Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Przez lata Rufin Sokołowski prezesował leszczyńskiej Unii. Dziś śledzi żużel z dalszej perspektywy, ale ma celne spostrzeżenia. O Unii za czasów jego prezesury oraz co warto w żużlu zrobić w poniższej rozmowie. 

Panie Rufinie, na wstępie proszę powiedzieć – tęskni Pan za żużlem?

Nie (długa cisza).

W ogóle? Takiej odpowiedzi, przyznam, kompletnie się nie spodziewałem…

Wie pan, tęsknić nie tęsknię, ale śledzę żużel na zasadzie pasywnej. Od czasu jak przestałem być prezesem, miałem dwie fazy. Pierwsza to była taka, że chodziłem na każdy mecz dopóki nie zobaczyłem pewnego razu  transparentu na trybunach – „Józef wyciągnąłeś nas z bagna”. Jak sobie wtedy pomyślałem, że dziesięć lat walki mojej i innych osób o to, aby Unia się odrodziła było bagnem, to zrobiło mi się smutno i przestałem chodzić. Ostatnio byłem na żużlu wtedy, jak był finał z Gorzowem. Dostałem zaproszenie od byłego prezesa Stali Gorzów, Jerzego Synowca. Kibicuję Unii – to jest oczywiste, ale nie chodzę w miejsca, w których moja obecność nie jest oczekiwana. 

Czyżby miał Pan jakiś żal do leszczyńskich działaczy?

Absolutnie. Do obecnych działaczy nie mam żadnego żalu. Życzę im jak najlepiej. Mam uzasadnione pretensje do poprzedniego prezesa. 

Rozumiem, że chodzi o Józefa Dworakowskiego…

Dobrze pan rozumie.

Jak Pan ocenia swoje lata kierowania Unią Leszno? Patrząc z perspektywy czasu, można było zrobić coś lepiej czy wyciągnął Pan przysłowiowe maksimum ówczesnych możliwości?

Ja wchodząc w to nie miałem doświadczenia ani w żużlu, ani w kierowaniu klubem. Wie pan, dlaczego ten brak doświadczenia okazał się właśnie kuriozalnie zbawienny dla Unii Leszno?

Nie wiem…

To ja panu powiem – dlatego, że nie będąc kibicem i nie będąc emocjonalnie zaangażowany w żużel mogłem racjonalnie myśleć i działać. Pamiętam taką scenę kilka dni po tym, jak zostałem prezesem Unii Leszno. Do gabinetu wszedł jakiś człowiek w moim wieku i się pyta – prezes, kiedy wypłata? Ja się go zapytałem, jak pan się nazywa. Usłyszałem – Roman Jankowski. To najlepiej obrazuje kwestię, że pojawiłem się w klubie z zewnątrz. Unia potrzebowała wtedy po prostu kogoś, kto będzie rozwiązywał problemy normalnie, a nie emocjonalnie, z punktu widzenia kibica. Unię udało się wówczas wyprowadzić na prostą i to jakiś tam sukces. W pierwszym sezonie przegraliśmy mecz w Grudziądzu i straciliśmy pierwszą pozycję. Dwa razy przegraliśmy mimo prowadzenia przed biegami nominowanymi – w Gnieźnie oraz Zielonej Górze. Na końcu zabrakło nam jednego punktu. Za to w następnym sezonie wygraliśmy jako zespół dwadzieścia dwa mecze ligowe, jadąc w składzie ośmioosobowym, z pięcioma juniorami. Powiem panu też jedno – ja panicznie bałem się zawsze spadku Unii Leszno z ligi. Dlatego też, jak pan doskonale pamięta, zawsze przed sezonem mówiłem – naszym celem jest utrzymanie w lidze, najlepiej z trzech pierwszych miejsc. Awansować do ligi było wtedy trudniej aniżeli się w niej utrzymać.

Czemu Pan odszedł z Unii Leszno?

Ja byłem w Unii dziesięć lat i teraz mogę panu powiedzieć, że moim planem było odejść po góra ośmiu latach, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Po sezonie 2002 wydarzyło się kilka rzeczy, które mały wpływ na byt lub niebyt klubu. Po pierwsze, nie ze swojej winy Unia straciła sponsorów. Weszła ustawa, zakazująca reklamy na stadionach i odszedł nam browar Lech. Odszedł też od nas Akwawit, główny lokalny sponsor, który został sprzedany panu Gudzowatemu. Razem straciliśmy wtedy około 400 tysięcy rocznie. Do tego wszystkiego doszła telewizja WIZJA TV. Na tym straciliśmy też około 100 tysięcy dolarów. Te ciosy przyszły jednocześnie i chcąc wówczas odejść z pełnionej  funkcji, musiałem zostać, aby starać się odbudować podwaliny finansowe. Później była słynna sprawa z oświetleniem stadionu. Wtedy się panicznie bałem, że Unia spadnie z ligi,  nie sportowo, ale formalnie, jeśli nie będziemy mieli oświetlenia. Wchodziły przepisy, które nakazywały posiadanie oświetlenia. Byłem pewien, że jak spadniemy, to nie awansujemy, bo nigdy nie znajdziemy pieniędzy na oświetlenie stadionu. W 2003 roku udało mi się zorganizować spotkanie minister Łybackiej z prezesami klubów żużlowych i wtedy minister zadeklarowała pomoc w instalacji oświetlenia na stadionach. Mieliśmy też przychylność ówczesnego prezesa Polskiej Konfederacji Sportu, Andrzeja Kraśnickiego oraz szefa kancelarii premiera – Marka Wagnera. Takim naszym wspólnym wysiłkiem przyjęto uchwałę o dofinansowaniu oświetlenia na stadionach żużlowych. Wtedy to był tylko program pilotażowy, który finalnie dotyczył tylko Unii Leszno. Wdzięczny za pomoc Krystynie Łybackiej, ówczesnej szefowej SLD w Wielkopolsce, nie odmówiłem, w dowód wdzięczności, umieszczenia swojego nazwiska na liście SLD w kolejnych  wyborach. W Lesznie był prezydent z SLD i posłowie tej frakcji. Oni wtedy byli pewni, że jak ten ch… Sokołowski wybuduje to oświetlenie, to jeszcze się gdzieś dostanie i będą kłopoty, bo nas wygryzie. Prezydent nie mógł mi wybaczyć, że kibice na stadionie skandowali „Rufin prezydentem Leszna”. Postanowili, że nie skorzystają z pieniędzy na oświetlenie i oświetlenia nie będzie. W związku z tym, jak zostałem o tym poinformowany, a byłem wiceprzewodniczącym Rady Miasta Leszna,  uznałem, że jedyną drogą, aby obiecane pieniądze nie przepadły i Unia nie spadła jest protest oraz moja rezygnacja z członkostwa w klubie. Była gigantyczna zadyma. Nagle ci wszyscy, którzy kładli kłody pod nogi Unii, sami napisali naprędce projekt uchwały, aby oświetlenie wybudować. Jedną z osób, które wtedy były w układzie, aby popsuć Unię, był nie kto inny jak  Józef Dworakowski. Józef tak naprawdę powinien mi podziękować za to, że wtedy wywołałem ten skandal, ponieważ jak on został prezesem Unii Leszno, to przestraszone władze miasta zwiększyły finansowanie klubu z 97 tysięcy złotych rocznie do półtora miliona. Między innymi dzięki tym środkom Józef mógł kupić Hampela czy innych zawodników, którzy przyczynili się do późniejszego tytułu mistrza Polski.

Panie Rufinie, na chwilę zmieńmy wątek – prywatnie co Pan porabia?

To, co robiłem do tej pory. Mam zgłoszonych kilka patentów i na ich podstawie produkuję różne rzeczy. Specjalizuję się w produkcji systemów samopodgrzewających żywność bez użytku jakiejkolwiek energii zewnętrznej. Proszę sobie wyobrazić – ma pan puszkę z zupą, jest pan w lesie, dotyka pan puszki i ona sama się podgrzewa do temperatury około sześćdziesięciu stopni. Tak mniej więcej to wygląda. 

Kilka lat temu pisało się o Pana problemach właśnie w tej branży. Rozumiem, że sytuacja uległa poprawie…

Widzi pan, to jest to, za co będę wdzięczny Unii Leszno do końca swojego życia. Właśnie pracując w klubie, nauczyłem się, jak wyciągać wnioski z porażek, jak walczyć i jak się nie załamywać. Dlatego w moim biznesie dzieje się obecnie lepiej. 

Co Rufin Sokołowski zmieniłby w polskim żużlu?

