Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie ukrywam, że do napisania tego felietonu zainspirował mnie komisarz toru podczas ostatniego spotkania w Grudziądzu, pan Arkadiusz Kalwasiński. Tenże zdawał się być nad wyraz uległy wobec sugestii kierownika drużyny gości, dotyczących stanu nawierzchni.

Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że w piątkowy wieczór komisarz wykazał się sporą nadgorliwością w akceptowaniu wszelkich uwag tegoż delikwenta. Wynik na styku go tutaj nie broni. Podobnie jak argument o tym, że w pierwszym spotkaniu obu zespołów tor był podobnie twardy i jechał przeciw gospodarzom. W porządku, tylko tamto spotkanie miało status meczu zagrożonego i wszyscy reprezentanci PZMot. dmuchali na zimne, tradycyjnie nieco ponad miarę. W tym przypadku zagrożenia nie było, chyba że mówimy o komisarzu. Byłby jednak Kalwasiński nieskuteczny, gdyby nie z kolei zestrachani gospodarze. Ich bezkrytyczna zgoda na wszelkie polecenia i skrupulatne ich wykonywanie były dość zastanawiające, rzekłbym. Kazali im spaprać dobry tor, na jakim dotąd zwyciężali i nikt nie miał uwag do jakości nawierzchni, to go grzecznie spaprali i przerżnęli zawody. Mnie uczono, że rolą komisarza jest tylko ocena roboty organizatora, a do akcji, sugerując cokolwiek, może wkroczyć jedynie na wypadek drastycznych, skrajnych przypadków, stanowiących zagrożenie dla zdrowia i życia zawodników. Tutaj nie było nic drastycznego ani skrajnego. Skąd więc takie osobiste zaangażowanie pana Kalwasińskiego?

Identycznie bywało już wcześniej, a gospodarze spotkań pomstowali na ingerencję „obcych” w to, co przygotowali, co było regulaminowe, a do tego stanowiło ich atut, bo na takim torze trenowali. Choćby w Częstochowie. Tamże zjadowił się ostatecznie prezes Świącik. Wykrzyczał w mediach, że teraz sam przygotuje tor taki jak zazwyczaj i żaden komisarz niczego mu nie będzie dyktował, o ile nie stwierdzi obiektywnie, że nawierzchnia została spreparowana. Ugrał tyle, że ostatnio częstochowski owal przypomina ten… częstochowski z poprzednich lat i meczów. Ale co dwa razy wtopił i musiał się wygardłować – to jego.

Komisarze mają generalnie inklinacje do tego, by wszystko wiedzieć lepiej i pokazywać gospodarzom paluchem co mają robić, bo to przeca niemoty jedne nieudaczne. Tu polej, tam przyklep, to ściągnij, tamto rozciągnij. Bez znaczenia, że pojęcie o zachowaniu nawierzchni po niedolaniu lub przelaniu mają mgliste, że nie zdają sobie sprawy, czym ryzykują nakazując skrobanie krawężnika, a potem ostre polewanie tego fragmentu itd. itp. Jam jest pan komisarz, ja wiem lepiej i ja wam teraz powiem.

Wrocław ostatnio zarobił karę za tor, który kilka godzin przed zawodami był podobno niezgodny z regulaminem. I tu wątpliwość. Oświećcie mnie, bom ciemny. W którym punkcie regulaminu, a może ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych albo którymkolwiek innym przepisie wysokiej rangi, stoi namalowane, że tor ma być ubity i twardy jak beton, że ma zabijać widowisko, że emocje mają się kończyć po starcie? Ja takiego zapisu nie znam.

