Rodzinne wytwórnie żużla: Zjedli Ząb(i)ki na żużlu, teraz szkolą młodzież

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Relacja pomiędzy ojcem i synem niesie ze sobą wiele tajemnic i nieoczekiwanych zwrotów dla obu stron. Jest niezwykle istotna dla rozwoju dziecka. Ojciec uczy na czym polega bycie mężczyzną. Silna i zdrowa więź między nimi to podstawa dobrych relacji w rodzinie. Ponadto, przyjaźń z ojcem jest dla dorastającego chłopca dużą podporą, ale tak dobre stosunki wymagają od rodzica zaangażowania w wychowanie syna od samego początku. Co trzeba zrobić, aby relacja ojciec – syn była udana?

Żużel dostarcza dodatkowych bodźców. Generuje ogromne pokłady adrenaliny, szczęścia, frustracji, a czasem lęku. W relacji dwóch mężczyzn łatwiej wówczas o polaryzację, zmianę kursu lub wybór innej drogi do tego samego punktu docelowego. Sławny ojciec – żużlowiec jest nawigatorem dla swojej pociechy. Dodatkowo, przygotowuje syna do podróży i nie pozwala zjeżdżać z wcześniej wyznaczonej trasy. Czy w każdym przypadku cel i interpretacja działań obu stron jest spójna, a współpraca bezbolesna? Postaram się zgłębić temat, wykorzystując przykłady najciekawszych osobowości oraz wybitnych postaci polskiego żużla.

Wybór pierwszej pary w zestawieniu był naturalny. Padło na zawodnika, który w swoim największym rozkwicie zachwiał hierarchię wartości niejednego sympatyka czarnego sportu. Karmił nas żużlem z podniebnego poziomu. Potrafił subtelnie masować plecy przeciwnika przez kilka kółek, by ostatecznie przemknąć niepostrzeżenie obok rywala. Przeobrażał się również z grzecznego chłopca w niebezpieczne torowe zwierzę. Momentami wykazywał nadprzyrodzone opanowanie podczas przypuszczania ataków. Potrafił analizować warunki torowe, usypiał i finalnie strącał przeciwnika z wyższej pozycji. Miewał również chwile słabości. Wówczas, gdy za bardzo chciał wygrywać każdy bieg, zdarzały się niepotrzebne i nietrafione decyzje na torze.

Karol Ząbik żużel wyssał z mlekiem matki. Na stadion trafił jeszcze jako dziecko – był skazany na czarny  sport. – Ja nie chciałem, by Karol jeździł na żużlu. Jednak od maleńkości przebywał ze mną na wszystkich zawodach. Wszystkiego nauczył się praktycznie sam. Starszy syn miał motorynkę, wsadził go na nią, a Karol zaczął ją ujeżdżać. Pracując wówczas w Grudziądzu, pytam pewnego razu Marka Kończykowskiego, który był w tym czasie mechanikiem… kto tam tak zasuwa po torze na tym motorku? Przecież to Twój syn – odparł. Poszedłem popatrzeć co on wyprawia na tej ruskiej wierchowinie. Było bowiem za późno, by próbować wybijać mu żużel z głowy. Powiedziałem wówczas do siebie, że trzeba się nim zająć – wspomina z dumą tata Jan.

Tata Jan, choć bardzo utytułowana postać toruńskiego klubu, w przeciwieństwie do syna, nigdy nie uchodził za talent czystej wody. Ambicja, pokora i wola walki uczyniły go solidnym ligowcem. Początkowo próbował swoich sił w kolarstwie. Jednak, gdy zajechał rower, poszukiwał alternatyw i trafił na stadion. Odwiedzał go podczas meczów i treningów. Wstępował do parkingu i zaznaczał tam swoją obecność. Wzbudził sympatię Mariana Rose – Ten człowiek zrobił ze mnie sportowca, ale przede wszystkim był bardzo dobrym zawodnikiem i kolegą. Do końca życia będzie moim idolem – wyznaje Jan. Drużynowy Mistrz Świata mianował go swoim kolegą parowym, rozwijając warsztat toruńskiego młodzieżowca. Jan, pierwszy pokaźny sukces zanotował w 1969 w Lublinie, zdobywając srebro Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski. Tytuł, po własnym błędzie, stracił na rzecz  Zdzisława Dobruckiego, który na kilka metrów przed metą zdołał minąć Torunianina o błysk szprychy.

