Robert Noga, autor tekstu
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Redaktor Wojciech Koerber własną piersią bronił niedawno nasz portal przed zarzutami o medialny populizm i błądzenie w kierunku epatowania tanimi emocjami. A takie zarzuty, z grubsza rzecz biorąc, pojawiły się po żartobliwym tytule artykułu poświęconego Griszy Łagucie, który sugerować mógł inną treść niż  de facto zamieszczono. Wyjaśniając istotę żartu, podjął jednak problem pewnej hipokryzji. Z jednej strony bowiem odbiorca pragnie być traktowany poważnie i domaga się poważnych treści, z drugiej chłonie niczym gąbka, komentuje i dyskutuje o treściach zupełnie innych, które ktoś trafnie określił mianem „żużlowego pudelka”.

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, jacyś macherzy od marketingu zauważyli, że w mediach najlepiej sprzedają się tematy, które można określić symbolicznymi słowami, takimi jak: krew, łzy i… (wrażliwych bardzo przepraszam) sperma. Rozwijając, ludzi interesują materiały dotyczące zbrodni, katastrof, generalnie czyjegoś dramatu, krzywdy, afery. Słowem sensacja. I oczywiście seks. A jeszcze lepiej jeżeli dotyczą osób znanych i rozpoznawalnych. I zaczęli je odpowiednio dawkować, badając zapotrzebowanie rynku.

Miałem okazję obserwować ten proces, będąc świadkiem rozwoju mediów, w tym elektronicznych, w ostatnich dekadach. Z zachowaniem wszelkich proporcji zadziałał tutaj mechanizm znany z przemysłu narkotykowego. Medialni dilerzy powolutku oswajali odbiorców z coraz bardziej szokującymi tekstami, newsami, zdjęciami, filmami, aż zaczęły szokować coraz mniej, a w końcu szokować przestały. Co więcej odbiorcy zaczęli się domagać dawki coraz większej i coraz bardziej ostrej. Stąd już tylko krok do fenomenu popularności tabloidów, których styl zaczęły przejmować w mniejszym lub większym stopniu tzw. poważne media – prasa, telewizja, radio, a przede wszystkim „nieskrępowany” internet.

Z grubsza rzecz biorąc wygląda to tak, że im prościej, ale bardziej sensacyjnie, im głupiej, tym lepiej. Oczywiście tak ważna dziedzina życia społecznego jak sport, w tym sport żużlowy, nie pozostała na marginesie tego trendu. Zauważmy jak to działa. Artykuł wzbogacający żużlową wiedzę, wspomnienia byłego zawodnika zawierający wiele dykteryjek i ciekawostek czy wyważony, neutralny felieton, trafia generalnie do wąskiego grona odbiorców. Natomiast sensacyjka, plotka, rzeczywista czy nawet „dęta”, afera rozpętana przez pana redaktora, upublicznienie czyjejś niefortunnej wypowiedzi, są rozczytywane masowo i powodują zjawisko „grzania się” komputerów. Autorzy tych „rewelacji” są często odsądzani od czci i wiary, bywa, że wręcz obrażani, styl ich pracy wywołuje oburzenie, ale czytani są wręcz namiętnie, o czym świadczyć może chociażby liczba komentarzy pod ich tekstami. Idą niekiedy w setki. Znamy to zjawisko, prawda?

A telewizja? Dzwoni do mnie znajoma, zdeklarowana fanka żużla. Na stadionie gości podczas każdego meczu w swoim mieście, w telewizji ogląda żużel „jak leci”. – Oglądałeś transmisję? Ale fajni ci komentatorzy. Ten X. to takie androny plecie, nie związane nawet z wyścigami, że historia, wydziera się tak, że motocykli nie słychać, ale przynajmniej można się pośmiać, a Y. to gada jakby był naćpany, zawsze jakąś głupotę palnie, no mówię ci ubawiłam się po pachy. A wiesz, reporterka Z miała chyba nowy żakiet. Ciekawe, czy się nie spociła, bo dosyć ciepło chyba było. Chłopaki trochę pojeździły, nic specjalnego, ale w sumie fajna relacja była emocjonuje się nie nastolatka, ale szacowna pani, wykształcona, w wieku powiedzmy balzakowskim. I to jest raczej bardziej pewien trend niż odosobniona opinia.  Zauważamy, nie ma tutaj mowy na temat kultury języka komentatorów, nie weryfikuje się zasobu ich wiedzy o żużlu, który przecież winien być nie tyle zauważalnie ponadprzeciętny, co wręcz ekspercki. Jest super, bo jest przede wszystkim, za przeproszeniem „beka”. Nieważne co mówi i o co pyta reporterka. Może zadawać w kółko co tydzień te same pytania, pytać w języku chińskim albo nie odzywać się wcale. Istotny i zauważalny nie jest poziom kompetencji i znajomości tematu, ale krój żakietu lub długość jej krótkich spodenek, co kto woli. Właściwie mogłaby się wymienić rolami z którąś z podprowadzających i nie miałoby to większego znaczenia.

I tak ten mechanizm działa. W popularnym serialu telewizyjnym „Ranczo” scenarzyści umieścili czterech dżentelmenów, którzy popijając prosto z butelki browarek lub wino „proste” mędrkowali. Takie zjawisko znamy chyba wszyscy z własnych obserwacji. Jeżeli w danej wiosce, miasteczku jest to kilku takich nieszkodliwych dżentelmenów, możemy machnąć od biedy ręką i uznać ich za lokalny koloryt. Ale gdyby problem ten dotyczył połowy, albo większości mieszkańców, nikt nie mówiłby o lokalnym kolorycie, a raczej o patologii.  Zastanawiam się czy czasem nie zmierzamy powoli, ale konsekwentnie w tym właśnie kierunku.

ROBERT NOGA

2 komentarze on Robert Noga: Ranczo, czyli co się sprzedaje w mediach
    oktan
    20 Apr 2020
     7:45pm

    Zawsze szanowałem pana pióro p.Robercie,to że lud głupieje i łapie się na tanie chwyty to już nic nie poradzimy.Oby „Po Bandzie” nie poszło tą drogą.
    Pozdrawiam

    Maciej Jędrych
    26 Apr 2020
     9:05pm

    Sama prawda, nic dodać, nic ująć. Jednak taki tekst pana Roberta ginie wśród tekstów „sensacyjnych” z pogranicza plotki i prawdy. Misja dziennikarska zmieniła swoje priorytety na ilość lajków, odsłon a nie zmuszać do refleksji.

Skomentuj

2 komentarze on Robert Noga: Ranczo, czyli co się sprzedaje w mediach
    oktan
    20 Apr 2020
     7:45pm

    Zawsze szanowałem pana pióro p.Robercie,to że lud głupieje i łapie się na tanie chwyty to już nic nie poradzimy.Oby „Po Bandzie” nie poszło tą drogą.
    Pozdrawiam

    Maciej Jędrych
    26 Apr 2020
     9:05pm

    Sama prawda, nic dodać, nic ująć. Jednak taki tekst pana Roberta ginie wśród tekstów „sensacyjnych” z pogranicza plotki i prawdy. Misja dziennikarska zmieniła swoje priorytety na ilość lajków, odsłon a nie zmuszać do refleksji.

Skomentuj