euforia i kolejne marzenie zrealizowane. Właściwie to taki grzech pychy, bo już się człowiekowi wydawało, że może wszystko. Stąd i próba z Tomkiem Gollobem. Bo ja wiedziałem, że Tomek potrafi wszystko, a brakuje mu tylko dobrego sprzętu.

W 1997 roku było blisko stworzenia duetu Tomasz Gollob – Anton Nischler. – Uważałem, że najlepszym sprzętem w tamtym czasie dysponował Tommy Knudsen. A nie wszyscy też wiedzą, że do pewnego momentu Tommy sam sobie przygotowywał sprzęt. Później zrozumiał, że nie jest już w stanie sam tego robić i zaczął współpracę z Nischlerem. Powiedzmy sobie szczerze, że o ile Tommy był bardzo poukładanym zawodnikiem, to po swoich przejściach musiał zmienić styl jazdy. Dzięki doskonałemu sprzętowi puszczał sprzęgło i uciekał do przodu. Spójrzmy, że w polskiej lidze chyba tylko raz czy dwa razy zszedł poniżej 12 punktów. To był zawodnik, na którego można było liczyć, że zawsze przywiezie 12 punktów albo więcej. Jeśli było mniej, to on przepraszał, a myśmy byli na niego źli. Teraz można tylko pomarzyć o takich zawodnikach. Wracając jednak do Tomka – ten projekt się nie powiódł. Anton długo rozmawiał z Tomkiem, ale tam nie zagrała chemia. Anton przyszedł do mnie i powiedział – szkoda twoich pieniędzy. Układ miał być podobny jak z Lechem – ja miałem sfinansować przygotowanie sprzętu, a Tomek miał zdobywać laury. Do testów na torze jednak już nie doszło. Panowie długo rozmawiali, ale Nischler uznał, że nie jest pewny, iż ta współpraca wyjdzie – mówił Rusko.

Później tak różowo już nie było. W 2006 roku wrocławianie znów zdominowali ligę, ale liczyli na więcej złota. – W 2004 roku też ten tytuł można było mieć, a straciliśmy go w dziwnych okolicznościach. Był też sezon (1999), kiedy o tytule decydowała kontuzja Crumpa. Wtedy John Cook powiedział mi – nie martwcie się, pojadę za siebie i za niego. I ten Cook rzeczywiście pojechał w Pile wyśmienicie, z Crumpem wygralibyśmy w cuglach – wspominał honorowy prezes WTS-u.

Czy w nadchodzącym sezonie uda się wreszcie wyzwolić cały potencjał ukryty w ekipie WTS-u? Jeśli tylko Maxe Fricke i Vaclav Milik wrócą do formy prezentowanej w 2017 roku, a reszta pozostanie na obecnym poziomie, to…

WOJCIECH KOERBER

Pamiętny półfinał DMP 1999 (12 września)

Atlas Wrocław – Jutrzenka-Polonia Bydgoszcz 40:50

Atlas: Hancock 8 (2,0,1,2,3,0), Łabędzki 2 (1,1,-,-,0), Śledź 7+2 (1*,2,-,2,1,1*), Baron 3+1 (2,1*), Krzyżaniak 12 (2,2,1,3,3,1), Zieja 2+2 (1*,0,-,1*), Węgrzyk 6+1 (0,1*,1,2,2).

Polonia: T. Gollob 14 (3,3,3,2,3), Słaboń 5+1 (u/3,0,2*,0,3), Protasiewicz 14 (3,3,2,3,3), Parker 2 (0,1,0,0,1), Sullivan 13+1 (3,3,3,2,2*), Robacki 2 (0,2,0,0,0), Umiński ns.

Jutrzenka-Polonia Bydgoszcz – Atlas Wrocław 36:53 (19 września)

Polonia: Sullivan 14+1 (3,3,3,1,3,1*), Poprawski 2 (0,d/3,-,-,2), Umiński 2+1 (2*,0,0,-,0), Parker 12+1 (3,2,1,2,2*,2), Robacki 1 (0,d/3,1,0,0,0), Słaboń 5 (2,u/2,d/4,1,2), Galczewski ns.

Atlas: Krzyżaniak 13+1 (2,3,3,2*,3), Baron 6+2 (1*,1,2*,1,1), Łabędzki 9 (1,2,w/su,3,3), Śledź 8 (d/3,3,2,3,0), Węgrzyk 11 (3,2,3,0,3), Zieja 6+1 (1,1,1,2*,1), Świderski ns.