Ryszard Czarnecki: Mało śpię, dlatego mam więcej czasu niż inni

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Od wielu lat funkcję polityka łączy z pasją do żużla, siatkówki czy też piłki nożnej. Skąd zainteresowanie speedwayem? Co w tym sporcie należy zmienić? Za co europoseł lubi Amerykanina Johna Cooka? Poniżej odpowiedzi na te i wiele innych pytań. Takiego Ryszarda Czarneckiego nie znaliście. Taśma idzie w górę, startujemy.

Skąd się wzięła u Pana pasja do żużla?

Czasem się śmiejemy, że ta pasja jest genetyczna. Ojciec wspomina, jak oglądał pierwsze wyścigi na żużlu w Częstochowie, gdy miał 11 lat. Zawody były jeszcze wtedy rozgrywane na żużlu, który pochodził z tamtejszej huty Hankego,później imienia Bieruta. Nie było wtedy jeszcze żadnego stadionu. To był 1946 . Jeśli chodzi o mnie, to w wieku 10 lat obejrzałem finał IMŚ w Chorzowie, ten „złoty” dla Jurka Szczakiela. Tam był na końcu jego bieg barażowy z Maugerem, ogromnie to przeżywałem. Wtedy chyba zakochałem sie w żużlu .

Lata 90. ubiegłego wieku to już aktywna działalność w klubie wrocławskim…

Tak. Najpierw byłem wiceprezesem, później prezesem, na koniec znów wiceprezesem. Faktycznie, w latach 1997-2005 pełniłem różne funkcje w WTS-ie. Po dziś dzień w żużlu jestem kojarzony z Wrocławiem, choć przecież później, już jako europoseł Ziemi Wielkopolskiej, pomagałem również klubom z tego regionu: z Leszna, Ostrowa Wielkopolskiego,Gniezna czy Poznania poprzez wspieranie organizacji tam różnych turniejów i meczów .

W jaki sposób doszło do współpracy z WTS-em? Choć już wtedy wielokrotnie rozmawialiśmy, nie jestem w stanie sobie tego odtworzyć…

Pojawiła się propozycja ze strony Andrzeja Rusko i Krystyny Kloc, abym wsparł klub. To byla jesień 1997 roku. Przyjąłem ja i starałem się pomagać „na maksa”. . Zacząłem od funkcji wiceprezesa i pomogłem załatwić spore pieniądze na  pierwszy remont Stadionu Olimpijskiego na przełomie wieków.

Ta pomoc – z tego, co sobie przypominam – nie była rzeczywiście wówczas mała. Partycypował Pan w organizacji środków finansowych na to przecież niemałe przedsięwzięcie…

Miło, że Pan o tym pamięta. Faktycznie, wtedy udało mi się namówić na pomoc świętej pamięci ministra Jacka Dębskiego. Otrzymaliśmy znaczne wsparcie i na pewno ówczesny minister sportu sporo tu klubowi z Wrocławia pomógł.  Przez cały okres wrocławskiej działalności w trójkę – to znaczy Andrzej Rusko, Krystyna Kloc i ja – staraliśmy się robić wszystko, aby klub funkcjonował jak najlepiej. Myślę, że jakos w tym pomogłem. Dziś klub prowadzą dalej Krysia z Andrzejem, jest ciągłość ,a ja życzę im jak najlepiej.

W sobotę na Balu Tygodnika Żużlowego został Pan osobowością roku. To wyróżnienie traktuje Pan jako podsumowanie swojej wieloletniej działalności w żużlu czy może jako impuls do kolejnych wyzwań?

Na pewno ta nagroda jest dla mnie bardzo ważna, ponieważ pochodzi od całej polskiej rodziny żużlowej. Jest to forma szczególnego docenienia. Absolutnie nie traktuję jej  jako podsumowania swojej działalności w żużlu czyli odpowiednika „Oskara”  za całokształt. Mówiąc zuzlowym slangiem -plastronu do szafy nie chowam… 

Rozumiem zatem, że w sezonie 2019 znów będą imprezy żużlowe pod Pańskim patronatem?

Tak, w dalszym ciągu będę patronował wielu turniejom i zawodom speedwaya, m.in. meczom polskiej reprezentacji, mistrzostwom Europy seniorów , mistrzostwom swiata juniorów czy Indywidualnym Międzynarodowym Mistrzostwom Ekstraligi. Ale nie tylko, bo także takim imprezom, jak Turniejowi o Łańcuch Herbowy Ostrowa , o Koronę Króla Bolesława Chrobrego w Gnieźnie czy Memoriałowi Floriana Kapały w Rawiczu i innym. Na tyle, na ile to możliwe, chcę pomagać w rozwoju „czarnego sportu” i wspierać różne  inicjatywy.

