Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Gdyby prześledzić jego sukcesy na arenie międzynarodowej, to pewnie wielu uznałoby, że to zawodnik jakich wielu. Zwyczajnie przeciętny i bez dorobku medalowego. To jednak cała prawda o statystyce. Ona nie ma uczuć. Antala Kocso w Gorzowie ubóstwiano. Mimo zaawansowanego wieku, gdy trafił do Stali, potrafił być jak szalony młokos – głodny ścigania i zwyciężania. Bujna czupryna, bujne wąchy i widowiska, jakie tworzył, uczyniły z Madziara bohatera początku lat 90. nad Wartą.

Najlepsi spośród Węgrów trafiali do Polski dosyć późno, bo krótko przed lub nieco po trzydziestce. Zawsze skuteczni, profesjonalnie przygotowani sprzętowo i solidnie wywiązujący się z roli liderów. Do tego uwielbiani przez płeć piękną, mieli mniej lub bardziej bujne wąchy, pod którymi krył się apetyt na… uśmiech jak mniemam. „Brody ich długie, kręcone wąsiska, wzrok dziki i suknia plugawa” – pisał poeta. Tu jednak zarówno suknia nienaganna, brody w niebycie, a i wzrok raczej zawadiacki niż dziki. Któż nie pamięta nawet krótkich epizodów Madziarów w naszych zespołach? Zawsze potrafili się wyróżnić i wcale nie tylko zarostem. Antal Kocso do Gorzowa trafił w sezonie 1991 i spędził w Stali raptem trzy lata. Jego widowiskowość, zadziorność, nieustępliwość, z miejsca zjednały mu jednak sympatię. Kocso miał 29 lat, gdy przyszedł do naszej ligi, ale jego fantazję można było porównać z werwą nieopierzonego juniora. W czasie tych trzech sezonów zdobył w gorzowskich barwach 308 punktów i 13 bonusów, co dało średnią więcej niż przyzwoitą, bo 2,293.

Młodszym pewnie trudno uwierzyć, że z południa Europy nadciągnął zawodnik, który zasłynął nie tylko walecznością, ale także pokazał naszym rodakom, jak wygląda zawodowstwo. Tak, tak, Madziar z dużą regularnością zaliczał dwucyfrówki. Szczególny szacunek zyskał za bardzo dobry sezon 1992. To właśnie wtedy pomógł pokonać Morawskiego w Zielonej Górze. Gorzowianie triumfowali 49:41, a Kocso wywalczył 13 punktów. W Toruniu zostawił za plecami tamtejszego gwiazdora i mistrza świata – Pera Jonssona, a we Wrocławiu dał po prostu koncert. Stal wygrała wtedy 48:42, Węgier zdobył 14 punktów. Dziś rodacy wielkiego wojownika nie mogą się poszczycić wynikami, które stanowiłyby choćby tło dla tamtych wyczynów. Trudno też sobie wyobrazić, by nasi żużlowcy uczyli się czegoś od Węgrów.

Zima 1990/91 była w gorzowskim klubie niezwykle burzliwa, gdyż KS Stal był już w tak tragicznej sytuacji finansowej (300 mln starych złotych długu), że aby ratować żużel, trzeba było podjąć radykalne kroki. Z dawnego potentata zniknęły sekcje brydżowa, bokserska, szachowa i kartingowa, natomiast I-ligową piłkę ręczną przekazano do KS Sokół. Trzeba było również „sprzedać” stadion, który od nowego roku wzięli w posiadanie miejscowi biznesmeni, w tym nowy prezes klubu – mec. Jerzy Synowiec. Pod koniec zimy dług klubu został praktycznie zlikwidowany i dzięki temu zakupiono 6 nowych jaw, a także nowoczesne sprzęgła, tłumiki, kombinezony i inne akcesoria.  

Na kilka dni przed rozpoczęciem sezonu kibice najwięcej mówili o tzw. sprawach Śwista i Okupskiego. Obaj zostali bowiem „przyłapani” na jeździe samochodem „po spożyciu”. Okupski szybko stanął przed Kolegium do Spraw Wykroczeń, które ukarało go za jazdę w stanie nietrzeźwym, ale pozostawiło mu prawo jazdy na motocykl. Przypadek Śwista był z kolei rozpatrywany tuż przed świętami Wielkanocnymi. Dużym wydarzeniem było również zakontraktowanie pierwszych w historii gorzowskiego żużla „stranieri”. Podpisano umowy z doświadczonymi, choć prezentującymi „średni” poziom zawodnikami: Niemcem Klausem Lauschem, Węgrem Antalem Kocso, Finem Olli Tyrvainenem i Szwedem Tony Olssonem.

Antal Kocso przed Eugeniuszem Skupieniem.

Zdecydowanie najlepiej z tego grona spisywał się Kocso, który był zresztą najtańszy. Kontrakty z zawodnikami zza granicy były bowiem zróżnicowane – otrzymywali oni od ok. 1400 do 2300 niemieckich marek za występ. Koszty dojazdów musieli natomiast pokrywać sami.

Przed sezonem 1992 po raz kolejny w gorzowskim klubie działo się bardzo dużo. Zakończono adaptację pomieszczeń warsztatowych na stadionie, które zostały tam ulokowane po raz pierwszy w historii Stali, podpisano także z zawodnikami (Świstem, Hućką, Paluchem, Franczyszynem) pierwsze kontrakty zawodowe, oraz wybrano nowy zarząd klubu. 20 kwietnia tamtego roku stalowcy sprawili dużą sensację, zwyciężając we Wrocławiu naszpikowaną gwiazdami Spartę 48:42. Bohaterem dnia był Antal Kocso, który w samej końcówce, jadąc 3 biegi pod rząd, 3 razy wygrał i zdobył 14 punktów. Świst dorzucił 11, Franczyszyn 9, Paluch 8, a Kyllingstad 5. Po raz kolejny zawiedli jednak młodzieżowcy. Hućko zdobył 1 oczko, a Flis żadnego. Identycznie było nieco później w Zielonej Górze, podczas derbów lubuskich. Kocso znowu rozkochał w sobie gorzowian. W dziesiątej gonitwie Węgier popisał się majstersztykiem. Z czwartej pozycji wyszedł na pierwszą, mijając rywali niczym slalomowe tyczki. W kolejnym wyścigu jednak to gospodarze odnieśli podwójne zwycięstwo i zrobiło się 34:32. W dwunastym stalowcy zwyciężyli za sprawą rewelacyjnego Śwista 4:2, a w trzynastym świetnie pojechali rezerwowi Gała i Franczyszyn (5:1). Żużlowcy Morawskiego znów przegrywali, tym razem 37:41. W przedostatnim biegu Paluch upadł z winy Połubińskiego. Sędzia wykluczył zawodnika z Zielonej Góry. W powtórce wygrał Kocso przed Huszczą i po chwili Węgier wylądował na ramionach kolegów. Było już 45:39 i nic nie mogło odebrać zwycięstwa Stali. W ostatnim pojedynku gospodarzy dobił Świst, odnosząc szóstą wygraną i cały mecz zakończył się wynikiem 49:41 dla gorzowian.

Jeszcze po latach kibice z Gorzowa wspominali tę akcję na swym forum. – Antal Kocso, takiego nie będzie już chyba w Stali, podczas wyjazdowego meczu w ZG potrafił z 4. pozycji przejść na pierwszą. Byłem, widziałem, straciłem głos, potwierdzam. Antal to chyba najbarwniejszy stranieri w Stali Gorzów. Oczywiście bywali bardziej utytułowani, ale Kocso to żużlowiec z jajami – pisał w 2003 roku fan Jimmy.

Ale to nie koniec wyczynów Węgra. 2 sierpnia na gorzowskim torze odbył się kolejny ligowy hit sezonu 1992 i znowu bohaterem był Madziar. Na stadion przy ulicy Śląskiej przyjechała bowiem liderująca Polonia Bydgoszcz. Spotkanie zapowiadało się bardzo atrakcyjnie, gdyż w zespole gości jechali Sam Ermolenko, Andy Smith i oczywiście bracia Gollobowie. Zaczęło się od 4:2, potem było 15:9, 27:21, 32:22, 42:30, a trzynasty i czternasty bieg zakończyły się prawdziwą deklasacją bydgoszczan. W ostatnim wyścigu gościom udało się zremisować i zakończyć spotkanie wynikiem 55:35 dla Stali, tylko dzięki temu, że wywrócił się Piotr Świst. Lider gorzowskiego zespołu mógł jednak ten mecz zaliczyć do bardzo udanych, gdyż pokonał Smitha i Tomasza Golloba (po dwa razy) oraz Ermolenkę (w pierwszej gonitwie). Ponadto Antal Kocso i Bohumil Brhel także kilkakrotnie zwyciężali liderów Polonii. W pojedynku tym liderami gospodarzy byli Kocso 14, Świst 12 i Brhel 11. Stal zakończyła tamten sezon ze srebrem DMP i był to jedyny w karierze medal bratanka w naszej lidze.

W walce z Tomaszem Gollobem (z lewej).

Kompan Zoltana Adorjana z finałów Mistrzostw Świata Par wprowadził do gorzowskiej drużyny profesjonalizm. Na mecze nie przyjeżdżał samochodem osobowym z przyczepką czy w klubowym autobusie, lecz swoim busem, którym przemierzał niemal cała Europę. Z racji tego, że nie były to czasy autostrad, zimowych opon i samochodowej nawigacji, wiąże się z tym kilka anegdot. Raz jedyny Kosco nie dojechał na mecz ligowy Stali. Jak się później okazało, w polskich górach, na drodze była taka zamieć śnieżna, że po prostu został zasypany i unieruchomiony przez śnieg. W żużlowych podróżach towarzyszyła mu żona, która była jego tłumaczem, mimo tego, że sam Antal nieźle porozumiewał się po angielsku i niemiecku. Jeździł w Gorzowie za kilkaset marek, ale na torze nie uznawał straconych pozycji. Był zawodnikiem wszechstronnym. Udane mecze w Polsce przeplatał startami na długim torze – w 1993 w niemieckim Muhldorf zajął czwarte miejsce w IMŚ. Był ceniony także na Wyspach Brytyjskich, gdzie przez dwa sezony jeździł w zespole z Bradford. Nieudane wyjście spod taśmy nie oznaczało dla niego nieudanego wyścigu. Choć był filigranowy, w żużlowym parku maszyn było go zawsze pełno, a jego firmowym znakiem był szeroki uśmiech spod gęstego, czarnego wąsa.

Kocso był żużlowcem nieustępliwym, zadziornym i niezwykle walecznym, przy tym widowiskowym i skutecznym. Gdy kilka lat temu podczas tradycyjnego Memoriału im. Edwarda Jancarza działacze przygotowali dla kibiców niespodziankę, w postaci zaproszenia starych mistrzów, by ci wyjechali na żużlowych maszynach i zrobili rundy honorowe, Antal Kocso obok Henryka Glucklicha, który w garniturze (!) pokonywał łuki ślizgiem kontrolowanym, zebrał największą owację od publiczności. W Gorzowie startował tylko przez trzy sezony, ale w każdym z nich, obok Piotra Śwista, był liderem drużyny. W dwudziestu ośmiu meczach zaledwie cztery razy dojeżdżał do mety na ostatniej pozycji. W 1993 skończył sezon ze średnią przekraczającą dwa i pół punktu. Choć nigdy nie zdobył medalu mistrzostw świata w klasycznej odmianie żużla, jego starty nad Wartą są wspominane przez kibiców z wielkim sentymentem do dziś.

Antal Kocso – urodzony 22 grudnia 1962 roku w Szeged. Trzykrotny medalista indywidualnych mistrzostw Węgier: dwukrotnie srebrny (1988, 1993) oraz brązowy (1986). Dwukrotny uczestnik finałów indywidualnych mistrzostw świata (Vojens 1988 – XI m., Wrocław 1992 – jako rezerwowy). Trzykrotny uczestnik finałów mistrzostw świata par (Bradford 1988 – VI m., Leszno 1989 – VI m., Vojens 1993 – VII m.). Finalista indywidualnych mistrzostw świata na długim torze (Mühldorf am Inn 1993 – IV m.).

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

Źródła: M. Łada – „Obcy” też może być idolem, M. Jach – Gorzowski bratanek z Węgier, sportsboard, forumstalgorzow,pl, wikipedia.