Zauważmy jednak, że ów biblijny regulamin jest w tych kwestiach, myślę o roli komisarzy i przygotowaniu toru, bardzo mało precyzyjny, żeby to delikatnie ująć. Za przygotowanie nawierzchni odpowiada gospodarz. Przygotowuje więc i trenuje przed meczem, by na własnych śmieciach stworzyć twierdzę. Potem przyjeżdża mocno przejęty rolą komisarz i zaczyna się cyrk bądź zabawa w kotka i myszkę, jeśli wolicie. Wyobraźcie sobie bowiem owego komisarza, najlepiej bez praktyki w roli toromistrza, czy zawodnika, a do tego z dobrym alibi w postaci pogodynki, czyli statusu meczu zagrożonego. Czy zatem owa persona ograniczy się do oględzin? Otóż nie. Może więc poprzestanie na przekazaniu, jej zdaniem, odkrywczych, jedynie słusznych i wiekopomnych przemyśleń własnych, z kategorii: co i jak powinno być, a ewidentnie nie jest? Także nie. Dżentelmen ten zakasze rękawy koszuli z logo PZMot. i dla podkreślenia powagi sytuacji oraz wkładu własnego w rozwiązanie kryzysu, zacznie używać… palucha wskazującego, by zacząć dyrygować o czym pojęcie takoż ma średnie. No może dwa razy widział w telewizji Rubika, bo najpierw oglądał pokazy mody, dziwiąc się jak taki fajny wieszak może umieć dyrygować. Dopiero później wpadł, że chodzi o faceta, nie modelkę. Zatem uruchomi nasz dowódca paluch wskazujący komenderując co robić, by… widowisko zabić. Bez znaczenia, że tor był idealny zanim wkroczył do akcji. On wie przecież lepiej, a jak nie to mu goście czasem coś podszepną, o ile to już czas tuż przed spotkaniem. A wystarczyłoby ograniczyć się do przekazania spostrzeżeń i cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń – skoro już rzeczony komisarz niezbędnym wydatkiem klubu musi być. Jeśli gospodarz przygotował ostatecznie tor regulaminowy, co nie jest bynajmniej równoznaczne z ubitym i twardym jak beton, wszystko gra. Jeśli coś kombinuje, a duża jest miękka i mokra, zaś krawężnik suchy i twardy – dajemy czas. Jeżeli ktoś koniecznie musi, może jeszcze przekazać zalecenia i uwagi, ale tu byłbym ostrożny, bowiem takie wychylenie się wielce ryzykownym jest, a skutki mogą być opłakane. Zawsze gospodarz może tor sfilmować i udowodnić, że facet z zewnątrz, bez pojęcia o granulacji i konsystencji danej nawierzchni, bez wiedzy o możliwościach wchłaniania i bez wielu innych informacji o zachowaniu tego konkretnego toru, kazał zrobić z dobrego owalu coś, co dopiero po jego ingerencji stało się zagrożeniem. Przezorniej zatem dać czas miejscowym i niech walczą. A jeżeli nie zawalczą, to zawsze mam asa w rękawie w postaci orzeczenia, że tor nadal nie nadaje się do ścigania, minął bezskutecznie czas na poprawki, wobec czego należy ogłosić walkower. Tylko który sędzia wespół z komisarzem chcieliby się odważyć? Jedynym zdolnym do takiej decyzji był nieodżałowany Roman Cheładze i to w czasach, gdy nie było komisarzy, a pogodynki piastowały co najwyżej funkcje dyrektorów w niektórych klubach.

Skoro więc gospodarze zdają sobie sprawę, że arbiter i jego świta na najbardziej radykalne rozwiązanie nie pójdą, najwyżej wlepią karę po fakcie, to czym, a raczej kim się przejmować? Tym bardziej nie rozumiem więc spolegliwości grudziądzkich organizatorów spotkania z Zieloną Górą. Na pewno nie pójdą? Ano nie pójdą, bo boją się, albo delikatniej, za wszelką cenę chcą uniknąć skandalu i całej procedury wyjaśniająco-odwoławczej. Zawsze można przecież oberwać rykoszetem, o ile rywal okaże się sprytny i merytoryczny. Wtedy zaczynają się zwykle podchody. Komisarz nakazuje, a gospodarze z trwogą w oczach i przejęciem na licach, udają, że coś tam kombinują. Jeśli są frajerami, jak ostatnio GKM, to grzecznie psują tor, jeśli są kozakami i cwaniakami (przez grzeczność pominę liczne przykłady), to im się polewaczka psuje jeszcze w parkingu, albo wręcz odwrotnie – na środku toru, a to studzienka wybija i nie ma wody, żeby cysternę beczkowozu napełnić, a to ma tak skręcone łapy, że polewa trzeci rząd trybun lub przednią szybę kierowcy, albo trawę od wewnątrz, w końcu susza, a już nie daj panie walec samojezdny nie chce odpalić, albo rozpada się nagle skrzynia biegów w ciągniku i takie tam „nieszczęścia”. Pokombinują, przeciągną do rozpoczęcia zawodów i który sprawiedliwy zaryzykuje nadepnięcie na odcisk szefom stacji telewizyjnej transmitującej mecz, takoż swoim szefom? Gospodarze walczą o tor i wynik, komisarz wyłącznie o połechtanie nadwątlonego ego.

Po kiego grzmota więc instytucja zabójcy widowisk żużlowych, ubrana w funkcje i paragrafy? Nie wiem. Sędzia ma dość wiedzy i czasu, by ogarnąć temat w pojedynkę. A w skrajnym wypadku? Ma asa w rękawie, w postaci groźby walkowera. To wystarczało przez lata i wystarczy współcześnie. A tory? Tory mają być atutem gospodarzy, pod warunkiem, że będą bezpieczne. A ściślej, że będą odpowiadały subiektywnym odczuciom oceniającego ich bezpieczeństwo. Nie sposób bowiem zmierzyć, zapisać, oparagrafować, zdefiniować dziedzinę, w największej mierze polegającej na złudnym czasami, doświadczeniu oceniającego. To tak, jakby w szkole chcieć ustalić obiektywne kryteria oceny odpowiedzi ustnej. Jeden belfer doceni rogatą duszę w wypowiedzi uczniaka, popartą merytorycznymi argumentami i wiedzą, a za tę przekorę postawi mu szóstkę, drugi zaś za tę samą wypowiedź, uznając ją za arogancką i buntowniczą, rozeźli się na tyle, że postawi lacza, no dziś jedynkę. To samo z torami i to dlatego prezes Świącik nie mógł się nadziwić, jak to możliwe, że owal identycznie przygotowywany, który przez lata spełniał te same kryteria oceny, dając możliwość tworzenia najciekawszych widowisk w całej lidze, nagle okazuje się… nieregulaminowy. A wszystko za sprawą komisarzy. To tor był do dupy, czy komisarze sobie nie radzą?

Pod Jasną Górą na moment ściganie się skończyło wyłącznie za sprawą nadgorliwości inspektorów nadzoru, dodam przeczulonych i przejętych rolą. Środowisko pomstuje, domowe obiekty tracą status twierdz. Tylko dlatego, że komisarze, angażując się w dopilnowanie ubijania, sprawiają, że gospodarz zmuszany jest do przygotowania ślizgawki, wcale nie bezpieczniejszej od tego, na czym ściga się na co dzień, a co zawsze było i nadal jest zgodne z obowiązującymi przepisami, ale nie zadowala jednoosobowej wyroczni. Przestańmy się więc kreować na świętszych od papieża. Przestańmy usiłować ubierać w paragrafy wszystko, co nieprzewidywalne, bowiem z racji owej nieprzewidywalności nie sposób aż tak antycypować. No i wreszcie. Pogońmy tych dziwnych i zbędnych komisarzy przed telewizory, niech się tam mądrują z pozycji kanapy, przynajmniej szkód nie narobią. Proszę jedynie, by mego wywodu nie personalizować. Rzecz dotyczy instytucji komisarza, nie zaś konkretnych osób, czy osoby.

I jeszcze jedno. Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek był w stanie mi osobiście narzucić sposób przygotowania „mojego” toru. To ja odpowiadam za stan nawierzchni i pilnuję, by była taka, jak podczas treningu, jaką preferują moi ludzie i jaka jest bezpieczna – wtedy stanowi atut drużyny. Oczywiście musi być też zgodna z Biblią, znaczy regulaminem, a konkretnie moją owego regulaminu interpretacją. A jeśli mimo takiej pieczołowitości ktokolwiek uzna, że została spreparowana i owych kryteriów nie spełnia, to niech spróbuje ogłosić walkower. Zagryzę drania bez szacunku dla mojej pracy. Sfilmuję tor, porysuję próbnikiem w różnych miejscach, zmierzę wilgotnościomierzem nawodnienie, zasięgnę opinii na piśmie kilku „biegłych”, pozbieram oświadczenia zawodników, że oczywiście był cacy, bezpieczny i super do ścigania i tak uzbrojony ruszę na wojnę. Niech wiedzą, że z Sierakiem nie warto zadzierać! Jeśli nawet przegram przed instytucjami odwoławczymi PZMot., bo zapewne tak by się skończyło, to każdy następny pajac, usiłujący użyć palucha wskazującego, by mnie zmusić do działania przeciwko własnej drużynie, musiałby się głęboko zastanowić, czy warto pchać się w skandal, medialną aferę, bądź zostać zaproszonym do „Sprawy dla reportera”, albo „Urzekła mnie twoja historia”. Złośliwie mogę jeszcze dać zbadać delikwenta na ewentualną obecność prochów, denuncjując jego i jego moim zdaniem dziwne zachowanie, albo uraczyć gościa napitkiem przywiezionym z wakacji, a potem wezwać funkcjonariuszy i wysłać na alkomat. Na pewniaka. Chcecie wojny, to ją dostaniecie. To nie piaskownica. Zbyt wiele żużel kosztuje. Pieniędzy, wysiłku, serca. Jeśli ciebie usiłują robić w bambuko, musisz być sprytniejszy i nie strachać się przed pójściem „na noże”. Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie – czyż nie? Skoro muszę bulić pięć stów za nagabywanie do sabotażu, przez opłaconego przeze mnie dyrygenta, to niech mnie ktoś zmusi, żebym owej autodestrukcji dokonał. Sam takiego numeru nie wywinę.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

One Thought on Komisarze. Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie
    MICHAŁ
    5 Aug 2019
     2:45pm

    Co do wiedzy komisarzy, to zgoda. Nie raz zamiast poprawić, to robią jeszcze gorzej. Słynne ubijanie toru, to też ubijanie prawdziwego żużla. Ale wiadomo, że genezą tego są tłumiki, itd. Co do grudziądzkiego toru, to obiektywnie stwierdzam, że chyba nie było z nim wszystko dobrze przez ostatnie mecze, skoro najlepszy pas na torze znajdował się przy samej bandzie. Pomijając, że taki pas toru różni się dość mocno od np. krawężnika, to jest to po prostu dość niebezpieczne. Zawodnicy GKMu mają taką jazdę opanowaną, co oczywiście nie daje gwarancji bezpieczeństwa. Przyjezdni próbują to naśladować, ale jak ktoś jest na tym torze raz w roku, to taka jazda po „beczce śmierci” jest już sporym ryzykiem. Oczywiście to są najlepsi żużlowcy na świecie, bo to Ekstraliga, ale też i są to młodzieżowcy ze średnimi umiejętnościami. Do tej pory rzecz jasna nie skończyło się to wypadkiem i jest to argument. Niemniej ten argument nic nie będzie wart, jeśli nawet 100 kolejnych wyścigów przejadą bezpiecznie, a w następnym dojdzie do tragedii. Dlatego tutaj bym uważał z takim przygotowaniem, które było jednak dość ekstremalne, bo taka jazda była w zasadzie konieczna już od pierwszego biegu. Co do tego kombinowania, dziwnych awarii polewaczek, lania wodą bandy, trawy, itp. sztuczek, to przykro się to czyta. Instytucja komisarza była stworzona po to, aby takie kombinowanie ukrócić. I choć nadal jest to funkcja wykonywana pokracznie, to zamysł był poprawny. Tor może być różny, twardy, przyczepny, ale nie może zawierać pułapek, czy nagłych zmian jego konsystencji, które zmieniają gwałtownie przyczepność. Zwłaszcza, że specyfika tego sportu jest taka, że tylne koła motocykli wciąż tą nawierzchnię zmieniają i to właśnie w kierunku różnicowania. Najczęściej krawężnik robi się twardy a pod płotem jest przyczepnej. Dlatego też dodatkowe kombinowanie nie jest wskazane, jeśli chcemy zachować jak największy poziom bezpieczeństwa, który i tak nie jest możliwy do osiągnięcia w 100%, właśnie poprzez specyfikę tej dyscypliny. GKM przegrał, bo taki jest sport i nawoływanie na tej podstawie do czynów złych nie powinno mieć miejsca. Dyskusja o pracy komisarzy jest potrzebna, bo jest tam pole do poprawy. Ale bez złych emocji. Pozdr.

Skomentuj

One Thought on Komisarze. Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie
    MICHAŁ
    5 Aug 2019
     2:45pm

    Co do wiedzy komisarzy, to zgoda. Nie raz zamiast poprawić, to robią jeszcze gorzej. Słynne ubijanie toru, to też ubijanie prawdziwego żużla. Ale wiadomo, że genezą tego są tłumiki, itd. Co do grudziądzkiego toru, to obiektywnie stwierdzam, że chyba nie było z nim wszystko dobrze przez ostatnie mecze, skoro najlepszy pas na torze znajdował się przy samej bandzie. Pomijając, że taki pas toru różni się dość mocno od np. krawężnika, to jest to po prostu dość niebezpieczne. Zawodnicy GKMu mają taką jazdę opanowaną, co oczywiście nie daje gwarancji bezpieczeństwa. Przyjezdni próbują to naśladować, ale jak ktoś jest na tym torze raz w roku, to taka jazda po „beczce śmierci” jest już sporym ryzykiem. Oczywiście to są najlepsi żużlowcy na świecie, bo to Ekstraliga, ale też i są to młodzieżowcy ze średnimi umiejętnościami. Do tej pory rzecz jasna nie skończyło się to wypadkiem i jest to argument. Niemniej ten argument nic nie będzie wart, jeśli nawet 100 kolejnych wyścigów przejadą bezpiecznie, a w następnym dojdzie do tragedii. Dlatego tutaj bym uważał z takim przygotowaniem, które było jednak dość ekstremalne, bo taka jazda była w zasadzie konieczna już od pierwszego biegu. Co do tego kombinowania, dziwnych awarii polewaczek, lania wodą bandy, trawy, itp. sztuczek, to przykro się to czyta. Instytucja komisarza była stworzona po to, aby takie kombinowanie ukrócić. I choć nadal jest to funkcja wykonywana pokracznie, to zamysł był poprawny. Tor może być różny, twardy, przyczepny, ale nie może zawierać pułapek, czy nagłych zmian jego konsystencji, które zmieniają gwałtownie przyczepność. Zwłaszcza, że specyfika tego sportu jest taka, że tylne koła motocykli wciąż tą nawierzchnię zmieniają i to właśnie w kierunku różnicowania. Najczęściej krawężnik robi się twardy a pod płotem jest przyczepnej. Dlatego też dodatkowe kombinowanie nie jest wskazane, jeśli chcemy zachować jak największy poziom bezpieczeństwa, który i tak nie jest możliwy do osiągnięcia w 100%, właśnie poprzez specyfikę tej dyscypliny. GKM przegrał, bo taki jest sport i nawoływanie na tej podstawie do czynów złych nie powinno mieć miejsca. Dyskusja o pracy komisarzy jest potrzebna, bo jest tam pole do poprawy. Ale bez złych emocji. Pozdr.

Skomentuj