Robert Noga, autor tekstu
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Drogi Czytelniku! Jeżeli jesteś w wieku, tak mniej więcej minus 40 lat i wydaje ci się, że żużel to sport w sumie mało skomplikowany, to powiem Ci, masz absolutną rację. Jeżeli jednak myślisz, że tak było zawsze, powiem Ci – jesteś w błędzie. Były czasy, kiedy to co teraz jest proste, dawniej było niczym węzeł gordyjski. Na przykład transfery zawodników. Dziś kwestia banalna. Klub dogaduje się z zawodnikiem, podpisują roczny najczęściej kontrakt, klub płaci (albo nie, ale to inna sprawa), zawodnik jeździ (albo nie, jeżeli ma pecha), kontrakt się kończy i ścigant w lewo może spokojnie szukać nowego pracodawcy. Dawniej było inaczej, czasem dziwacznie, czasem śmiesznie, wręcz groteskowo. Być może trudno Ci będzie Czytelniku minus 40 uwierzyć we wszystko, co przeczytasz. Zaręczam jednak, że to prawda. Jeżeli nadal nie dowierzasz, zapytaj znajomego, starszego kibica. Jeżeli zmyślam – stawiam piwo. Ale jeżeli nie, Ty stawiasz skrzynkę piwa. To chyba uczciwa propozycja…

A teraz ad rem. W czasach minionych, słusznie uznanych za okres błędów i wypaczeń, zawodnik bywał przywiązany do klubu niczym przysłowiowy chłop do ziemi. Zmienić barwy klubowe, szczególnie żużlowcowi z tak zwanego topu było trudno. Jeżeli macierzysty klub się na to nie zgadzał, musiał liczyć się na przykład z karencją, czyli zakazem startów i dopiero po „odpokutowaniu winy” mógł się ścigać w nowych barwach. Toteż dla zmylenia przeciwnika stosowano różne wybiegi.

Kiedy pod koniec lat 50. czołowy polski zawodnik Florian Kapała postanowił zmienić klimat i z Kolejarza Rawicz przenieść się do Stali Rzeszów, jako pretekst podano fakt, że miał jakoby ambicje podjęcia studiów technicznych w nowym miejscu pracy. Sam Kapała po latach szczerze powiedział, że był to zwykły pic na wodę fotomontaż. Ale dopiął swego. Kilkanaście lat później Zenon Plech stwierdził, że dla zdrowia dobrze zrobiłoby mu codzienne wdychanie ożywczego jodu, a o połączenie jodu z metanolem zdecydowanie łatwiej jest w Gdańsku niż w Gorzowie i dał się skusić działaczom Wybrzeża. Ponieważ Stali podobało się to średnio, Plech został wcielony do wojska i stał się „żołnierzem” Kaszubskiej Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza.

Żużlowcy podpisując angaż do drużyny mogli liczyć na różne przywileje, kluby także dogadywały się pomiędzy sobą co do rekompensat za zawodników. Kiedy żużlowiec zmieniał klub, najczęściej zmieniał wraz z rodziną środowisko, przenosił się zatem do nowego miasta. Logiczne więc, że w pakiecie z biletami Narodowego Banku Polskiego otrzymywał mieszkanie, trudno aby spał pod mostem. Bardzo często zostawał też „pracownikiem” zakładu pracy – klubowego patrona albo w przypadku kiedy mieliśmy do czynienia np. z klubem gwardyjskim, stawał się, funkcjonariuszem milicji obywatelskiej. Nawet nie wiesz kibicu, ilu dawnych żużlowców chociażby Polonii Bydgoszcz, (wcześniej Gwardii) miało prawo do pobierania emerytur milicyjnych, nie mając na sobie munduru. Pieniądze dziś zwane środkami na „przygotowanie do sezonu” wówczas nazywano środkami „na zagospodarowanie”, bo sprzęt zawodnik najczęściej otrzymywał przecież od nowego klubu. Zawodnicy mieli też czasem inne, wyjątkowe wymagania wobec nowego pracodawcy. Oto Maciej Korus za przejście do Wandy zażądał od działaczy krakowskiego klubu… ślubu na Wawelu! Trzeba przyznać, że miał chłop fantazję! Bardzo ciekawe transakcje następowały pomiędzy klubami, ten który zawodnika pozyskiwał podejmował rozmaite zobowiązania wobec klubu, z którego żużlowiec odchodził. Często w naturze, w postaci chociażby motocykli. Ale nie tylko.

Kiedy w drugiej połowie lat 80.  Piotr Żyto zmieniał barwy klubowe i z Gdańska przenosił się do opolskiego Kolejarza, w zamian na Wybrzeże jego nowy pracodawca przesłał kilka par żużlowych butów, produkowanych wówczas przez zakłady obuwnicze w Krapkowicach. Nieco wcześniej Bogusław Nowak opuścił Gorzów, wybierając się do Tarnowa z zadaniem wprowadzenia tamtejszej Unii w szeregi krajowej elity. Jak wspomina, Unia miała w ramach rozliczenia ufundować Stali… autobus! Nic śmiesznego, Drogi Czytelniku w wieku minus 40, albowiem wiedz, że autobus spełniał przez lata zasadniczą rolę w tworzeniu klimatu, bez którego o sukcesach można było zapomnieć. Zawodnicy, trenerzy i mechanicy wspólnie pokonywali setki kilometrów na mecze na jego pokładzie i nawet z nudów intensywnie się integrowali. Często ta integracja przybierała postać karcianych wojen. – Z tyłu były zamontowane stojaki na motocykle, skrzynki oraz torby, natomiast z przodu były miejsca do siedzenia dla zawodników, trenerów, mechaników, działaczy czy osób towarzyszących. Wyjazdy były przeważnie dalekie, a nasz Autosan nie poruszał się raczej z prędkością światła, drogi też inne niż dzisiaj, więc jechało się bardzo długo. Do Gdańska, Zielonej Góry, czy Gorzowa Wielkopolskiego było jednak trochę kilometrów. Cóż było robić, żeby się nie zanudzić? Graliśmy nieustannie w karty, głównie w pokera. Królem stolika był  Witek Zwierzchowski. To była prawdziwa pokerowa twarz. Nigdy nie można było po nim poznać jakie ma karty, czy ma karetę, czy dwie pary – wspomina dziś Marek Kępa.

W Motorze „ciupali” w pokera, za to w Stali Gorzów w ramsa. Jeżeli przypadkowym zrządzeniem losu mieszkasz, Drogi Czytelniku, na Ziemi Lubuskiej, to może wiesz, co to takiego. Mnie próbował wytłumaczyć to Bogusław Nowak, ale niewiele zrozumiałem. Podobno jednak do tej pory odbywają się mistrzostwa Stali Gorzów w tej odmianie ryzykownego sportu, aktualnym championem jest Piotr Paluch. Obiecuję, że jak tylko zajadę wreszcie na Zawarcie to pobiorę od niego kilka lekcji. W końcu jak się uczyć to od najlepszych, nieprawdaż?

ROBERT NOGA

P.S. Unia w końcu Stali podobno nie kupiła tego autobusu, kluby rozliczyły się w inny sposób. Źle to chyba wpłynęło na integrację gorzowskiej drużyny, bo nijak nie mogła przez długie lata wrócić do dawnej świetności i na kolejny tytuł DMP czekała od 1983 roku trzy dekady z hakiem. Ale to już była zupełnie inna bajka…

2 komentarze on Robert Noga: Żużlowa dawna matematyka, czyli kupię autobus za zawodnika
    Rysio-z-Klanu
    26 Apr 2020
     7:42pm

    Oj młody kibice pewnie nie pamiętają jak to drużyna jechała klubowym autobusem na mecz.Wówczas własnie podczas takiej podróży integrowała się drużyna,powstawały przyjaźnie itp.
    Gra w karty podczas wyjazdu na mecz to był swego czasu wręcz obowiązek/rytuał.
    W każdym klubie był mistrz karcianej gry.

Skomentuj

2 komentarze on Robert Noga: Żużlowa dawna matematyka, czyli kupię autobus za zawodnika
    Rysio-z-Klanu
    26 Apr 2020
     7:42pm

    Oj młody kibice pewnie nie pamiętają jak to drużyna jechała klubowym autobusem na mecz.Wówczas własnie podczas takiej podróży integrowała się drużyna,powstawały przyjaźnie itp.
    Gra w karty podczas wyjazdu na mecz to był swego czasu wręcz obowiązek/rytuał.
    W każdym klubie był mistrz karcianej gry.

Skomentuj