Jan Ząbik pomimo upływu lat, wciąż utrzymuje wysoką sprawność fizyczną. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

Po piętnastu latach startów w Grodzie Kopernika, wyjechał do Anglii do Sheffield, by reprezentować tamtejsze Tygrysy. Warto zaznaczyć, iż pierwotnie nominowana z Torunia została największa gwiazda Aniołów – Wojciech Żabiałowicz. Niemniej, z uwagi na trwającą służbę wojskową, nie otrzymał zgody na wyjazd z kraju. Padło na Ząbika. Ten, wybierał się na Wyspy Brytyjskie z przeświadczeniem posiadania kompletnej wiedzy na temat żużla. Pierwszy mecz i komplet z bonusami. Jawa czy sen? W następnych tygodniach skuteczność została zaburzona. Przytrafiło się kilka trudniejszych wyjazdów na specyficzne i technicznie wymagające tory. W spotkaniu w Eastbourne, przeciwko Jastrzębiom, pojawiło się mnóstwo trudności w doborze odpowiednich przełożeń. Do Jana dotarło, iż pomimo piętnastu lat starów na rodzimym podwórku, człowiek został przyparty do muru i musiał się uczyć żużla na nowo. W Anglii jednak, udało mu się zakosić radość z jazdy. Eksplorował nowe meandry speedwaya. Po powrocie do kraju w wieku 34. lat, wstąpiło w niego nowe – sportowe życie. Tryskał energią, nadzieją, pomysłami. Stał się wizjonerem. Przebudował tor na Broniewskiego, a w latach 80. wybudował minitor w Toruniu.

W czterdzieste urodziny, w 1986 roku zakończył karierę jako jeżdżący trener, zdobywając przy okazji tytuł Drużynowego Mistrza Polski. Po zakończeniu kariery zawodniczej, stał się pasjonatem szkolenia młodzieży. Miał do tego wyjątkową smykałkę. Szkolił z powodzeniem zawodników różnych nacji. Spod jego ręki z minitoru na stadion trafili m.in. Baron, Bajerski, Kuczwalski. W następnej kolejności trenował chłopaków z Ostrowa i z Wrocławia. Niemniej skutecznie. Jaś Wędrowniczek znudził się jednak wojażami i zdecydował wrócić na stare śmieci. W sezonie 2001 mając do dyspozycji Rickardssona, Jonssona, Kowalika, Jagusia, Bajerskiego, Kościechę i Chrzanowskiego wygrał czternaście spotkań w lidze. Jednym punktem wyprzedził w tabeli Atlas Wrocław.

Jan Ząbik świętujący kolejny triumf wspólnie z Wiesławem Jagusiem. FOT: JAROSŁAW PABJIAN

Karol od dziecka towarzyszył ojcu w parkingu. Jedną połowę swojego dzieciństwa spędził w busie, drugą w parkingu. Połknął bakcyla. Zaczął dość śmiało i relatywnie szybko wyprzedzać starszych kolegów. Pierwszym motocyklem Karola o pojemności 500 ccm była Jawa 500. Dokładnie w dniu swoich szesnastych urodzin, 25 października 2002 roku zdał egzamin na licencję żużlową. Debiutował w następnym sezonie, 13 kwietnia, gdy na Broniewskiego zawitał rywal zza miedzy – Polonia Bydgoszcz. Karol wówczas zdobył swój pierwszy punkt w inauguracyjnym biegu.

Na sukces najlepiej jest pracować w ciszy. To osiągnięcia powinny krzyczeć za zawodnika. Szczególnie trudno przełożyć to w życie, gdy trenerem klubowym jest własny ojciec. Kluczem do celu jest wówczas dyscyplina oraz ciężka praca. Nie ma miejsca na ustępstwa oraz litość. Jakim trenerem był Jan Ząbik dla swojego syna? – Był bardzo wymagający. Jeździłem w klubie gdzie tata był również trenerem. Z zasady, nie mogłem mieć łatwo. Podchodził uczciwie do wszystkiego, co robił, więc nie miałem żadnych forów. Generalnie, miałem dwa razy trudniej od pozostałych – ocenia Karol.