Media społecznościowe obiegło zdjęcie Pana z Piotrem Rusieckim, prezesem Unii Leszno. Żartobliwie zapytam zatem, czy to koniec wojny wrocławsko- leszczyńskiej?

Żartobliwie więc odpowiem – końca tej wojny raczej się nie spodziewam. A tak na poważnie – traktuję to jako normalizację stosunków pomiędzy mną a Piotrem Rusieckim. Spotkaliśmy się, była okazja do rozmowy i tym samym chyba pokazaliśmy, że żużel łączy. Co było, to było i minęło. Jest nawet powiedzenie:  „co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr” . Mam więc nadzieję, że zaczynamy nowy rozdział naszych relacji. 

A co by Pan zmienił w polskim żużlu?

Na pewno potrzeba zmiany, jeśli chodzi o regulacje finansowe w kontekście zawodników . To jest w tej chwili nieżyciowe i tak naprawdę fikcyjne. Podobnie ma się sprawa choćby z terminami transferów, które, nie ukrywajmy, też tworzą swojego rodzaju fikcję. Niby jest jakiś tam okres transferowy, a prezesi dogadują się z zawodnikami zdecydowanie wcześniej. Mam nadzieje,ze władze polskiego żużla „urealnia” te sprawy. 

Czy turnieje Grand Prix nadal powinna organizować firma BSI?

Uczestniczyłem kiedyś w negocjacjach z nimi w Londynie dotyczących organizacji Grand Prix we Wrocławiu i przyznam, że BSI stawia bardzo twarde warunki gry. To nie ulega wątpliwości. Anglicy tak naprawdę rozgrywają miasta potencjalnych organizatorów GP w Polsce i nabijają sobie tym samym kabzę. Mówię wprost , otwartym tekstem. Miasta, które w ten sposób dają się Anglikom rozgrywać , są po prostu dla BSI dostarczycielem dużo większej kasy niż powinno to być w rzeczywistości. Co do odpowiedzi na Pańskie pytanie, to liczę, że może wiosenną decyzją FIM-u i nowego jej prezydenta z Portugalii za trzy lata organizacja Grand Prix będzie w rękach polskiej firmy One Sport.

Jeśli tak się stanie, to firma One Sport podoła zadaniu?

Tu nie chodzi o jakiś mój patriotyzm gospodarczy  i wspieranie polskiej firmy , dlatego ze jest polska- choć to tez zawsze warto robić. One Sport nabrało doświadczenia i gdyby to oni organizowali Grand Prix, to prawdopodobne, że może powstałoby nowe koło zamachowe w rozwoju żużla. Póki co, przy BSI żużel – w moim odczuciu-  się zwija, a nie rozwija. Wyjście żużla z dużych stadionow i miast, jak choćby z Olimpijskiego w Sztokholmie, nie jest niczym dobrym. Może warto iść drogą piłki nożnej czy piłki ręcznej  i zacząć organizowac zawody choćby w krajach arabskich . Na pewno trzeba szukać nowych rozwiązań, a One Sport ma pomysły i dobrze je realizuje.

Nigdy Pan nie myślał, aby oficjalnie zaangażować się żużel? Mam tu na myśli choćby jakąś funkcję w PZM czy innych strukturach związanych z żużlem?

Dobre pytanie. Chyba Pana zaskoczę, ale absolutnie nie. Gdyby był polski związek żużlowy, to może prędzej. Trzymam kciuki za tych, którzy pracują w PZM i życzę im jak najlepiej. Żałuję bardzo, że Andrzej Witkowski przegrał wybory do prezydium FIM, gdzie działał przez wiele lat. Tak naprawdę mam co robić. Jestem przecież wiceprezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej i to też  sporo czasu zabiera. W moim sercu jest jeden sport nieolimpijski – żużel i drugi, już olimpijski czyli siatkówka.

No właśnie – brak czasu. Dawno temu powiedział mi Pan pół żartem, że „ja po prostu mało śpię, dlatego mam więcej czasu niż inni.” Po latach doba ma niezmiennie dwadzieścia cztery godziny, a Pana nie mniej, tylko więcej, jeśli chodzi o aktywność na różnych płaszczyznach. Jak Pan to robi?

