S.Trumiński: 15-tysięczny tłum skandujący Turbinator. Tego się nie zapomina!

S. Trumiński (drugi z prawej) w barwach LKŻ Lublin w 1998 r. Źródło: archiwum prywatne S. Trumińskiego
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Gdy byłam małą dziewczynką i chodziłam na żużel, mój tata powtarzał mi, że dla klubu i kibiców ważne jest, aby szczególnie mocno wspierać i dopingować wychowanków. Dlatego zawsze, gdy wyjeżdżał na tor, starałam się klaskać jak najmocniej. Przez ponad połowę swojej kariery reprezentował żółto-biało-niebieskie barwy klubu z Lublina. Ścigał się też w lidze angielskiej i rosyjskiej. I to właśnie występy w tej ostatniej najbardziej zapadły mu w pamięć. Sebastian Trumiński, opowiedział mi o swojej przygodzie z czarnym sportem oraz o życiu po żużlu.

Jak zaczęła się Pana przygoda z żużlem?

Generalnie to była zasługa mojego śp. brata, Piotra, który zaciągnął mnie na treningi. Był wtedy mechanikiem klubowym. Trener Ryszard Bielecki zauważył mój potencjał na tych pierwszych treningach, uznał, że coś tam może ze mnie być. Zdecydowałem się na zakup sprzętu i tak zaczęło się uprawianie tego sportu. 

Pod czyim okiem zdobywał Pan szlify w czarnym sporcie?

Początkowo opiekował się mną trener Ryszard Bielecki, później Marian Stawecki, Jerzy Głogowski i paru innych znanych trenerów, m.in. Marian Spychała czy Piotr Żyto.

Sebastian Trumiński przez ponad połowę swojej kariery ścigał się w Koziołkiem na plastronie. Fot. J. Pabijan

Kto był Pana żużlowym idolem? 

W tamtym czasie, ale również teraz wzorem do naśladowania jest dla mnie Tony Rickardsson. Zawsze podziwiałem jego technikę jazdy, podejście do tego sportu. Robił na mnie ogromne wrażenie i tak jest do tej pory.

S. Trumiński (pierwszy z lewej) ze swoim żużlowym idolem, Tonym Rickardssonem (w środku). Obok młodziutki Antonio Lindbaeck. Źródło: FB Sebastian Speedway Cent

Najlepsze żużlowe wspomnienie, które sprawia, że łezka się kręci w oku?

Starty w Rosji. Pamiętam, jeden z meczów w lidze rosyjskiej. Jeździłem wtedy w Turbinie Bałakowo. W 2005 r. ścigaliśmy się z Ukrainą Równe. Wygrałem w ostatnim, piętnastym wyścigu dzięki czemu moja drużyna wygrała całe spotkanie jednym punktem. Owacja 15 czy 18 tys. ludzi skandujących mój rosyjski pseudonim „Turbinator” – to siedzi mi najbardziej w pamięci. To coś, czego się nigdy nie zapomni. Miałem różne występy w lidze polskiej – lepsze, gorsze, ale tę rosyjską pamiętam najlepiej. W lidze angielskiej udało mi się też raz, w piętnastym biegu wygrać z Taiem Woffindenem. To też moment, który miło wspominam. 

Sebastian Trumiński (kask niebieski) w walce na łokcie z Pawłem Staszkiem fot. J. Pabijan

A najtrudniejszy, kryzysowy moment? Jakaś kontuzje? Może miał Pan ochotę rzucić to wszystko?

Kontuzje jakoś niespecjalnie mnie zniechęcały. Wiedziałem, że są wpisane w ten sport. W 2000 r. w Krośnie podczas jakiegoś turnieju o „uścisk dłoni prezesa” jeden z zawodników mnie potrącił. Moją rękę wkręciło w jego koło. Ręka była poparzona, częściowo utraciłem mięśnie. Konieczny był również przeszczep skóry. Wtedy lekarz, który przeprowadzał operację mówił, że ma nadzieję, że sobie dam już spokój z żużlem. Ja odpowiedziałem mu tylko, że do lutego ta ręka ma być w pełni sprawna. Tak więc urazy niespecjalnie mnie zrażały. Po tej kontuzji jeździłem jeszcze przez parę lat. Większym problemem były zaległości od klubów, między innymi z tego lubelskiego, który w tamtym czasie istniał. To one bardziej wybijały mi z głowy żużel. To mnie zniechęcało. Nie było sponsorów, klub nie wypłacał pieniędzy. Do tej pory mam w klubach mnóstwo pieniędzy, ale są to już pieniądze wirtualne.

Czy te problemy z wypłatami zmuszały Pana do szukania innych zajęć poza żużlem, do podjęcia pracy zarobkowej, by utrzymać rodzinę, sprzęt?

W tym okresie kiedy było ciężko trzeba było robić coś dodatkowo, bo miałem już wtedy rodzinę, ale też trudno było wygospodarować czas, żeby zająć się jakąś pracą na poważnie. Dużo pomagali mi rodzice. Generalnie to właśnie te aspekty finansowe, brak sponsorów przyczyniały się do tego, aby ostatecznie dać sobie spokój z tym sportem.

Jak wygląda Pana życie po żużlu? Czym teraz się Pan zajmuje?

Prowadzę w Szwecji swoją działalność. Przeprowadziłem się tam w 2013 roku Chciałem znaleźć tam jakieś fajne, spokojne miejsce do życia. Pracowałem przez jakiś czas w szwedzkiej firmie, potem postanowiłem, że nie chcę pracować dla kogoś tylko spróbować sił w swoim biznesie. Postawiłem sklep na swojej działce i tak się zaczęło. Moja firma Speedway Cent zajmuje się sprzedażą części żużlowych. Istnieje od stycznia 2016 roku. Za każdym razem kiedy są zawody w Mallili czy Vetlandzie widzimy się z Maćkiem Janowskim, z Bartkiem Zmarzlikiem, z innymi chłopakami. Dzięki firmie mam stały kontakt z całą żużlową czołówką światową. Właściwie widujemy się częściej, niż gdybym jeździł (uśmiech).

Speedway Cent – sklep Sebastiana Trumińskiego w Szwecji. Źródło: FB Speedway Cent
W sklepie Speedway Cent wygląda niepozornie, a na torze może być prawdziwą bestią 🙂
Źródło: FB Speedway Cent
Do wyboru, do koloru. Czy to żużlowy raj? Źródło: FB Speedway Cent

Tęskni Pan czasem za sportem? Wsiada Pan czasem na motocykl?

Ponad dwa lata temu wsiadłem na motocykl po jedenastu latach przerwy, bo trochę zatęskniłem za jazdą. Spróbowałem i bardzo miło to wspominam. Pojechałem dwie sekundy wolniej niż wynosi rekord toru w Vastervik. Co roku w Szwecji organizowane są jazdy dla amatorów i starszych zawodników. Element rywalizacji jest, bo startujemy również spod taśmy, tylko że tam wszyscy traktują to jako zabawę.  

S. Trumiński podczas turnieju amatorów i byłych zawodników, Vastervik, 2017 r. Źródło: FB Sebastian Speedway Cent

Czy myślał Pan kiedyś o tym, aby zająć się szkoleniem młodzieży?

Kiedyś pojawił się taki pomysł, ale póki co nie mogę sobie czasowo na to pozwolić. Być może kiedyś przyjdzie taki moment. Jeśli jest taka chęć ze strony zawodników w Szwecji, żebym im pomógł na przykład popróbować starty to wtedy jak najbardziej – spotykamy się na jakimś treningu i pomagam. To są głównie młodzi zawodnicy ze Szwecji, których sponsoruję, ale nie tylko.

Czy był Pan zaskoczony, że Bartosz Zmarzlik został mistrzem świata?

Kibicowałem bardzo Bartkowi, jako swojemu rodakowi i koledze. Uważam, że należał mu się ten tytuł w stu procentach. 

Działalność zawodowa S. Trumińskiego pozwala mu na stały i bliski kontakt z żużlową czołówką. Na zdjęciu z Bartoszem Zmarzlikiem. Źródło: FB Speedway Cent

Czy wśród polskich zawodników widzi Pan jeszcze kogoś z podobnym potencjałem?

Mamy duże grono młodych, dobrych zawodników. Ciężko kogoś faworyzwać. Mamy Patryka Dudka, Bartka Smektałę, Dominika Kuberę, Maksa Drabika, którzy mogą nam, kibicom, przynieść sporo zadowolenia już w niedalekiej przyszłości. 

Bywa Pan na meczach w Lublinie?

Jeśli tylko jestem w Polsce i mam taką możliwość, to chodzę na mecze. W Lublinie są najlepsi kibice.

Kiedy jest w Polsce i ma możliwość spotyka się z zawodnikami lubelskiego Motoru.
Źródło: FB Sebastian Speedway Cent

Co Pan myśli o składzie Speed Car Motoru Lublin na nowy sezon? Mówi się o play-offach…

Ja bym nie robił kibicom nadziei na play-offy, raczej stawiał sobie cel jak w poprzednim sezonie. Lepiej pozytywnie zaskoczyć, niż mówić o czymś i potem tego nie zrealizować. Ja życzę chłopakom jak najlepiej, bo znamy się blisko. Chciałbym, żeby zaskoczyli wszystkich tak jak w zeszłym sezonie.

Jakie ma Pan plany na Sylwestra? 

Święta spędziłem w Polsce w rodzinnym gronie. Jestem tu już od dłuższego czasu, ale zaraz po Nowym Roku muszę wracać do Szwecji. 

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

KAMILA JANKOWSKA