Jan Ząbik zawsze w pełni poświęcał się pracy. FOT: JAROSŁAW PABIJAN

– Tak, byłem wymagający, niejednokrotnie zbyt mocno. Kładłem duży nacisk na wszystkie aspekty. Pozostali zawodnicy nie dostawali tak w kość jak Karol. Momentami był traktowany surowo. Prawdę mówiąc, wszyscy zawodnicy są dla mnie jak synowie. Kocham dzieci, staram się im poświęcać każdą wolną chwilę. Jeśli chcą skorzystać z moich rad, zawsze jestem do ich dyspozycji – szczerze przyznaje trener.

W barwach Apatora Toruń Karol współtworzył duet juniorski z Adrianem Miedzińskim. Wspólnie otworzyli nowy, tłusty rozdział w historii klubu. Karol ugruntował swoją pozycję w zespole, punktował w lidze. Indywidualnie, dość niespodziewanie, zdobył srebro Indywidualnych Mistrzostw Europy Juniorów. Od 2005 roku piął się w hierarchii juniorskiej w kraju, a na horyzoncie pojawiał się szczyt. Rozpoczął kolekcjonowanie pucharów i medali. Zrywał je niczym jabłka z drzew w sadzie. Na szyi zawisły mu złote krążki Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski, Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski, Indywidualnych Mistrzostw Europy Juniorów, Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów oraz Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów. Ponadto, do swojej okazałej kolekcji dorzucił Srebrny Kask.

Karol poszukujący kolejnych celów. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

 – Pamiętam, że pierwsza czwórka wybierała kolejno pola startowe – wspomina Jan złoty finał IMŚJ w Terenzano (2006). – Tam było piekielnie twardo, jeździć można było głównie przy krawężniku. Karol miał startować spod bandy. Poszedłem wówczas na czwarty tor, by podpatrzeć jak najlepiej się ustawić i skąd tam wyjechać. W pierwszej odsłonie finału syn wyjechał trzeci. Lindgrena pociągnęło na wyjściu z pierwszego łuku i usiadł na torze. Został wykluczony, a bieg powtórzono. Widziałem, że Karol nie stanął w mojej koleinie. Na szczęście za drugim razem ustawił się we właściwym miejscu. Wyjechał pierwszy ze startu i zdołał zamknąć wszystkich przy krawężniku. Lindbäck męczył go przez cztery okrążenia. Ale nie popełnił żadnego błędu i został mistrzem świata – dodaje.

Karol wygrał wówczas w sposób podręcznikowy, jednak by to osiągnąć, musiał postawić wszystko na jedną kartę. – To była wspólna decyzja z Brianem Kargerem. Dotyczyła zmiany ustawień zapłonu w silniku. Właściwie, to on sam zdecydował, w którą stronę skorygować, nic mi przy tym nie mówiąc. Prawdę wyjawił mi dopiero w drugim dniu po zawodach. Był to dla mnie niemały szok, gdyż nigdy wcześniej nie startowałem z takim ustawieniem. W odniesieniu do samej jazdy, sam miałem wizję na ten bieg – zdradza Karol.

Zober prezentujący najcenniejszy krążek za IMŚJ. FOT. FACEBOOK KAROLA ZĄBIKA

W teamie Ząbików rozpoczęła się szampańska zabawa. Gratulacji, uścisków oraz wywiadów nie było końca. Jak na ten sukces zareagował zwycięzca? Przyznam szczerze, że w przypływie euforii nie pamiętam co do mnie mówili. Wszyscy z teamu pospieszyli z gratulacjami, jednak konkretnych słów nie pamiętam. Byłem tak rozemocjonowany, że trudno mi opisać te uczucie słowami. Miłe chwile, ale teraz trzeba patrzeć przed siebie i wyznaczać sobie nowe cele – wspomina Karol.

Jan trzymał mocno kciuki, jednak nie ukrywał, że przed powtórką biegu finałowego zdążyli się poróżnić przez niesforność syna. Prawdę mówiąc… zdenerwował mnie tym, że na początku mnie nie posłuchał. Później ochłonąłem, przytuliłem i złożyłem gratulacje. Byli z nami sponsor, przyjaciele, mieliśmy się z czego cieszyć – podsumowuje tata, z uśmiechem, sukces Zobera.

W mojej pamięci szczególnie długo pozostanie finał SK z 2006 roku z Zielonej Góry. Przed oczami mam zacięty pojedynek z Grzegorzem Zengotą z szóstego biegu. Junior Apatora, po przegranym starcie, musiał się skutecznie przebijać przez kolejnych rywali. Najtrudniej było z miejscowym Grzesiem. Karol dwoił się i troił przez trzy okrążenia, by ostatecznie wyprzedzić zielonogórzanina na wyjściu z ostatniego łuku. Po zakończonych zawodach, przepełniony dumą z waleczności zielonogórzanina, zapytałem papę Ząbika o emocje towarzyszące mu podczas wspomnianej gonitwy. – Nie denerwowałem się. Byłem zupełnie spokojny. Należy pamiętać, że bieg trwa cztery okrążenia. Od zawsze powtarzam Karolowi, by nie rzucał się pochopnie na rywali. Od wyjścia z pierwszego łuku budował atak i czekał na dogodną okazję. Myślał na torze i zdołał wyprzedzić rywala – odparł z charakterystycznym dla siebie spokojem. Dodam, że faworyt wygrał w cuglach z kompletem punktów.

Niestety pasmo sukcesów zostało przerwane dramatycznym urazem głowy. Podczas ostatniego meczu rundy finałowej w Lesznie został uderzony w głowę motocyklem Damiana Balińskiego, który nie opanował maszyny. Kontuzja wykluczyła go ze startów w meczach barażowych. Zakończył się pewien etap podręcznikowej kariery. Powstał również wielki znak zapytania przy potencjale psychicznym zawodnika. Sceptycy się jednak pomylili.

Nowym, przykrym i bolesnym na tamtą chwilę doświadczeniem była kontuzja z września 2006 roku, gdy podczas meczu z Toruniem w Lesznie dostałem motocyklem w głowę. Wówczas język wpadł mi do gardła i tata uratował mi życie jeszcze na torze. Ratownicy nie wiedzieli jak postąpić w takiej sytuacji i gdyby nie tata, udławiłbym się własnym językiem. Wbrew pozorom, kolejny sezon był jednym z łatwiejszych. Wszystko było świeże, adrenalina była wysoka, gdyż dopiero co zakończyłem najlepszy sezon w mojej karierze. Niestety, skończył się tragicznie, ale ja o tym zupełnie nie myślałem. Było mnóstwo sukcesów, a ja byłem na fali wznoszącej. Sezon 2007 był również udany, ale później… im dalej w las, tym więcej myśli przeszywało moją głowę. Dlaczego… dlaczego tak to się potoczyło? Miałem spore urazy głowy – pęknięta nasada czaszki, połamana twarzoczaszka, uszkodzony przewód słuchowy, a płyn mózgowo-rdzeniowy wypływał mi uchem. To musiało zostawić ślad w mojej psychice. Często słyszę opinie, że Ząbik był słaby psychicznie. Kompletnie się z nimi nie zgadzam i to nie jest prawdą. Gdybym był słaby psychicznie, to nie wsiadłbym na motocykl po sytuacji, w której na nim niemal straciłem życie. Walczyłem jak równy z równym z zawodnikami skali światowej. Uważam, że wszystkie kolejne kontuzje odciskały piętno, ale ta największe – ocenia Karol. Dla zrozpaczonego ojca, liczne wypadki mogły mieć tylko jeden finał: – Po tym meczu w Lesznie długo nie mogłem się pozbierać. Karol zrobił to dość szybko. Nieźle jechał w lidze. Później miał miejsce kolejny wypadek podczas finału IMP na toruńskiej Motoarenie.

Ząbik podczas jednego z najboleśniejszych upadków na tor. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

Karol po rekonwalescencji nadal rządził i dzielił na krajowym podwórku. Poziom dominacji był imponujący. Ponadto, dwucyfrówki w lidze stanowiły olbrzymi kapitał Aniołów i niejednokrotnie ratowały drużynę przed porażką. Niestety, nie udało się obronić złota IMŚJ. Został zdetronizowany przez Emila Sajfutdinowa. Z pewnością było kilka przyczyn. Pierwsza to dyspozycja dnia. Druga to zbędne i nadmierne pompowanie siebie. Do Terenzano pojechałem z marszu. Nikt na mnie nie stawiał. Nawet nie byłem typowany w pierwszej piątce. Miałem czystą głowę i byłem skoncentrowany na poszczególnych wyścigach. Jeśli chodzi o Ostrów… mogę się przyznać, że zbyt mocno się napinałem. Pojechałem tam kilka dni wcześniej, były próby sprzętu, zamiany, spotkania. Nie ukrywam, że w zawodach byłem bardzo szybki, ale byłem również mocno zestresowany. To przyczyniło się do tego, że nie zdobyłem tytułu. To dwie podstawowe przyczyny, które zaważyły – z perspektywy czasu analizuje ustępujący wówczas mistrz.

Zdanie Karola podziela również jego tata, który krytycznie ocenia ówczesne podejście i plan na te zawody: – Niepotrzebnie nadmuchał balonik. Mówiłem… Karol, po co jedziesz tam cztery dni przed zawodami? Hotel, tor, miasto, mnóstwo ludzi i emocji. Zostańmy w domu, pojedziemy wyłącznie na trening. Wrócimy spokojnie do Torunia i przygotujemy się z marszu. Nie będziesz musiał wegetować, wysłuchiwać uwag i komentarzy. W konsekwencji był spalony już przed startem. Był z nami Karger, ale nic to nie pomogło. Karol był rozdygotany, rozkojarzony… roztrwonił kapitał. Na szczęście udało się powalczyć w ostatnim biegu z Jonassonem i stworzyć dla Hliba miejsce na podium. Taki to jest sport.

W finale MIMP z kolei został niesłusznie wykluczony za rzekome dotknięcie taśmy w swoim pierwszym starcie. Jak się później okazało, z pomocą zbliżeń na nagraniach wideo, pierwszym zawodnikiem, który musnął taśmę był Marcin Leś z Rzeszowa. Odwołanie nie przyniosło jednak rezultatu i sędzia pozostał nieugięty. W kolejnych czterech biegach przywiózł same trójki. Mimo wszystko, musiał uznał wyższość Pawła Hliba. Sędzia nie chciał zobaczyć powtórek. Karol Lejman, który był w moim teamie, nagrywał wszystkie moje biegi. Widać wyraźnie, jak było naprawdę. Ja zerwałem taśmę, ale to zawodnik z pierwszego pola dotknął ją pierwszy. To był żużlowiec o nazwisku Leś. Pamiętam, kto sędziował tamten turniej, ale nie ma już sensu wracać do tego zdarzenia – kwituje rozgoryczony Karol. Niepowodzenia powetował sobie kolejnym złotem DMŚJ.

Jazda dla Polski zawsze stanowiła dla Karola ogromną nobilitację. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

W pierwszym roku seniorskich startów Ząbik powiększył kolekcję o medal z najcenniejszego kruszcu – reprezentował Polskę w Mistrzostwach Europy Par. W lidze jednak nie był już tak zadziornym i skutecznym jeźdźcem. Czy to syndrom pierwszego sezonu z numerem seniorskim czy może pochodna urazów skutkująca blokadą psychiczną? W meczu ligi szwedzkiej doznał pęknięcia łopatki i dwóch żeber. Po powrocie na tor przytrafiały my się kolejne drobne urazy. W następstwie problemów zdrowotnych i obniżenia lotów, złoty anioł z Torunia pofrunął na wypożyczenie do Ostrowa Wielkopolskiego. Celem było odtworzenie dyspozycji sprzed kontuzji. Miało mu w tym pomóc nowe otoczenie. Przełomowy i znamienny dla losów Zobera stał się toruński finał IMP z sezonu 2009. Karol, startując przed własną publicznością, pragnął udowodnić swoją wartość. W biegu 18., pod naporem presji i ambicji, przeszarżował. Damian Baliński, mijając wychowanka Apatora, sczepił się z nim motocyklem i z całym impetem upadł na tor. W efekcie doznał pęknięcia kości czaszki. Lekarze dodatkowo stwierdzili uszkodzenia kręgosłupa oraz jednego z kręgów szyjnych. Ząbik po wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej w sezonie 2009 na tor już nie wyjechał. – Mam żal do siebie, że pozwoliłem mu wystartować w tamtych zawodach. Równolegle, Karol zakwalifikował się też do mistrzostw Europy. Trzeba było tam wystartować. Syn podjął jednak decyzję, a tamta kontuzja wyhamowała jego karierę – wyznaje ze smutkiem Jan.

Kontuzja odniesiona na Motoarenie odcisnęła najmocniejsze piętno na jego karierze. Rok później seria problemów zdrowotnych trwała w najlepsze. W spotkaniu ligi angielskiej pomiędzy Peterborough Panthers a Wolverhampton Wolves doznał złamania kości podudzia i kontuzji barku. Kolejna stracona szansa na odbudowanie formy, złapanie równowagi psychicznej oraz motorycznej. Poszukiwania wysokiej formy i skuteczności Zobera kończyły się kolejnymi niepowodzeniami. Zawodnikowi trudno było się pogodzić z przeciętnością. Przywykł do atmosfery panującej na najwyższych szczytach. Nie potrafił się na nie wspiąć. W konsekwencji postanowił powiedzieć pas. – Po Anglii chciałem mu powiedzieć, że nie ma już większego sensu walczyć z samym sobą. Nie chciałem jednak ingerować, by nie być później posądzanym o przedwczesne zakończenie kariery syna. Czekałem, aż ta myśl w nim dojrzeje. Po sparingu z Polonią Bydgoszcz sam stwierdził, że pierwszy zamyka gaz, chwilami pojawia się strach. Wyjawił, że nie chciałby sobie i innym wyrządzić przypadkiem krzywdy – Jan z trudem wspomina bolesne chwile.

Zdecydowanie zbyt częsty widok – kule u boku Karola. FOT: JAROSŁAW PABIJAN

Jan i Karol Ząbikowie przeżyli razem niemalże wszystko. Były niespodzianki, zasłużone zwycięstwa, niesprawiedliwe porażki. Bez wątpienia, prawdziwą próbą dla obu mężczyzn stała się czarna seria przykrych kontuzji. Przebyta przez nich droga może posłużyć jako scenariusz kasowego filmu. Pomimo różnicy zdań w wielu kwestiach, nigdy nie przestali darzyć siebie wzajemnie szacunkiem, szczerością, wdzięcznością oraz miłością, jaka powinna łączyć ojca z synem. – Jestem szczególnie dumny z faktu, iż tata jest bardzo szanowanym człowiekiem w środowisku. Wiele dokonał zarówno w Toruniu, jak i w całej Polsce. Mamy dobrą relację. Jak dobrze wiemy, relacja ojca z synem w żużlu nie zawsze układa się poprawnie. Zawody często potrafią poróżnić. Mieliśmy swoje lepsze i gorsze dni, były pozytywne i negatywne aspekty, jednak zawsze darzyliśmy się szacunkiem. Zdecydowanie więcej było pozytywnych dni. Dziękuję mu za to, co dla mnie zrobił – Karol wyraża wdzięczność. Dumy nie ukrywa też trener Ząbik, dla którego osobiste sukcesy syna smakują szczególnie słodko: – Z pewnością czuję dumę ze zdobytych tytułów, bo udało się tego dokonać w Polsce, w Europie i na świecie. W zasadzie wszystko, co było możliwe do zdobycia, Karol przywiózł do domu. To pełna satysfakcja dla ojca i dla trenera. Karol sumiennie pracował i osiągnął swoje cele.

Karol z wdzięcznością odnosi się rad ojca. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

Pierwsza przeszkoda, o jaką rozbijają się marzenia dzieci i nastolatków to samo miejsce do trenowania. Zwłaszcza w mniejszych miastach i na wsiach klubów jest mało. Czasem trzeba dojeżdżać do nich wiele kilometrów. Bez wsparcia rodziców dziecko nie ma szans. Dzisiaj Karlos pracuje z młodzieżą. Stara się uratować toruński żużel przed przeciętnością. Poszukuje, uczy i szlifuje talenty, które mają zostać jego następcami. Są predyspozycje, wsparcie taty oraz niezbędne zasoby. Toruń posiada wszystkie niezbędne narzędzia w postaci pieniędzy, infrastruktury, atrakcyjnego otoczenia i niemniej ważnego elementu – historii. Sukces sportowy to nie tylko talent i ciężka praca sportowca. Mało który może powiedzieć szczerze, że do wszystkiego doszedł naprawdę sam. Nie bez powodu pierwszymi, którym się dziękuje, są trenerzy i najbliższa rodzina. Tata wiele mnie nauczył, ale oczekiwał również, bym sam wykazywać wolę i inicjował różne zmiany. Pomagał w przygotowaniu sprzętu i dawał cenne wskazówki. Nie ukrywam, że jego wiedza i doświadczenie wiele mi pomogły – ocenia Karol, który stara się dać innym to, co sam kiedyś otrzymał od losu.

Wraz sukcesem wzrasta ryzyko uderzenia sodówki do głowy. Przybywa pokus i zdrożnych działań. Jak z tym bywało u idola toruńskiej młodzieży? – Nie będę z siebie robił aniołka. Były rzeczy, których aktualnie bym nie zrobił. Wielokrotnie się zastanawiałem dlaczego zaczęło mi nie wychodzić, mimo że wszystko było dopięte na ostatni guzik. Stawiałem sobie coraz więcej pytań. Pojawiali się koledzy… nocne imprezy. Nie wyrządzałem jednak nikomu krzywdy, ale teraz nie powtórzyłbym pewnych decyzji. Każdy ma prawo do chwili słabości. Niemniej, cieszę się, że pomimo wszystkich urazów, wciąż jestem w pełni sił. Są pewne rzeczy, które wymagają poprawy w moim ciele. W tym roku czeka mnie jeszcze jedna operacja. Najważniejsze jest, że jesteśmy szczęśliwi. Wiktor się rozwija, a my razem z żoną czerpiemy satysfakcję z pracy – szczerze wyznaje Karol.

Monika i Karol Ząbikowie podczas ślubnej sesji zdjęciowej. FOT. BARTOSZ KOZŁOWSKI

Aktualnie, oczkiem w głowie Ząbików jest Wiktor – syn Moniki i Karola. Każdą wolną chwilę poświęcają na pielęgnację ich relacji i czerpanie przyjemności z rzeczy przyziemnych. Karol: – Są dwie podstawowe kwestie, które są dla mnie najistotniejsze w odniesieniu do Wiktora. By był zdrowy i szczęśliwy. To w jakim kierunku zdecyduje się podążać, będzie zależało wyłącznie od niego. Oczywiście, nie będę mu zabraniał lub narzucał jakichkolwiek wyborów, zarówno w dziedzinie sportu, jak i edukacji. Ma prawo rozwijać swoje zainteresowania i czerpać z nich satysfakcję. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.

Kibice na Kujawach i Pomorzu zadają sobie pytanie jak wysokie jest prawdopodobieństwo ujrzenia kolejnego z klanu Ząbików w plastronie Aniołów. Zasadne staje się pytanie – jak Wiktor reaguje na warkot silnika? – Zabieram go razem z żoną na stadion, głównie po to, by spędzić z nimi więcej czasu. W sezonie mało jest wspólnie spędzonych chwil. Moją intencją nie jest prezentacja możliwego zawodu czy zajęcia taty. Nie sugeruję mu czym ma się zajmować w przyszłości – zapewnia w zrównoważony sposób tata. Zgoła odmienny pogląd ma dziadek Jan. – O jeny! Ja już mu mówiłem… Karol, ten chłopak ma to w oczach. On nie przestaje mnie zadziwiać. Karol może gdybać, próbować zakazywać, ale Wiktor na co nie wsiądzie, to zasuwa. Szok! Hulajnogi i rowerki ma opanowane do perfekcji – wyznaje zdumiony dziadek.

Karol z Wiktorem w trakcie wakacji. FOT. KAROLA ZĄBIKA

Przed każdym młodym sportowcem stoi wiele wyzwań. Oprócz zaangażowania w treningi, wytrwałości oraz pasji potrzebuje również wsparcia najbliższych. Zwłaszcza na początkowym etapie kariery pomoc rodziny może okazać się kluczowa. To rodzina każdego dnia jest blisko, pomaga, cieszy się z sukcesów, a w chwilach słabości wspiera i podnosi na duchu. Wsparcie emocjonalne to nie wszystko. Nie do przecenienia jest także pomoc organizacyjna. Droga do sukcesu jest kręta i pełna wyzwań. Czy zawsze było kolorowo? Czy był moment separacji z tatą i odcięcia sportowej pępowiny? Był taki moment i nawet w pewnym czasie do tego doszło. W relacji ojciec – syn bywa różnie. Nie będę przytaczał innych przykładów, bo nie powinienem i nie taka moja rola. Wszyscy sympatycy sportu żużlowego znają przypadki, w których doszło do trwałego rozłamu. U nas też momentami bywało trudno. Nie chciałbym jednak do tego wracać i opowiadać w szczegółach. Minęło sporo czasu, a najważniejszy jest fakt, iż w swoim czasie wszystko sobie z tatą poukładaliśmy. Były plusy i minusy. Ostatecznie, trzeba ze sobą rozmawiać, wyjaśniać i dojść do porozumienia – szczerze odpowiada młodszy syn Jana.

Poza aspektami czysto torowymi, tata Zobera pozostawiał synowi wiele swobody w działaniach. Nie ingerował w jego decyzje, pozwalał mu się usamodzielnić. – Karol później sam decydował. Wybierał sobie kluby w Szwecji, Danii, również w pozostałych ligach. Jeśli dobrze pamiętam, tylko raz jechałem z nim do Szwecji na rozmowy. Miał swój team, w którym Karol Lejman był jego przedstawicielem i oni trzymali się razem – wspomina Jan.

Ząbik team w pełnym składzie. FOT. FACEBOOK KAROLA ZĄBIKA

W obecnym czasie pozostała wymiana doświadczeń i rad, by móc jak najwięcej przekazać uzdolnionej młodzieży, która chłonie wskazówki jak gąbka wodę. Jakie przesłanie kierują do adeptów podczas pierwszych zajęć? – Praca, praca i jeszcze raz praca. Trenerka nie jest łatwym kawałkiem chleba. Wymaga poświęceń i mnóstwa czasu, by robić to naprawdę dobrze. Karol zdecydował pójść w tym kierunku. Zaraz koczy się rok, a zarazem jego kontrakt w klubie. Ma tam jednak otwarte drzwi. Cokolwiek postanowi, uszanuję jego decyzję. Ma również firmę i teraz musi się zajmować wieloma zagadnieniami, które pochłaniają sporo czasu. To są jego pieniądze i jego przyszłość – zdradza Jan. Nie inaczej kwestię szkolenia postrzega Karol: – Na talencie można pojechać tylko kawałek. Bez ciężkiej pracy, nie osiągnie się sukcesów.

Niezależnie od sympatii klubowych, doświadczeń stadionowych czy przegranych tytułów, przyzwoitość nakazuje okazanie szacunku torunianom za tożsamość, otwartość i szacunek dla drugiego człowieka. Polski i światowy speedway byłby wiele uboższy bez udziału rodu Ząbików w postaci pięknej walki na torach, zdobytych medali, złowionego narybku i ukształtowanej młodzieży. Stawiam sobie nowe cele i mam ich wiele przed sobą. Sporo marzeń jeszcze do zrealizowania. Pracuję nad tym, aby rozwijać firmę razem z tatą i naszym wspólnikiem. Mamy nadzieję, że będziemy się nadal rozwijać i sprawiać satysfakcję klientom. Korzystając z okazji, pozdrawiam serdecznie wszystkich kibiców sportu żużlowego w Polsce – wybiega w przyszłość młodszy z Ząbików.

– Poświeciłem całe życie sportowi. Jestem spełnionym dziadkiem. Niestety… żona już odeszła, a Karol i Robert są na swoim. Teraz najważniejsze, by zdrowie dopisywało. Firma działa, Stal Toruń tez działa. Następni chłopcy będą zdawać licencje. Niech się tak kręci dla dobra toruńskiego żużla i nie tylko – zakończył Ząbik senior.

Jan Ząbik czuje się spełnionym człowiekiem. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

KRZYSZTOF ZAWADZKI