W sobotę byłem na Balu Żużlowca w Lesznie. Po nim spałem dwie godziny. Rano ruszyłem do Warszawy, aby być w stolicy na ósmą na uroczystościach . Później na godz. 9.50 telewizja. W samo południe zaproszenie do radia. Wieczorem miałem kolejne oficjalne uroczystości, a teraz, kiedy rozmawiamy, jest, zdaje się, północ. Chyba się za bardzo zapatrzyłem kiedyś w „Iron Lady”, czyli „Zelazna Dame”- brytyjska premier Margaret Thatcher. Pani Thatcher wystarczały cztery godziny snu, aby doskonale funkcjonować. Życie jest po prostu zbyt krótkie, aby je przespać. A tak całkiem poważnie, moja świętej pamięci Mama nauczyła mnie wielu rzeczy, w tym angielskiej zasady „wysycenia czasu”. Wszystko to tak naprawdę kwestia woli, chęci oraz pracowitości. Nie bez znaczenia jest to, aby posiadać wyrozumiałą rodzinę, a tak jest w moim przypadku.

Jak silna jest grupa żużlowa wśród polskich polityków?

Jeśli chodzi o polski parlament, jest to niemałe grono . Jest Janek Dziedziczak, który pojawia się chyba na każdym meczu w Lesznie. Mamy Tomka Latosa z Bydgoszczy, który przewodniczy „grupie przyjaciół żużla” w parlamencie. Są przecież jeszcze senatorowie :Termiński, Dowhan czy Komarnicki. W tym wypadku możemy powiedzieć, że żużel łączy ponad politycznymi podziałami.

Nie uwierzę jednak, że w Brukseli też ma Pan z kim rozmawiać o żużlu…

W Brukseli to, tak naprawdę, chyba tylko z polskimi europosłami, którzy wiedzą, co to żużel. Innym, niestety, trzeba tłumaczyć, co to speedway, ale to tylko pokazuje, jak wielkie jeszcze jest pole do promocji tej dyscypliny w świecie.

Pan promuje żużel w Brukseli w nietypowy sposób. Proszę powiedzieć, co tam się znajduje w Pana gabinecie?

W swoim gabinecie, bynajmniej nie owalnym (śmiech – dop. red.), posiadam sporo sportowych gadżetów, w tym żużlowych. Są szaliki czy plastrony, np. Jarka Hampela, Janusza Kołodzieja czy Maksa Drabika . Goście  od razu wiedzą, że ten i ten szalik czy koszulka są piłkarskie, ale o plastronach żużlowych czy szalikach muszę już opowiadać , opowiadać… Taka praca u podstaw (śmiech – dop. red.).

Najsmutniejsze i najzabawniejsze zdarzenie podczas Pana działalności w żużlu?

Najsmutniejsze to na pewno seria samobójstw żużlowców. Łukasz Romanek, Rafał Kurmański czy Robert Dados, którego jeszcze pamiętam jak „kradł” starty , choćby na nieistniejącym juz stadionie warszawskiej „Gwardii”, podczas eliminacji IMP. I jeszcze ostatnio smierć Tomasza Jędrzejaka, który jeździł dla Wrocławia także w „moich” czasach. Dramatyczna była również kraksa Tomasza Golloba i Piotra Protasiewicza tuż przed Grand Prix w Vojens, kiedy Tomek był niemal pewnym kandydatem do tytułu mistrza świata. Co do zabawnych zdarzeń, to czy pamięta Pan takiego amerykanskiego jeźdźca, Johna Cooka. „Kucharz” miał niesamowite poczucie humoru. Ta historia, kiedy podczas meczu w Toruniu motocykl odmówił mu posłuszeństwa i stanął bez niego pod taśmą, imitując ze ma maszyne pod sobą była doprawdy zabawna. Dostał wtedy owacje od torunian, choć jeździł dla WTS Sparty Wroclaw.

Nie uważa Pan, że w polskim żużlu za dużo ostatnio nienawiści i szczucia, również przez niektórych dziennikarzy?

Jedno musi być jasne – żużel to twardy sport. Nie jest on dla pensjonariuszek. To jedna strona medalu. Druga jest jednak taka, że faktycznie pewne granice są przekraczane. Powinniśmy starać się wygrywać, walczyć, ale dziennikarze czy nawet sami zawodnicy absolutnie nie powinni starać się zabijać słowem innych. To nie jest właściwa droga. 

Mistrz Polski 2019 Pana zdaniem to…

Tak naprawdę to w tej chwili jedna wielka niewiadoma. Myślę, że Leszno zrobi wszystko, aby powtórzyć mistrzostwo, ale przecież chętnych jest więcej . Liga będzie bardzo wyrównana. W czasie Balu Żużlowca Marek Cieślak powiedział mi, że teraz Ekstraliga po przejściu Łaguty do Lublina to będzie „rzeźnia”. Stanislaw Chomski powiedział podobnie,ale innymi słowy . Wchodzimy w sezon z taką dozą napięć, jakich dawno w żużlu nie było. Atmosfera jest gęsta i to tymbardziej spowoduje, że liga będzie bardzo zacięta. Ja się wiec typowania nie podejmę . Moim zdaniem są cztery ,a nawet piec ekip, które mogą powalczyć o „majstra”.

Jak ocenia Pan zachowanie Łaguty i jego przejście z Rybnika do Lublina

Powiem tak. Zaskoczę może niektorych , ale rozumiem w pełni Lublin. Kępa broni interesu swojego klubu. Nie mam do nich pretensji, bo walczą o swoje. Co do drugiej strony to prawdę mówiąc, Rybnik zrobił bardzo dużo dla Łaguty, a Laguta w gruncie rzeczy spuścił RKM ligę niżej. Rybnik się jednak nie obraził, walczył o niego z całych sił. Myślę, że pod względem formalno-prawnym zapewne wszystko jest w porządku, ale moralnie Grisza na pewno coś był winien i Rybnikowi i prezesowi Mrozkowi. Z kim na Balu nie rozmawiałem, to praktycznie nikt decyzji Rosjanina nie bronił, mimo że prezes Mrozek nie jest przez wszystkich kochany. O tym też wiemy.

Trzech Pańskich zawodników wszechczasów to….

Na pewno Ivan Mauger ,bo to czterokrotny mistrz swiata z czasów ,gdy jako dzieciak wsiąkłem w zuzel. Później Tony Rickardsson ,szesciokrotny mistrz globu z mojego okresu formalnego zaangażowania w zuzel klubowy. No i wreszcie  z czasów teraźniejszych Tai Woffinden, który na naszych oczach przechodzi do annałów speedwaya. Osobne, honorowe miejsce obok Taia ma oczywiście nie kto inny ,jak nasz Tomasz Gollob…

Lubi Pan też piłkę nożną. Krzysztof Piątek to będzie taki piłkarski Tomasz Gollob?

Krzysztofa Piątka bardzo lubię. To doskonały ambasador Polski. Nie tylko strzela gole, ale pokazuje, że w tej piłce , w której wszystko jest niby takie przewidywalne, nagle pojawia się zawodnik, który w pół roku robi niesamowitą karierę. Piątek wniósł romantyzm do futbolu i to jest piękne. Złamał tez wszystkie schematy . No i widać po nim taki nieustajacy głód gry i bramek. Nota bene wie pan, że  dziś znów strzelił w meczu z Cagliari? On ma jedną wielką rzecz, której życzę polskim żużlowcom. Ma „wolną” głowę i się nie przejmuje. Brak w nim niepotrzebnego, nadmiernego stresu. Na Gali „Piłki Noznej” rozmawiałem dopiero co z Jerzym Engelem i też na ten aspekt zwrócił uwagę. Podobnego podejścia jakie ma Krzysztof Piątek , życzę polskim zawodnikom w Grand Prix. O tym, czy któryś z nich zdobędzie w sezonie 2019 tytuł mistrza świata, też w dużym stopniu zadecyduje głowa i czynniki mentalne. Niech się za bardzo nie spinają ,nie stresują, nie przejmują „na zapas”, tylko startują -a będzie dobrze,a nawet bardzo dobrze.

Czego życzy Pan na koniec kibicom żużla i czytelnikom Pobandzie.com.pl?

Na pewno wszystkiego, co najlepsze i emocjonującego sezonu 2019. Jak najwięcej mijanek na torze, ale i jak najrzadszego oglądania dramatycznych upadków i kontuzji. Z uporem maniaka życzę polskim kibicom, abyśmy znów doczekali się indywidualnego mistrza świata-trzeci raz w historii.

Dziękuje za rozmowę.

Dziękuje również i pozdrawiam wszystkich Czytelników portalu.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA