Redaktor Wojciech Koerber własną piersią bronił niedawno nasz portal przed zarzutami o medialny populizm i błądzenie w kierunku epatowania tanimi emocjami. A takie zarzuty, z grubsza rzecz biorąc, pojawiły się po żartobliwym tytule artykułu poświęconego Griszy Łagucie, który sugerować mógł inną treść niż de facto zamieszczono. Wyjaśniając istotę żartu, podjął jednak problem pewnej hipokryzji. Z jednej strony bowiem odbiorca pragnie być traktowany poważnie i domaga się poważnych treści, z drugiej chłonie niczym gąbka, komentuje i dyskutuje o treściach zupełnie innych, które ktoś trafnie określił mianem „żużlowego pudelka”.
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, jacyś macherzy od marketingu zauważyli, że w mediach najlepiej sprzedają się tematy, które można określić symbolicznymi słowami, takimi jak: krew, łzy i… (wrażliwych bardzo przepraszam) sperma. Rozwijając, ludzi interesują materiały dotyczące zbrodni, katastrof, generalnie czyjegoś dramatu, krzywdy, afery. Słowem sensacja. I oczywiście seks. A jeszcze lepiej jeżeli dotyczą osób znanych i rozpoznawalnych. I zaczęli je odpowiednio dawkować, badając zapotrzebowanie rynku.
Miałem okazję obserwować ten proces, będąc świadkiem rozwoju mediów, w tym elektronicznych, w ostatnich dekadach. Z zachowaniem wszelkich proporcji zadziałał tutaj mechanizm znany z przemysłu narkotykowego. Medialni dilerzy powolutku oswajali odbiorców z coraz bardziej szokującymi tekstami, newsami, zdjęciami, filmami, aż zaczęły szokować coraz mniej, a w końcu szokować przestały. Co więcej odbiorcy zaczęli się domagać dawki coraz większej i coraz bardziej ostrej. Stąd już tylko krok do fenomenu popularności tabloidów, których styl zaczęły przejmować w mniejszym lub większym stopniu tzw. poważne media – prasa, telewizja, radio, a przede wszystkim „nieskrępowany” internet.
Z grubsza rzecz biorąc wygląda to tak, że im prościej, ale bardziej sensacyjnie, im głupiej, tym lepiej. Oczywiście tak ważna dziedzina życia społecznego jak sport, w tym sport żużlowy, nie pozostała na marginesie tego trendu. Zauważmy jak to działa. Artykuł wzbogacający żużlową wiedzę, wspomnienia byłego zawodnika zawierający wiele dykteryjek i ciekawostek czy wyważony, neutralny felieton, trafia generalnie do wąskiego grona odbiorców. Natomiast sensacyjka, plotka, rzeczywista czy nawet „dęta”, afera rozpętana przez pana redaktora, upublicznienie czyjejś niefortunnej wypowiedzi, są rozczytywane masowo i powodują zjawisko „grzania się” komputerów. Autorzy tych „rewelacji” są często odsądzani od czci i wiary, bywa, że wręcz obrażani, styl ich pracy wywołuje oburzenie, ale czytani są wręcz namiętnie, o czym świadczyć może chociażby liczba komentarzy pod ich tekstami. Idą niekiedy w setki. Znamy to zjawisko, prawda?
A telewizja? Dzwoni do mnie znajoma, zdeklarowana fanka żużla. Na stadionie gości podczas każdego meczu w swoim mieście, w telewizji ogląda żużel „jak leci”. – Oglądałeś transmisję? Ale fajni ci komentatorzy. Ten X. to takie androny plecie, nie związane nawet z wyścigami, że historia, wydziera się tak, że motocykli nie słychać, ale przynajmniej można się pośmiać, a Y. to gada jakby był naćpany, zawsze jakąś głupotę palnie, no mówię ci ubawiłam się po pachy. A wiesz, reporterka Z miała chyba nowy żakiet. Ciekawe, czy się nie spociła, bo dosyć ciepło chyba było. Chłopaki trochę pojeździły, nic specjalnego, ale w sumie fajna relacja była – emocjonuje się nie nastolatka, ale szacowna pani, wykształcona, w wieku powiedzmy balzakowskim. I to jest raczej bardziej pewien trend niż odosobniona opinia. Zauważamy, nie ma tutaj mowy na temat kultury języka komentatorów, nie weryfikuje się zasobu ich wiedzy o żużlu, który przecież winien być nie tyle zauważalnie ponadprzeciętny, co wręcz ekspercki. Jest super, bo jest przede wszystkim, za przeproszeniem „beka”. Nieważne co mówi i o co pyta reporterka. Może zadawać w kółko co tydzień te same pytania, pytać w języku chińskim albo nie odzywać się wcale. Istotny i zauważalny nie jest poziom kompetencji i znajomości tematu, ale krój żakietu lub długość jej krótkich spodenek, co kto woli. Właściwie mogłaby się wymienić rolami z którąś z podprowadzających i nie miałoby to większego znaczenia.
I tak ten mechanizm działa. W popularnym serialu telewizyjnym „Ranczo” scenarzyści umieścili czterech dżentelmenów, którzy popijając prosto z butelki browarek lub wino „proste” mędrkowali. Takie zjawisko znamy chyba wszyscy z własnych obserwacji. Jeżeli w danej wiosce, miasteczku jest to kilku takich nieszkodliwych dżentelmenów, możemy machnąć od biedy ręką i uznać ich za lokalny koloryt. Ale gdyby problem ten dotyczył połowy, albo większości mieszkańców, nikt nie mówiłby o lokalnym kolorycie, a raczej o patologii. Zastanawiam się czy czasem nie zmierzamy powoli, ale konsekwentnie w tym właśnie kierunku.
ROBERT NOGA
Zawsze szanowałem pana pióro p.Robercie,to że lud głupieje i łapie się na tanie chwyty to już nic nie poradzimy.Oby „Po Bandzie” nie poszło tą drogą.
Pozdrawiam
Sama prawda, nic dodać, nic ująć. Jednak taki tekst pana Roberta ginie wśród tekstów „sensacyjnych” z pogranicza plotki i prawdy. Misja dziennikarska zmieniła swoje priorytety na ilość lajków, odsłon a nie zmuszać do refleksji.
Żużel. Jednak nie Kryterium Asów? Tam otworzą sezon szybciej niż w Bydgoszczy!
Żużel. Oto plany TVP! Będzie więcej żużla, szef Canal+ prostuje!
Żużel. Był mechanikiem Basso. Imponuje mu Kurtz, a pasje poszerza przez… grę (WYWIAD)
Żużel. To zmieniłby w żużlu Pawlicki! Kapitan Falubazu zaskoczył
Żużel. Ogrom żużlowych transmisji! Bewley kontra Sajfutdinow już na otwarcie!
Żużel. GKM rusza na obóz! Jeden z seniorów nie mógł się stawić!