Zdjęcie: fb/richardsonracing
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

13 maja minęło osiem lat od śmierci Lee Richardsona. Brytyjczyk w trzecim biegu spotkania Betard Sparty Wrocław z PGE Marmą Rzeszów zahaczył o motocykl Tomasza Jędrzejaka i z impetem uderzył w bandę. Żużlowiec doznał krwotoku wewnętrznego i zmarł w szpitalu podczas operacji. O feralnym dniu i nowej rzeczywistości, na łamach Speedway Star, opowiedzieli żona oraz brat zawodnika.

– Normalnie oglądałam zawody na laptopie, ale tego dnia miałam problemy z internetem. Link nie chciał działać. To było dziwne, tak jakby coś nie chciało, żebym ten mecz obejrzała. Następnie otrzymałam telefon od partnerki Nickiego Pedersena. Powiedziała mi, że Lee miał wypadek – wspomina Emma Richardson.

Następnie żona Lee poinformowała o wypadku jego matkę – Julie. – Ona wtedy myślała, że wszystko będzie dobrze, ale ja powiedziałam, że czuję inaczej, to było dziwne. Potem Craig dostał telefon od Darka (Dariusza Łapy – dop.red.), czyli polskiego mechanika Lee. Powiedział, że musimy lecieć do Polski. Próbowaliśmy zabukować loty. Ja nie mogłam znaleźć paszportu i wciąż miałam problemy z internetem. Craig poszedł więc do domu mamy Lee, sprawdzić czy stamtąd będzie mógł zabukować lot. Następnie dostał telefon, że Lee odszedł. Zadzwonił do mnie, ja wtedy włączyłam telefon i nogi się pode mną ugięły. Nasi trzej synowie nie rozumieli co się dzieje, ale wszyscy przybiegli mi na pomoc – opowiada.

Z kolei brat zawodnika wspomina, że ostatni kontakt z Richardsonem miał wtedy, gdy odwoził go na londyńskie lotnisko Stansted. – Potem tylko wymieniliśmy wiadomości. Zapytałem go, jak się sprawują silniki, a on odpowiedział, że używał ich na treningu i są w porządku. To nie była braterska rozmowa, tylko taka dotycząca spraw sprzętowych – przyznaje Craig Richardson.

– W tę niedzielę, Darek zadzwonił do mnie, by powiedzieć, że Lee uczestniczył w wypadku. Słyszałem po jego głosie, że to poważne, bardzo poważne. Oczywiście nie wiedziałem dokładnie co się stało, ale to mi wystarczyło, by jechać do Hastings do mamy i żony Lee. Potem telefon zadzwonił ponownie. To znów był Darek, który powiedział, że Lee nie żyje. Stałem obok mojej mamy, przekazałem wiadomości jej, a potem Emmie i mojemu tacie. Nie pamiętam z wtedy za wiele. Byłem totalnie zdrętwiały – dodaje.

Zaraz po śmierci Richardsona pojawiło się wiele pytań dotyczących wypadku. Dość popularna stała się plotka, że zawodnik nie chciał wystartować w feralnym spotkaniu. – To nie do końca prawda. W Anglii szło mu dobrze, ale w Polsce nie miał wystarczająco dobrych silników. Napisał więc maila, którego wciąż mam. Mówił, że potrzebuje przerwy. Przeprosił klub ale, zapewnił, że będzie gotowy żeby pojechać we Wrocławiu, kiedy będzie miał nowe silniki. Osobiście uważam, że Lee miał wtedy problem z emocjami. Prawdopodobnie stresował się, bo dostał dużo pieniędzy i czuł ogromną presję. Przed wypadkiem miał jednak wszystko pod kontrolą – wyjaśnia Craig Richardson.

Dziś rodzina zdaje się wychodzić na prostą. Synowie Lee i Emmy, a więc Josh, Jake i Jason są dla mamy dużym wsparciem. W garażu mają motocykle motocrossowe, ale mama woli, aby trenowali piłkę nożną.

– Jestem teraz dużo silniejsza niż wcześniej. Przez ostatnie parę lat smutek przechodził. Od jakiegoś czasu czuję, że mam to za sobą, udało mi się to przetworzyć. Moje życie zmieniło się z dnia na dzień. Byłam mamą zajmującą się dziećmi w domu, przeprowadziłam się i znalazłam pracę. Jestem recepcjonistką w szkole dla dzieci wymagających specjalnej opieki, pracuję tam od pięciu lat. Jestem wdzięczna w szczególności mojej rodzinie i mamie, która przyjeżdża, aby mi pomagać i obdarza mnie ogromnym wsparciem i miłością. Ciocia Lee, Carol, oraz wujek, Keith także byli wspaniali. Ona jest dla mnie jak druga matka, w obojgu mam oparcie – przyznaje.

– Wiele dla mnie znaczy to, że mam kontakt z Jasonem Crumpem. Był ogromnym wsparciem i świetnym przyjacielem dla mnie. Spędzali z Lee dużo czasu podróżując razem. To wspaniały człowiek, ma ogromne serce. Były gorsze i lepsze momenty, były też takie w których myślałam, że nigdy się nie pozbieram. Ale wciąż walczyliśmy, całą rodziną – kończy Emma Richardson.