Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Rafał Trojanowski zakończył swoją karierę w 2016 roku. Zawodnik przez lata zapracował sobie na miano solidnego ligowca. „Trojan” reprezentował barwy klubów z Rzeszowa, Krosna, Poznania, Łodzi, Lublina, Krakowa i Częstochowy. W pierwszej części wywiadu 44-latek opowiedział nam o początkach przygody z żużlem, sukcesach w gronie młodzieżowców, zakładzie z prezesem Skrzydlewskim oraz meczu towarzyskim reprezentacji Polski w… Republice Południowej Afryki.

W 1992 roku zdał Pan licencję w barwach rzeszowskiej Stali. Jak Pan wspomina początki swojej kariery?

To odległe czasy (śmiech). Początek mojej kariery był trudny i pechowy. Na treningu przed licencją złamałem obojczyk, więc licencję musiałem zdawać ze złamanym. Na szczęście udało się to zrobić. Z tym obojczykiem było sporo zamieszania, ponieważ nie wiadomo było czy faktycznie jest złamany. Mój trener Sasza Petrow powiedział, że jak przyjedziemy do domu i okaże się, że nie mam złamanego obojczyka, to on mi go osobiście złamie (śmiech). I tak to się wszystko zaczęło. Pamiętam, że lata młodzieżowe były dla rzeszowskiego żużla bardzo dobre. Odnosiłem też dużo kontuzji przez swoją taką agresywną jazdę. Ogólnie miło wspominam ten okres kariery, ponieważ mieliśmy ekipę fajnych chłopaków oraz wspaniałych kibiców. Pamiętam, jak na naszym finale Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski w Rzeszowie zapełnił się cały stadion. Była to całkowicie odmienna sytuacja w porównaniu z rozgrywkami młodzieżowymi obecnie.

Rafał Trojanowski jest wychowankiem rzeszowskiej Stali. Fot. Jarosław Pabijan

Kto był wówczas Pana ulubionym zawodnikiem i wzorem do naśladowania?

Oczywiście Tomasz Gollob, który był moim numerem jeden. Wzorowałem się na jego stylu jazdy i na tym, co robi na torze.

Czuje się Pan spełniony jako zawodnik?

Myślę, że tak i niczego nie żałuję. Oczywiście miałem bardzo dużo kontuzji i było trochę takiej głupoty z mojej strony, dużo rzeczy nieprzemyślanych. Ale wiadomo, były to czasy młodzieńcze. Robiłem to, co uważałem za słuszne. Niestety nie miałem przy sobie takiej osoby, która by mnie hamowała. Pewnie dlatego tyle błędów popełniłem. Więc pod tym względem mam duży bagaż doświadczeń i spróbuję to wykorzystać w roli, którą teraz sprawuję.

Popularny „Trojan” czuje się spełniony jako zawodnik. Fot. Jarosław Pabijan

Wprawdzie nie wywalczył Pan znaczących sukcesów na arenie międzynarodowej, jednak w swoim dorobku ma wiele medali na krajowym podwórku. Który sukces wspomina Pan najbardziej?

Najlepiej wspominam czasy młodzieżowe, kiedy zdobywaliśmy medale Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski. Szczególnie kiedy dwa razy z rzędu udało nam się zdobyć złoto. I ten pamiętny finał w Rzeszowie, który jechaliśmy przy jupiterach i był pełen stadion kibiców.

Startował Pan w wielu klubach i zwiedził niemal całą żużlową Polskę. Gdzie startowało się Panu najlepiej?

Bardzo miło wspominam lata spędzone w Poznaniu. Był to mój pierwszy wypad tak daleko od domu. Trudny moment dla mnie, ponieważ nie miałem miejsca w składzie w Rzeszowie, gdzie podpisałem tylko kontrakt “warszawski”. I po kilku pierwszych meczach zdecydowałem się, aby przejść do Poznania. Uważam, że był to jeden z lepszych ruchów, jakie zrobiłem. Bardzo miło wspominam ten okres, spotkałem tam wspaniałych ludzi i świetnych kibiców.

Trojanowski miło wspomina swoją przygodę w Poznaniu, gdzie ścigał się w latach 2007-2010. Fot. Jarosław Pabijan

Na przestrzeni tylu lat startów zapadły Panu w pamięci jakieś szczególne zawody?

Zawsze wspominam dobry kontakt z prezesem łódzkiego klubu Witoldem Skrzydlewskim. I był to kolejny taki klub, który dobrze wspominam. Pamiętam taki zakład z prezesem Skrzydlewskim. Miałem nie jechać w meczu u nas z Lokomotivem Daugavpils. Obiecałem prezesowi, że jeżeli nie zrobię dziesięciu punktów lub więcej, to ten mecz pojadę za darmo. I faktycznie udało mi się zdobyć dwanaście punktów i w ostatnim biegu przechyliłem szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Z tego, co pamiętam, to na ostatniej prostej wyprzedziłem rywala. To było bardzo udane spotkanie dla mnie i nigdy tego nie zapomnę.

Redakcyjny kolega w jednym z artykułów wspominał mecz towarzyski reprezentacji Polski z 1996 roku na torze w RPA, w którym brał Pan udział. Pamięta Pan te zawody?

Tak, był to bardzo ciekawy wyjazd, jak nie najciekawszy. Każdy odradzał nam wyjazd do Afryki na zawody żużlowe. Jednak była to super sprawa. Pamiętam, że byłem chyba najskuteczniejszym zawodnikiem w naszej reprezentacji. A mieliśmy tam w składzie indywidualnego mistrza Polski Sławka Drabika, który był dla nas, młodych zawodników, taką ikoną. Były tam zupełnie inne tory, bardzo dziwne. To był bardzo fajny wyjazd i takie połączenie wakacji ze sportem.

Rozmawiał DOMINIK NICZKE