Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Prezydentem Leszna od 2014 roku jest Łukasz Borowiak. Były parlamentarzysta nie tylko kieruje skutecznie miastem, ale jest jednocześnie wiernym kibicem sportu żużlowego, święcącego ostatnio w Lesznie wielkie triumfy. Rozmawiamy m.in. o pasji do czarnego sportu i tajemnicy byczych sukcesów.

Panie Prezydencie, skąd zainteresowanie sportem żużlowym?
Chyba jak w większości przypadków, jest efektem tradycji rodzinnych. Gdy byłem małym chłopcem, tato zabrał mnie na żużel. Z nim obejrzałem swoje pierwsze zawody. Pochodzę z pokolenia, kiedy to Roman Jankowski czy Zenon Kasprzak byli topowymi zawodnikami. Pamiętam jeszcze pana Helińskiego czy Piwosza. Pamiętam nawet taki żużel, który wraz z tatą oglądałem ze schodów. To były Drużynowe Mistrzostwa Świata w 1984 roku. Pamiętam piękne kombinezony zagranicznych zawodników. Później już chodziłem z kolegami na treningi i pamiętam, że zbieraliśmy od żużlowców te ich słynne okulary.

Kto był idolem młodego Łukasza Borowiaka?
Bez wątpienia Roman Jankowski. Zbierałem plakaty czy zdjęcia z Romanem. Do dziś lubię sobie przypominać jego starty. Wiele zdjęć czy wycinków z gazet miałem z czasów, kiedy Roman startował w Hackney. To był dla mnie zawodnik-ikona. Pamiętam jeszcze dwudniowy finał światowy w Amsterdamie z udziałem Romana Jankowskiego. Z zagranicznych zawodników z kolei ceniłem sobie Bruce’a Penhalla. Do dziś potrafię na youtube oglądać biegi z jego udziałem. Należy wspomnieć, że Bruce z dnia na dzień zrezygnował z żużla na rzecz kariery aktorskiej.

Teraz obserwuje Pan mecze Unii Leszno z loży. Gdzie było Pana ulubione miejsce wcześniej?
Jako młody chłopak, ale i jako poseł, obserwowałem zawody z pierwszego wirażu obok tunelu. Mieliśmy ze znajomymi linię startu dokładnie na wprost. Dziś faktycznie jestem w loży, ale poniekąd z racji swojej funkcji i na prośbę prezesów.

Dziś prezydent Borowiak ogląda zazwyczaj zawody z loży VIP

Czym różni się tamten żużel od tego, który mamy dzisiaj?
Dzisiaj z pewnością widać ogromną presję kibiców na wynik. Ja chodziłem na mecze żużlowe również wtedy, gdy Unia startowała w niższej lidze i kibiców było oczywiście mniej niż obecnie. Z racji pełnienia takiej, a nie innej funkcji wiem, jak dokładnie wygląda prowadzenie klubu od kuchni. Zdaję sobie też sprawę, jak mnóstwo pracy wielu osób potrzeba, aby klub funkcjonował tak jak obecnie. Kiedyś, tak sądzę, ta presja na wynik była chyba mniejsza. Jak rozmawiam z Romanem Jankowskim, to też potwierdza, że kiedyś wyglądało to inaczej. Żużel był bardziej amatorski, nie gościł również na antenie telewizyjnej w takim wymiarze jak teraz. Obecnie żużel to bardzo popularny sport i nic też dziwnego, że presja jest większa. Dla mnie osobiście, jeśli tylko nie mam obowiązków zawodowych, to weekend znaczy żużel, czy na stadionie Smoczyka czy przed telewizorem. Żona wie o tym doskonale (śmiech – dop. red.).

Na meczach Unii można spotkać Pana dosyć wcześnie…
Tak, zgadza się. Lubię przyjść tak ze dwie godziny przed meczem do klubu. Rozmawiam z prezesem czy zawodnikami. To jest niezwykle miłe i sympatyczne.

Leszno to potęga w polskim żużlu. Jakie są składowe sukcesu Unii?
Po pierwsze – Józef Dworakowski. To on powiedział kiedyś, że weźmie klub w swoje ręce. Józef Dworakowski z akcjonariuszami przekonał wiele osób, w tym przedsiębiorców, że żużel w Lesznie można skutecznie odbudować z zapaści, w jakiej się wówczas znajdował. Sławek Kryjom, z którym doskonale się znamy, często wspominał, że to pan Józef jako jeden z pierwszych wprowadził korporacyjny model zarządzania klubem. Później pałeczkę przejął Piotr Rusiecki. To osoba, która prowadzi firmę, ale i klub jednocześnie. Piotr zawsze znajduje czas na klub. Za jego czasów zawodnicy wiedzą, że może nie zarabiają tyle, ile oferują w innych klubach, ale środki zawsze mają zabezpieczone i są im wypłacane na czas. To w tym sporcie niezmiernie ważne. Przykładem, jak to działa, może być Leigh Adams, który zawsze miał wiele propozycji z innych klubów, ale był z Unią właśnie ze względu na to, że cenił sobie rzetelność klubu. Piotr Rusiecki to nie tylko biznesmen, ale i wielki pasjonat tego sportu. Historię ilu leszczyńskich zawodników u niego pomieszkuje, zna chyba każdy w Lesznie.

Z Bartoszem Smektałą i Emilem Sajfutdinowem.

Jako prezydent uważa Pan, że żużel w Lesznie to spora promocja miasta?
Zdecydowanie tak. Pamiętam, że jeszcze za swoich czasów poselskich, podczas wielu rozmów prowadzonych w Warszawie, nasze miasto kojarzyło się z Unią oraz szybownictwem i baloniarstwem. To chyba nasze największe wizytówki.

Mało kto wie, że m.in. dzięki Panu istnieje żużel w Poznaniu…
Za czasów mojej pracy w sejmie, m.in. z obecnym komentatorem telewizyjnym Robertem Wardzałą, tworzyliśmy zespół parlamentarny do spraw sportów motorowych. Po rozmowie z wojewodą oraz byłym prezydentem Poznania, panem Grobelnym, udało nam się skomunalizować obiekt na Golęcinie. Pracowaliśmy również usilnie nad tematem powrotu żużla do Warszawy, jednak ta operacja nam się nie udała. Bardzo tego żałuję, bo mieliśmy czas, że grupa osób gotowa była zrobić w stolicy coś ciekawego w temacie sportu żużlowego.

Przy ustalaniu corocznego budżetu na sport, jak rozumiem, działacze Unii Leszno mogą być spokojni…
Sport w Lesznie się rozwija. Mamy ekstraligę futsalu, mamy pierwszą ligę koszykówki. Jest też przecież piłka ręczna. To nie jest tak, że jest tylko żużel. Jako miasto staramy się pomagać każdej dyscyplinie. Pomimo tego że nie jesteśmy dużym miastem dajemy jednak radę i Unia Leszno zawsze może liczyć na nasze wsparcie. Zaznaczam jednak, że to nie jest tak, iż wszyscy są fanami Unii. Niekiedy trzeba się pogimnastykować, aby przekonać radnych, że warto w takiej, nie innej wysokości wesprzeć żużel. Cieszy mnie to, że dajemy pieniądze na Unię Leszno, ale te pieniądze są doskonale inwestowane w szkolenie młodzieży. Klub cały czas rozbudowuje szkółkę i ogrom pracy z młodymi chłopcami wykonuje Roman Jankowski.

Jak Pan się ustosunkuje do kwestii modernizacji obiektu Alfreda Smoczyka?
Jeśli chodzi o infrastrukturę, to na pewno w październiku zaprosimy prezydentów miast żużlowych oraz przedstawicieli PZM i Ekstraligi, by wspólnie  porozmawiać. Być może wiele wytycznych, takich jak poprawa odwodnienia, da się w jakiś sposób zrealizować. Jak wiadomo, jest problem z odwodnieniem. To bardzo duży koszt – około miliona złotych. Później musimy kupić płachty od Ole Olsena, który ma na nie monopol i posiada odpowiednie atesty. Miasto wydaje pieniądze na klub, na stadion, a popatrzmy choćby, gdzie odbywają się turnieje Grand Prix. Przy pewnych zagranicznych arenach polskie obiekty to perełki. Powinniśmy porozmawiać wszyscy rozsądnie i pomyśleć, czy odwodnienie nie może być wykonane później. Jest jeszcze inny aspekt sprawy, otóż przy otrzymanej promesie z Ekstraligi chciałbym zobaczyć podstawy prawne i regulaminowe. Jest tylko napisane po myślniku, co trzeba zrobić na podstawie wizji lokalnej przedstawicieli Ekstraligi. Panowie Stępniewski i Kowalski powinni zrozumieć, że żużel to nie jest jedyny sport w Lesznie. Nie chciałbym, aby modernizacja stadionu odbyła się kosztem innych planowanych inwestycji. Proszę pamiętać, że rok 2020 będzie trudny dla samorządów. Po stronie dochodowej pojawi się dużo mniej środków, choćby ze względu na ulgę  podatkową do 26. roku życia. To jest kilka milionów mniej po stronie dochodu.

Panie Prezydencie, na koniec – kto zostanie drużynowym mistrzem Polski?
Na pewno byłoby fajnie, gdyby po raz trzeci z rzędu złoto wywalczyła Unia Leszno. Najpierw jednak przed nami mecze półfinałowe. Zobaczymy, jak bez Pedersena będzie wyglądała rywalizacja Wrocław – Zielona Góra. Unia Leszno ma z kolei ciężką przeprawę z Włókniarzem. Czytam, że wiele osób chce finału Leszno – Zielona Góra. To takie kolejne derby. Na razie to jednak tylko wróżenie. Kto pojedzie w finale i kto będzie najlepszy, przekonamy się już wkrótce. Osobiście stawiam na finał Leszno – Wrocław.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję również i pozdrawiam wszystkich kibiców speedwaya.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA