Ryszard Franczyszyn (stoi czwarty od lewej) czy Piotr Świst (pierwszy z prawej) świetnie pamiętają Puchar Pokoju i Przyjaźni.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kasprzak, Świst, Schneiderwind, Petranov, Tihanyi, Nagy, Matousek, Brhel, Gollob… Wszystkie te nazwiska przewinęły się przez listy startowe Pucharu Pokoju i Przyjaźni, powołanego do życia w 1978 roku. Inauguracja na torze w Tarnowie odbyła się w formie ścigania parami, choć później rozgrywano również turnieje indywidualne. Czy właśnie ten poligon trzymał przy życiu dyscyplinę w egzotycznych zakątkach Europy?

14 października 1978 zwyciężył duet z Czechosłowacji Juza/Podany, zdobywając 23 oczka. W pokonanym polu Czesi zostawili Bułgarów (Manew/Janankiew – 19 punktów) oraz Polaków: Kępowicza i Żabiałowicza  z 19 zdobytymi punktami, podobnie jak sklasyfikowani na czwartej pozycji Mehl i Hey z NRD (był taki kraj).

Następnego dnia w Rzeszowie Bułgarzy nie mieli sobie równych i zwyciężyli z 27 punktami, pokonując Czechosłowaków (24) i Polaków (23). Od kolejnego sezonu, przez 11 lat, zawody trwale wpisały się w obraz propagandy tamtych czasów, jednocześnie jednak dając asumpt do rozwoju żużla w ogóle, a szczególnie w krajach raczkujących bądź nieznanych z dokonań w tym sporcie. Młodzieżowa rywalizacja, bo w tej kategorii rozgrywano zawody, prowadzona na torach wszystkich uczestników, to była znakomita szkoła. Czasem szkoła przetrwania, o czym wspominał choćby Piotr Świst, opisując w jednej z rozmów swą eskapadę wypchaną po brzegi osobówką, z przyczepką na motocykle, na południe Europy.

Pomijając wątek przyjaźni i pokoju zawarty w nazwie… Turnieje stanowiły dobre przetarcie dla zawodników u progu kariery. Polakom pewnie zbyt wiele nie przynosiły, oni mieli gdzie startować i z kim się ścigać, podobnie zresztą jak mocni wówczas Czechosłowacy czy reprezentanci ZSRR. Dla początkujących Węgrów, Niemców z NRD, Bułgarów bądź Rumunów były często rzadką lub jedyną wręcz okazją posmakowania „prawdziwego” żużla, na torach i stadionach dalece odbiegających od znanych im standardów. Dość powiedzieć, że jednym z dzieci Pucharu był choćby Georgi Petranov, od 1992 roku obywatel Polski, który „wypłynął” właśnie podczas tegoż cyklu, potem awansując na przykład do finału IME oraz finału IMŚJ we Lwowie (1990), w którym zajął 14. miejsce, czym powtórzył wyczyn starszego kolegi, Nikołaja Maneva.

Manev z kolei to najjaśniejsza spośród Bułgarów postać w historii zawodów. Wyczyny z sezonu 1978 powtórzył w kolejnym roku startów na polskich torach, będąc liderem bułgarskiego duetu, który 14 lipca 1979 roku w Gnieźnie zajął trzecie, a dzień później w Grudziądzu pierwsze miejsce. Nikołaj, w parze ze Stojanowem, błysnął szczególnie na Pomorzu, gdzie z 16 oczkami był najlepszym pośród uczestników, a ścigali się liczący juniorzy, z Polakami Markiem Kępą i Stanisławem Kępowiczem na czele.

Zmierzch przyszedł wraz z przekształceniami ustrojowymi schyłku lat 80. Jeszcze w 1988 roku rozegrano zawody indywidualne w Świętochłowicach, zakończone victorią Waldemara Cieślewicza, który w pokonanym polu zostawił m.in. Piotra Śwista, Igora Dubinina z ZSRR, Węgra Roberta Nagy’a, czy Jana Schinagla z CSRS. Rok później zwieńczono zmagania w Krośnie, ciekawostką zaś niech będzie fakt, że piąty w tamtych zawodach był nieopierzony młodzik… Tomasz Gollob z dorobkiem ośmiu oczek.

Przez turnieje w ciągu ponad dekady przewinęło się wielu znanych potem z „dorosłego” ścigania zawodników. W sezonie 1983, na torze w Lesznie, zwyciężyła para Zenon Kasprzak/Henryk Bem, pokonując m.in. Schneiderwinda, Wołochowa, Petrikovicsa, czy Tihanyiego. Dwa lata później w Grudziądzu triumfował Ryszard Franczyszyn przed Matouskiem i Brhelem z Czechosłowacji, czy późniejszym championem w tej kategorii Igorem Marko z ZSRR. Nazwiska zatem liczne i zacne. Turnieje więc z pewnością spełniały walor promocyjno-szkoleniowy, a przy tym utrzymywały na powierzchni żużel w „egzotycznych” nieco zakątkach wschodniej Europy, jak Rumunia czy Bułgaria, zapewniając regularny dopływ świeżej krwi dla dyscypliny.

Z początkiem lat 90. blok wschodni upadł, a wraz z nim przestał istnieć cykl. Wspomniany Petranov zdążył jeszcze „ewakuować” się do Polski, by nie popaść w otchłań bułgarskiego speedwaya i przedłużyć nieźle rokującą karierę. Ci którzy „zdążyli” nabrać umiejętności i żużlowej ogłady, poradzili sobie, najczęściej w obcych ligach. Trudno jednak nie zauważyć, że postępująca komercjalizacja i rosnące koszty, wtedy właśnie miały swój początek.

Od tamtej pory żużel zaczynał być dyscypliną niszową, gdyż wraz z kurczeniem się zasięgu po wschodniej stronie Europy, przyszły chude lata w Skandynawii i na Wyspach Brytyjskich. Przegrywamy walkę, przy tym nieudolnie prowadzoną przez FIM, z innymi sportami motorowymi. Można się zżymać, że tamci mają łatwiej, bo wielkie koncerny, bo powszechna dostępność, bo związane z tym wpływy sponsorskie i transmisje telewizyjne. W porządku. Tylko co w związku z tym? Usiąść i płakać? Nasmarować elaborat pod tytułem: „dlaczego się nie da”? A może, jak w starym porzekadle: jeśli wszyscy wiedzą, że czegoś nie można zrobić, to nagle zjawia się ten, który nie wie i on po prostu to robi? Tylko kto miałby zostać tym nieświadomym, dokonującym dzieła naprawy? One Sport? Kto wie, bo w BSI czy FIM trudno wierzyć, po „sukcesach” ostatnich lat.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI