Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

O kaloryferze na brzuchu czterdziestoczterolatka, tatuażach, sportowych celach, Falubazie i niespodziewanym zwrocie akcji w karierze syna rozmawiamy z Piotrem Protasiewiczem.

Prezentując niedawno swój kaloryfer na brzuchu rozpaliłeś media społecznościowe. Rozumiem, że fotka została wykonana podczas rodzinnych wakacji, bo lubisz rozpoczynać przygotowania do sezonu nieco wcześniej, by później móc znaleźć chwilę na taki wypad z bliskimi?

Tak, polecieliśmy we czwórkę na Mauritius, wpasowując wycieczkę w okres ferii. Mogła być też Dominikana, ale dzieci wybrały Mauritius i nie żałujemy. Droga daleka, a pobyt szybko zleciał i jeśli mielibyśmy kiedyś w to miejsce wrócić, to bardzo chętnie. Siedzieć i nic nie robić to generalnie nie dla mnie, a że faktycznie rozpocząłem treningi wcześniej, to te dziesięć dni pauzy można było sobie zafundować. A kaloryfer? Kaloryfer nie jedzie.

Tak jak rzeźba nie walczy u pięściarzy.

Pewnie, że lepiej go mieć, niż nie mieć, ale nie jest to żaden wyznacznik.

Z tego, co się jednak orientuję, u Ciebie ten kaloryfer jest zainstalowany całorocznie.

Raczej tak. Dostałem od bozi odpowiedni gen, który daje mi taki przywilej. Nie muszę się katować żadnymi dietami, łatwiej jest mi trzymać formę.

Czyli nie żywisz się „paszą” z plastikowych pudełek i codziennie rano nie znajdujesz na wycieraczce za drzwiami reklamówki z cateringiem dietetycznym na cały dzień?

Nie. Nie muszę. Nie wiem, jak będzie, gdy skończę jeździć i tempo życia nieco spadnie, ale na dziś nie mam z tym większych problemów. Choć wiem, co jem, zwłaszcza że jestem alergikiem pokarmowym. Są pewne produkty, których muszę unikać.

Na przykład?

Mlekopodobne i na bazie jajek. A te są choćby w panierce na kotlecie. Do tego niektóre przyprawy. To, czego nie mogę, nie jest tuczące, ale smaczne.

Na tej fotce z wakacji widać też, ze stary Protas nie ściga się z młodszym pokoleniem rywali na tatuaże. Wiesz, co powiedział swego czasu George Clooney, zapytany, dlaczego nie ma tatuaży?

Nie słyszałem.

Odpowiedział z błyskiem w oku: „A czy jest sens oklejać ferrari?” Ty też jesteś, jak widzę, reprezentantem starej szkoły?

Na pewno jestem trochę starszy od moich kolegów, którzy ścigają się w malowaniu ciała. Mnie to absolutnie nie przeszkadza i nie razi, ale też nie mam takiej potrzeby, by samemu się w ten sposób upiększać. Nie wiem, czy bym chciał coś, czego później nie można się pozbyć, gdy już się znudzi. A więc u facetów tatuaże mogą być, natomiast nie przepadam za nimi u kobiet.

A co tam, panie, w sporcie? Jak Ciebie znam, to dopóki się ścigasz, dopóty ze sportowymi celami. Rozumiem, że w nowym sezonie zamierzasz przystąpić do wszelkich rozgrywek indywidualnych?

Oczywiście. Na razie wyczyściłem głowę po zeszłym sezonie. Była analiza i wyciągnięcie wniosków. Co do sprzętu i tunerów, chcę się na tym bardziej skupić. Przed rokiem korzystałem też z nowych źródeł, ale nie udało się dopasować mnie jako zawodnika do tych nowości. W połowie sezonu musiałem zrobić rachunek sumienia i w końcu uczepiłem się starego sprzętu ze sprawdzonych źródeł, korzystając z wyrobów Ryszarda Kowalskiego i Petera Johnsa. I przy tych dwóch opcjach pozostanę, szczególnie koncentrując się na silnikach spod dłuta RK. Liczę, że to wypali. W nowy sezon chciałbym wejść z taką przyjemnością i taką frajdą z jazdy, z jaką kończyłem poprzedni.

Masz jeszcze jakieś marzenie, gdy chodzi o speedway?

Chciałbym stanąć na podium chociaż pojedynczego turnieju Grand Prix.

Bo to biała plamka w Twoim CV. Były trzy takie finały i żadnego podium.

Wiele rzeczy się podczas tej kariery wydarzyło. Były awanse do Grand Prix, ale też rezygnacja z jazdy w cyklu. Widocznie tak musiało być. Dopóki jednak człowiek kręci kółka, to niczego nie można wykluczyć, choć, oczywiście, wiele rzeczy musiałoby idealnie ze sobą zagrać. Sporo w sporcie widziałem, nie tylko w żużlu, dlatego jeśli starczy zdrowia, to kto wie, co nas czeka.

FOT. DARIUSZ BICZYŃSKI

Sporo tekstów powstało ostatnimi czasy o Falubazie. Gdy nie było w ekipie samych gwiazd, to niektórzy narzekali, że skład marny. A teraz narzekają, że gwiazd za dużo…

Ja uważam, że lepiej mieć z czego wybierać niż rzeźbić i próbować sklejać coś ze skrawków. Nie jestem jednak od tego, żeby się interesować i stresować tym, kto, dlaczego i w jakim układzie. Na razie możemy wróżyć z fusów, a za kilkanaście tygodni będzie nowe wejście i nowe rozdanie. Muszę być przygotowany na każdą ewentualność. Jestem tylko zawodnikiem.

Tomasz Gollob zauważył ostatnio, że nowy Falubaz to petarda. Aż tak?

Ja bym podszedł do sprawy inaczej. Nazwiska są w wielu klubach, ale nie będę żadnym prekursorem odkrywczych stwierdzeń, jeśli powiem, że na papierze była, jest i jeszcze przez jakiś czas na pewno będzie mocna Unia Leszno. Wydaje się najbardziej kompletna. Mocne ekipy mają też w Częstochowie, Wrocławiu, Grudziądzu, Toruniu… Sądzę, że montowania składu nie zakończyli też w Lublinie.

Co trzeci tekst w branżowych mediach poświęcony jest ostatnio beniaminkowi. Czy Jakub Kępa powinien się ugiąć, nagiąć, klęknąć, złamać, schować honor do kieszeni i sięgnąć po Grega Hancocka.

Ja myślę, że ktoś z półki Hancocka jeszcze do Motoru trafi.

A kogo widzisz również na tej półce?

No jego mam na myśli, prawdę mówiąc. Odnoszę takie wrażenie, że oni mogą się jeszcze przeprosić.

Martin Vaculik mówił ostatnio na naszych łamach, że dla niego to bez znaczenia, czy dostanie numer dziewiąty czy może dwunasty. Ty też zwiedziłeś ostatnio sporo kratek w programie zawodów.

Jechałem z dwójką, trójką, czwórką, piątką. Tylko juniorski numer mi nie groził…

Czyli Adam Skórnicki nie musi wynajmować ochroniarza na czas prowadzenia spotkań?

Już w zeszłym roku bywały takie eksperymenty, że się dowiadywałem tuż przed zawodami, iż jadę z dwójką. I jakoś nikt mi tego nie tłumaczył. Bo jestem zawodnikiem. Jasne, czasem warto pogadać i wytłumaczyć logikę swojego ruchu, ale finalnie nikt ze sztabu nie ma obowiązku tłumaczenia swoich posunięć. Ktoś bierze pieniądze za to, że jeździ, a ktoś inny za to, że ustala skład.

Myślisz, że wystrzeli w Zielonej Górze jeden z juniorów? Pamiętam Tondera z zeszłego roku z Grudziądza, gdzie zabrakło płynu chłodzącego pod jego kaskiem, ale to chłopak, który potrafi ładnie siedzieć na motocyklu.

Tonder ma potencjał, reszta to kwestia stabilizacji pozatorowej: parku maszyn, pomocy mechaników, teamu, bazy sponsorskiej. Młodzieżowcy muszą sporo startować, a więc potrzebują też dużo dobrego sprzętu. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Tonder zaczął zdobywać po 7-9 punktów. To nie jest niemożliwe. Mamy też Pawliczaka, którego często obserwuję, bo jest blisko mojego brata. Hamowały go upadki, ale ciężko pracuje i może wystrzelić. No i Krakowiak, którego dobrze nie znam, choć skoro wpadł w oko władzom klubu, to nie może być zawodnikiem bez potencjału. Juniorzy mają to do siebie, że spory progres mogą zanotować od razu wczesną wiosną, mimo że zimą się przecież nie jeździ. Oni dojrzewają, nabierają ogłady, ten progres często jest u nich dużo większy niż u seniorów, ustabilizowanych na pewnym przewidywalnym poziomie. Mogę podać przykład swojego syna z kartingów, choć przypadek dotyczy wcześniejszego wieku. W każdym razie, gdy miał dziesięć lat, kończył sezon kalecząc. A po zimie wsiadł na wózek i zaczął się zachowywać jak dojrzały kierowca, mimo że pięć miesięcy nie jeździł. Takie bywają przeskoki.

No właśnie, miałem dopytać o Piotra juniora. Niedawno, jak widziałem, pożegnał się z Teamem Parolin Poland by WTR. Nie wiedziałem, czy to koniec jego przygody z kartingami, choć przed dwoma laty wspominałeś, że każdy kolejny sezon to coraz większe wyzwanie finansowe, które niebawem zacznie Cię przerastać. Ostatnio jednak związał się z nowym zespołem. Czyli wciąż można marzyć nieśmiało o Formule 1?   

Piotrek dostał niesamowity prezent, bo dwa, trzy miesiące temu skończył już karierę. Po siedmiu latach. Ja, niestety, nie byłem już w stanie finansować tego dalej, tym bardziej, że syn musi zmienić kategorię, a w nowej wózki są jeszcze droższe. Jeden z moich sponsorów ma jednak swój team, D&D Motorsport Poland, i złożył Piotrkowi propozycję nie do odrzucenia. Chciał go w swojej ekipie. A więc chłopak otrzymał od losu niesamowity prezent w postaci minimum jeszcze jednego roku występów na poziomie krajowym, ale i międzynarodowym. Dla czternastolatka szykuje się niesamowicie trudny rok, bo przecież wciąż tańczy, a system treningów i zawodów jest niesamowicie rozbudowany. Chłopak trenuje ze swoją partnerką, świetną tancerką, pięć razy w tygodniu po kilka godzin. Pogodzenie tych dwóch dyscyplin to niesamowite obciążenie, a przecież najważniejsza i tak jest szkoła. Teraz, do końca lutego, jest więc ten czas, by wszystko wspólnie poukładać, bo w sezonie przez pięć miesięcy mocno zaniedbuję obowiązki rodzinne.

Piotr Protasiewicz junior

A co z tą Formułą 1?

Póki co, Piotrek dostał od życia nagrodę za dwa ostatnie sezony. Będzie występował w Pucharze Świata, a z moich barków została ściągnięta lwia część wydatków. Grzechem byłoby z takiej propozycji nie skorzystać. Natomiast co do F1… Właśnie byliśmy w Warszawie na konferencji Orlenu i Williamsa. Piotrek jest jednym z kilku kierowców uczestniczących w Akademii Orlenu. Spotkał się z Kubicą, zobaczył z bliska bolid na 2019 rok. To na pewno przeżycie. A co dalej? Jesteśmy realistami. Czas pokaże.

Rozmawiał WOJCIECH KOERBER