Jedną rzecz – obecnie forma tego sportu rzutuje na jego treść. Powinno być mniej dziwnych przepisów. Z tej regulaminowej kiedyś książeczki zrobiła się już gruba książka i to nie jest dobre. Moim zdaniem, całe nieszczęście dla sportów motocyklowych w Polsce zaczęło się w 1951 roku, kiedy powstał PZM, a zlikwidowano Polski Związek Motocyklowy i Automobilklub Polski jako dwa oddzielne związki. To jest jednak temat na bardzo długą rozmowę. Dziś mamy tak, że PZM jest księżycem świecącym nie swoim blaskiem. W wielu rzeczach przeszkadza w rozwoju żużla. 

Sporo jest głosów, że żużel zmierza w złym kierunku…

To jest wszystko kwestia spojrzenia i rządzenia nie tylko na poziomie centrali, ale i w klubach. Na pewno warto rozwijać i stawiać na młodzież. Za moich czasów, jak zdobywaliśmy wicemistrzostwo Polski, to zdobycie wicemistrza kosztowało około trzech milionów złotych. Dziś mistrzostwo to koszt około dziesięciu milionów. Śmiano się wtedy, że klubami zarządzają społecznicy bez wiedzy i tak dalej. Dzisiaj są profesjonaliści i kosztuje to tyle, że pożera samo siebie. Przełożenie działalności sportowej z winy PZM tylko i wyłącznie na spółki akcyjne spowodowało, że wszyscy myślą bilansem rocznym, a nie tym, co będzie za pięć czy sześć lat. Dam panu przykład – przed sezonem zadzwoniono do mnie z pytaniem, czy coś bym zmienił w ustawieniu Unii Leszno. Powiedziałem, że wedle mojej oceny Smektała i Kubera to chłopcy z predyspozycją na tytuł mistrza świata. W związku z tym należy utrudnić im życie, aby bardziej się rozwijali w warunkach trudnych. W rundzie zasadniczej przemiennie jeden powinien jeździć jako rezerwowy, drugi jako młodzieżowiec i do tego bezwzględnie  jakiś bardzo młody junior, aby nabierał szlifów. Zrobiłbym to po to, aby wykorzystać rundę zasadniczą na kreowanie nowego juniora po odejściu Bartka w wiek seniora. Ta wypowiedź wywołała skandal. Wypowiadał się nawet Bartek, że tak nie chce i ja go w zupełności rozumiem. Teraz sytuacja jest taka, że Roman Jankowski mówi, iż nie ma odpowiedniego juniora do Kubery. Co to za różnica, czy Unia wygrywa z kimś dziesięcioma, czy czternastoma punktami – żadna. To są tego typu rzeczy. Nie możemy myśleć jednym sezonem. 

Był ostatnio pomysł z zagranicznym juniorem…

Tak wiem. Pewien układ personalny oraz źródła i instrumenty mącenia i stawiania na dziwne pomysły tego typu nie zmieniły się od moich aktywnych czasów w Unii Leszno. 

Rozumiem. Obaj, podejrzewam, patrzymy teraz w kierunku stolicy Dolnego Sląska… 

Aby było jasne – Andrzej Rusko kocha żużel i wiele dla niego zrobił i zrobiłby. Zasadnicza jego wada polega na tym, że on nie potrafi tak normalnie uczciwie i sportowo wygrywać, o tak po prostu. On zawsze musi coś tam sobie kombinować pozasportowo, aby było, teoretycznie, mu łatwiej. Tak mu się przynajmniej z tą łatwością wydaje. Problem jest taki, że w ten sposób jakoś nie wygrywa w praktyce.

Rada na koniec dla zarządzających, aby żużel nie upadł?

Żużel nie upadnie, moim zdaniem. Ten sport ma gigantyczne zaplecze w środowiskach lokalnych. Są kibice, są lokalni działacze i się sport kręci. Jedyne, co mogę polecić, to natychmiastowa zmiana polityki biletowej. Trzeba ją zrobić taką, aby na stadiony przychodziło jak najwięcej młodych ludzi. Wie pan, dlaczego? Tylko ci, którzy oglądają żużel na żywo są później w starszym wieku bardziej związani z tym sportem. Jak nie wychowamy sobie kolejnych pokoleń kibiców, to wtedy żużel zacznie umierać. Dla pustych trybun nikt tego sportu finansował nie będzie. 

Dziękuję za rozmowę. 

Dziękuję również i pozdrawiam wszystkich kibiców, którzy mnie pamiętają. 

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA