Robert Noga, autor tekstu
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Polskie ligi „wieki całe” opierały się na zawodnikach krajowego chowu. Pojedyncze eksperymenty, jeszcze w drugiej połowie lat 50. w Rawiczu, a mniej więcej ćwierć wieku później w kilku innych klubach, polegające na zatrudnianiu obcokrajowców, nie zmieniały obrazu całości. „Rodzynki” z Austrii czy byłej Jugosławii były trochę jak za przeproszeniem „zebra w cyrku”, pojawili się na zasadzie osobliwej ciekawostki, nad Wisłę trafiły nie po to, aby podnosić potencjał naszej ligi, ale po prostu po naukę. Poziom, który reprezentowało tych kilku raptem zawodników lokował ich co najwyżej w „strefie stanów średnich”.

Ale w 1990 roku wybuchł boom zapoczątkowany przez mariaż Motoru Lublin z Hansem Nielsenem i lawa ruszyła. Dziś trudno sobie wyobrazić nasze ligowe zespoły, nawet te z dołu II-ligowej tabeli, bez cudzoziemców w składzie. Polska liga, wzorem tych z Zachodu, stała się w pełni międzynarodowa, szybko angażując najlepszych zagranicznych „ścigantów”. Jak tylko się zorientowali, że u nich kryzys wypłukał zawartość żużlowego skarbczyka, a u nas kasa pełna, lgnęli wszyscy do kraju nad Wisłą jak miś do miodku. Bezwzględnie podniosło to poziom naszych lig, ubocznym skutkiem był natomiast fakt, że wielu rodzimych zawodników szybko kończyło kariery, nie radząc sobie z konkurencją zza granicy.

Z pewnością trend ten wpłynął też negatywnie na procesy szkolenia w klubach. Ileż to razy słyszeliśmy jak klubowi prezesi  mówili otwartym tekstem, że nie opłaca im się szkolić narybku, bo znacznie tańsze jest zatrudnienie obcokrajowca. Efekty widać dziś gołym okiem. Każdy z kibiców jest w stanie wymienić kluby, które od lat praktycznie nie szkolą, opierając składy w całości na „armii zaciężnej”, w dużym stopniu zagranicznej. Mamy teraz sytuację wyjątkową. Ligi mają ruszyć, problemem będzie brak kibiców na stadionach, ale może się zdarzyć, że także start niektórych zawodników zagranicznych. Część może mieć problemy logistyczne i organizacyjne związane z zamkniętymi ciągle granicami. Inni, jak wieść gminna niesie, bardzo niechętnie przyjmują informację, że polskich klubów nie stać w obecnych realiach na realizację wysokości kontraktów zawieranych kilka miesięcy temu. Menedżer jednego z nich, jak słyszałem, urwał się niczym miś z choinki i zaproponował klubowi, aby ten wziął kredyt na spłatę wcześniejszych zobowiązań. Super pomysł, prawda?

Trudne czasy wymagają niestety trudnych decyzji. Tarcza antykryzysowa zastosowana w sporcie żużlowym oznacza, bo oznaczać po prostu musi, cięcia finansowe. Bolesne, ale jak sądzę, konieczne. Prezesi polskich klubów na pewno „otrzeźwieli” i nie będą już teraz szastać pieniędzmi (nie swoimi z reguły) na lewo i prawo, co w dłuższej perspektywie może przynieść per saldo korzyści. A ci z naszych drogich (w sensie dosłownym i w przenośni) zagranicznych gości albo to szybko zrozumieją, albo… Albo zawsze mogą negocjować z menedżerami klubów w swoich krajach. Osobiście życzę powodzenia.

Polska liga bez kilku zagranicznych tuzów będzie oczywiście uboższa, ale sobie jakoś poradzi. Ale czy oni poradzą sobie bez polskiej ligi?

ROBERT NOGA

ZOBACZ TAKŻE:

3 komentarze on Robert Noga: Dobre, bo polskie?
    Expert
    4 May 2020
     8:56am

    W końcu głos rozsądku, bo niestety red. Sierakowski – przy wielkiej dla niego sympatii, bo świetnie pisze o żużlu – w tym temacie zupełnie odleciał.

    Miki11
    4 May 2020
     1:12pm

    Prawda,rozsądna refleksja. Nie może Polska zawsze być eldorado dla gwiazd zachodu.Polacy tez potrafią zachwycać swoją jazdą.

Skomentuj

3 komentarze on Robert Noga: Dobre, bo polskie?
    Expert
    4 May 2020
     8:56am

    W końcu głos rozsądku, bo niestety red. Sierakowski – przy wielkiej dla niego sympatii, bo świetnie pisze o żużlu – w tym temacie zupełnie odleciał.

    Miki11
    4 May 2020
     1:12pm

    Prawda,rozsądna refleksja. Nie może Polska zawsze być eldorado dla gwiazd zachodu.Polacy tez potrafią zachwycać swoją jazdą.

Skomentuj