Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Siedem razy był indywidualnym mistrzem Wielkiej Brytanii. Wiele lat rywalizował z najlepszymi zawodnikami globu, choć turnieju Grand Prix ani razu nie wygrał. Ostatnio było głośno o tym, że przed sezonem 2020 miał propozycje powrotu do polskiej ligi. O kim mowa? Oczywiście o Scotcie Nichollsie. Brytyjczyk w rozmowie z naszym portalem opowiada o początkach swojej kariery, o planach na przyszłość, a także o pracy jako ekspert telewizyjny. Zapraszamy!

Scott, kiedy w ogóle zacząłeś się interesować jazdą na żużlu?

Hmmm. Tak naprawdę na jakichś małych motorkach jeździłem już jako trzy-czteroletni chłopak. W wieku sześciu lat jeździłem na trawie, a jak miałem jedenaście czy dwanaście lat zaczęły się pierwsze poważne przymiarki do jazdy na żużlu. 

Co w Twoim wypadku zadecydowało o tym, że postanowiłeś uprawiać ten sport profesjonalnie?

To jest trudne pytanie. Nigdy do końca się nie wie, co przed laty zadecydowało, że wybrało się ostatecznie taką, a nie inną drogę. W moim wypadku to było jakoś tak, że jak miałem około trzynastu lat, to słyszałem sporo głosów, że mam talent do żużla. Ja chyba sam tego do końca wtedy nie czułem. Wciąż starałem się jednak iść do przodu i powoli zacząłem  wierzyć, że kiedyś będę najlepszy. 

Początki kariery z pewnością nie były łatwe pod kątem „spięcia” wszystkiego finansowo…

W tym sporcie bez wsparcia sponsorów, przynajmniej na początku, młody zawodnik jest w stanie niewiele zdziałać. Chyba, że masz bogatych rodziców, którzy w ciebie zainwestują. Dla mnie początki były bardzo trudne. Pamiętam, że pierwsze zimy w karierze spędzałem na myśleniu o tym, jak sobie poradzę w kolejnym sezonie pod kątem finansowym, jeśli chodzi o inwestycje. Nie pochodziłem z bogatej rodziny i tak naprawdę musiałem liczyć na sponsorów. 

Kilka razy stawałeś na podium zawodów Grand Prix. Ani razu jednak nie było Ci dane wygrać choćby pojedynczego turnieju…

To prawda. Parę razy było blisko, ale zawsze czegoś na końcu brakowało. Trudno. Bywa też i tak. Odpowiem Ci w ten sposób, że jak teraz patrzę do tyłu, to wiem doskonale, że moje wstępy w Grand Prix powinny być lepsze. Na pewno było stać mnie na wygrane, ale nie wszystko robiłem tak, jak należy. Dokonywałem nietrafionych wyborów. Oczywiście o tym się łatwo mówi z perspektywy czasu. Wiem jedno, że gdybym mógł cofnąć czas i znaleźć się znów w Grand Prix, to wyniki byłyby lepsze. Czasu jednak nie cofniemy. Było jak było i faktycznie szkoda, że ani razu nie zapisałem się w historii jako ten najlepszy. Najbliżej wygranej byłem chyba w Australii. 

Co byś zatem zmienił gdybyś mógł wrócić do tamtych lat?

Było trochę takich rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Największym błędem było z mojego punktu widzenia to, że byłem wierny swoim tunerom. Nie szukałem innych, lepszych rozwiązań wierząc, że to, co mam wystarczy na dany moment. 

W 1997 roku w czeskim Mseno zostałeś brązowym medalistą mistrzostw świata juniorów. Pamiętasz kto „zabrał” Ci wtedy srebro?

Oczywiście, że pamiętam i to doskonale. Tam był bieg dodatkowy, w którym przegrałem z Rafałem Dobruckim. Tutaj mogę powiedzieć to samo, co przy Grand Prix. Znów mi tam czegoś zabrakło. Było mnie stać na wygranie całego turnieju, ale chyba zabrakło „chłodnej” głowy i skończyło się medalem brązowym. Miałem już niedosyt, że nie wywalczę złota i na „dokładkę” przegrałem jeszcze srebrny medal. 

Przejdźmy z porażek do zwycięstw. Siedem razy wygrałeś indywidualne mistrzostwo Wielkiej Brytanii. Jaka jest recepta na to, aby siedem razy być mistrzem swojego kraju?

(śmiech) Tu faktycznie mamy już bardziej pozytywne tematy. Recepta? Nie ma żadnej. Jakoś nigdy się specjalnie nie skupiałem na tych zawodach. Podchodziłem do nich tak, jak do każdych innych. Wygrałem raz, potem drugi, a po nich przyszły kolejne zwycięstwa aż doszedłem do siedmiu wygranych i ustanowiłem nowy rekord. Tak szczerze, jak pomyślę, to chyba jednak byłem po pierwszych wygranych mocno zdeterminowany, aby mieć na swoim koncie kolejne. Siedem tytułów brzmi dobrze, ale kto wie czy jeszcze się coś nie wydarzy zanim zakończę karierę…

Który z tych tytułów jest dla Ciebie najważniejszy?

Każdy jest bardzo ważny i każdy wywalczyłem w jakimś tam momencie swojej kariery. Na pewno pierwszy miał duże znaczenie, bo to było spełnienie moich marzeń z dzieciństwa. Drugi bardzo ważny to ten z 2011 roku. Startowałem wtedy dla Swindon, miałem bardzo słaby sezon. Zastanawiałem się wtedy czy ten cały żużel ma jeszcze dla mnie sens i nagle wygrałem ponownie mistrzostwo. Wtedy dostałem pozytywnego kopa w stylu: „Scott k…. Ty jeszcze potrafisz!”. I stało się jasne, że warto się dalej ścigać. 

 W 1998 roku Scott Nicholls po raz pierwszy podpisał kontrakt w Polsce. Pamiętasz, w którym klubie?

Pewnie, że tak. To było Gniezno. Byłem bardzo zadowolony, że będę jeździł w Polsce i z kontraktem pomogła mi wtedy bardzo mocno Pani Magda Zimny Louis. Kontrakt był dwuletni . Do końca życia nie zapomnę, że  Gniezno miało kiedyś mecz w Rzeszowie, który był bodajże dwukrotnie przekładany, a ja jechałem do Rzeszowa busem z… Anglii. 

Który z polskich klubów wspominasz najlepiej? W trakcie Twojej kariery trochę się ich uzbierało

Tak naprawdę w każdym dobrze się czułem. Ja, jako zawodnik, miałem przyjechać i na torze zrobić swoje. Na tym to polega do dziś. Każdy klub był w jakiś sposób charakterystyczny, czy to ze względu na działaczy, czy ze względu na sposób zarządzania. Jakoś najlepiej właśnie wspominam Gniezno, ale to chyba dlatego, że był to mój pierwszy polski klub i bardzo mi odpowiadał tamtejszy tor. 

Jeden z prezesów polskich klubów nadał Ci swego czasu medialnie przydomek Szkot zamiast Scott…

(śmiech) Być może i tak było. Ja w każdym razie każdy klub wspominam dobrze. 

Miałeś w Polsce problemy z wyegzekwowaniem należności za swoją pracę?

Wiesz, odpowiem Ci tak. Jestem przekonany, że większość zawodników miała problemy z należnościami podczas swoich karier i na tym ten wątek wypada zakończyć. 

Ostatnio można było przeczytać w angielskiej prasie, że miałeś przed sezonem 2020 propozycję startów z polskiej ligi. Odmówiłeś ze względu na sytuację pandemiczną. Jeśli sytuacja globalna się uspokoi i będzie propozycja na sezon 2021, to jest szansa, że wystartujesz w polskiej lidze?

Tak. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Żużel wciąż sprawia mi przyjemność i kariery kończyć nie zamierzam. Jeśli nie będzie różnego rodzaju obostrzeń i będzie propozycja z Polski, to na pewno się nad nią pochylę. Miło byłoby znów powalczyć na torze w Polsce. 

Od dłuższego czasu można oglądać Cię jako eksperta w telewizji. Choćby przy okazji turniejów Grand Prix… 

Zgadza się. Powiem ci, że na początku byłem sceptycznie nastawiony do takiej aktywności, ale się totalnie „wkręciłem” i sprawia mi to bardzo dużo przyjemności. Lubię pracować z naszym teamem w telewizji i lubię „wyłapywać” różnego rodzaju ciekawostki dla widzów. Jako ekspert patrzysz na biegi zupełnie inaczej, aniżeli wtedy, gdy siedzisz na motocyklu. 

Jak mocno zmienił się żużel w ostatnim ćwierćwieczu?

Bardzo mocno. Sporo zmieniło się oczywiście w samym sprzęcie. To nie ulega wątpliwości. Nie ma już choćby „stojących” silników, na których ja długo startowałem, bo nie było mnie stać na te „leżące”. W ogóle sam żużel poszedł w taką, nazwijmy to, profesjonalną stronę. Ja pamiętam czasy, kiedy po zawodach szliśmy do pubu, bynajmniej nie, aby pić, ale pogadać sobie czy spędzić czas z fanami. Dziś każdy zawodnik odjeżdża po zawodach w swoją stronę. Ja miałem to szczęście, że startowałem w czasach, kiedy też się chciało wygrywać za wszelką cenę, ale był jeszcze czas na kontakty między sobą i trochę zabawy. Było paru zawodników, którym właśnie luz i zabawa pomagały w osiąganiu dobrych wyników. Pamiętam też doskonale czasy, kiedy nie mieliśmy telefonów komórkowych i nikt nie wiedział, co to są social media, które dla wielu zawodników mają dziś spore znaczenie pod kątem ich wizerunku. Także bez wątpienia wiele się zmieniło przez dwadzieścia pięć lat w tym sporcie.

Kiedy Anglia doczeka się kolejnego indywidualnego mistrza świata?

Myślę, że mamy na to duże szanse. Osobą, która zmierza do tego celu jest Robert Lambert. On ma talent do tego sportu, ciężko pracuje i z roku na rok notuje progres. Ważne jest to, że rywalizuje na co dzień z najlepszymi zawodnikami. Na pewno nie jest to zawodnik gotowy na bycie mistrzem świata tu i teraz, ale za parę lat na pewno. W nim widzę nadzieję dla Anglii. 

Do żużla powrócił Jason Crump…

Tak i przyznam, że byłem tym mocno zaskoczony. To dobra wiadomość. Szkoda, że nie miał okazji do startów w tym roku ze względu na pandemię, ale mam nadzieję, że w sezonie 2021 pościgamy się na torze jak za dawnych lat. 

Czego żużel potrzebuje, aby stać się sportem bardziej globalnym?

Moim zdaniem żużel potrzebuje dobrej promocji przez firmę, która ma duże doświadczenie w tej dziedzinie. Sam sport w sobie jest bardzo widowiskowy i emocjonujący. Niestety przez wiele lat mało zostało zrobione w kwestii tego, aby był odgórnie i kompleksowo promowany. Nie było nikogo, kto potrafił właściwie go „sprzedać”. 

Pytanie tradycyjne na koniec. Co jest ważniejsze – sprzęt czy talent do żużla?

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Wszystko musi zagrać w odpowiednią stronę. I zawodnik i sprzęt. Inaczej sukcesu nie będzie. Na długim torze szybki silnik wygra z umiejętnościami rywala, na krótkim z kolei nawet z bardzo szybkim silnikiem możesz sobie nie poradzić z kimś, kto wie jak na danym torze jechać i ma niezłe umiejętności. 

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuje również.