Chris Louis, indywidualny mistrz świata juniorów ze Lwowa (1990). FOT. JAROSŁAW PABIJAN
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kto jest najważniejszą osobą w żużlu. Prezydent FIM? Przewodniczący GKSŻ? Aktualny mistrz świata Tai Woffinden? A gdzież tam. Najważniejsza osoba w żużlu to po prostu kibic. Tak było, jest i będzie.

W czasach PRL-u z zazdrością patrzyliśmy nie tylko na zawodników z Zachodu zjeżdżających do nas incydentalnie z okazji imprez rangi mistrzostw świata, ale także na podążających za nimi kibiców. Zazdrościliśmy im możliwości poruszania się po Europie i tego wielobarwnego, radosnego blichtru, który ich otaczał; kolorowych kurtek i całego arsenału żużlowych gadżetów z zapomnianymi dziś zupełnie kotylionami ze zdjęciami ulubionych zawodników. To był dla nas wielki, żużlowy, świat. Coś nieuchwytnego, klimatycznego.

Pamiętam, kiedy na przełomie wieków kręciłem się po angielskich stadionach, komentując w ekipie z między innymi Robertem Rymarowiczem, Tomkiem Lorkiem i ekspertami Zenonem Plechem oraz Antonim Woryną, mecze tamtejszej ligi. I zawitałem kiedyś do Ipswich. Tam wśród fanów królował Noddy. Trochę pomagał przy organizacji meczu, a kiedy wypełnił swoje obowiązki, odnalazł mnie w parku maszyn i zasypał historiami o swojej największej miłości życia – czyli sporcie żużlowym. Opowiadał mi między innymi o tym, jak w 1990 roku jechał z Ipswich do Lwowa, wówczas jeszcze mieście w ramach ZSRR… autostopem! W tamtych latach to musiał być dopiero wyczyn. Ale nie żałował, bo tamten finał wygrał jego pupil – Louis syn, czyli Chris.

Drużyna z Ipswich została założona w 1951 roku. Z całą pewnością tamte pionierskie czasy pamiętała tajemnicza, niewielka wzrostem starsza pani, w traperskim kapelusiku wypełnionym odznakami, wyglądająca na rówieśniczkę Winstona Churchilla. Była to osoba znana przez wszystkich jako „babcia wiedźma”. Po cichutku do każdego boksu zajmowanego przez zawodnika wkładała niewielką pluszową maskotkę, pamiętającą chyba czasy jej dzieciństwa. Po prostu na szczęście. A po zawodach równie skrupulatnie zbierała je do reklamówki. Niezły klimacik, prawda?

Nasi fani szybko jednak dobili do tej nazwijmy to „czołówki” jeśli chodzi o jakość oraz sposoby kibicowania. Pamiętam pana Czesia, który zaraził się speedwayem w słusznym już wieku. W efekcie potrafił zaliczać rocznie więcej imprez niż niejeden startujący w różnych ligach zawodnik, swoim maluchem przemierzał całą Europę, a dowcipy kolegów, że jak wyjeżdża z domu pod koniec marca, to wraca do niego w połowie października nie były wcale tak mocno przesadzone.

Albo Marcin z Aleksandrowa Łódzkiego. Jeden pokój w domu to biblioteka wydawnictw związanych z żużlem. Wydawnictwa krajowe i zagraniczne, nowe i bardzo stare, w tym prawdziwe kolekcjonerskie perełki. Ileż skorzystałem dzięki uprzejmości i pomocy Pana Marcina, pisząc moją pracę doktorską z historii żużla, wiem tylko ja! Obecnie niekoronowanym królem kibiców jest dla mnie mój przyjaciel od lat chmurnej i durnej młodości – Krzysztof zwany Niunią. Mieszka od lat w Szwajcarii, ale regularnie przylatuje do kraju na mecze ligowe swoich ukochanych Jaskółek. Gdzie on nie był? Australia GP – proszę bardzo, Kazachstan i zmagania lodowych gladiatorów, nie ma problemu. Największe obiekty i imprezy oraz małe prowincjonalne zawody w całej Europie. Liczy Krzysiek tory, na których kibicował zawodnikom, liczy. Doliczył ponad setkę i mu się pomieszało. Co nie dziwi, bo obok żużla czynnie, wyjazdowo kibicuje piłkarzom, tenisistom, motocyklistom i specjalistom od snookera. Ale speedway był i pozostanie numerem jeden.

No więc, Drogi Czytelniku, najważniejszy w żużlu jest kibic, czyli Ty. Bo bez Ciebie to całe ściganie w lewo nie miałoby przecież zupełnie sensu. Udanego sezonu!

ROBERT NOGA