Prezes Piotr Rusiecki i Piotr Pawlicki. FOT. Unia Leszno.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

To, co od pewnego czasu wisiało w powietrzu, zaczyna się urzeczywistniać. Szefostwo Fogo Unii Leszno, aktualnego mistrza Polski, musiało obciąć pensje wszystkim swoim pracownikom, w tym również trenerom Piotrowi Baronowi i Romanowi Jankowskiemu. – Potwierdzam. Dziękuję pracownikom za zrozumienie sytuacji, nikogo nie zwalniamy – mówi nam prezes Piotr Rusiecki.

W Niemczech już wielu piłkarzy zrzekło się części swoich poborów, by ulżyć klubom, czyli pracodawcom. M.in. polski bramkarz Unionu Berlin, Rafał Gikiewicz. Z kolei w piłkarskim Śląsku Wrocław zdecydowano, że, póki co, zawodnicy będą otrzymywać od 15 do 30 procent swoich podstawowych miesięcznych pensji. Było kwestią czasu, jak cięcia skaleczą również speedway. Jak się dowiedzieliśmy, pierwsza na taki krok zdecydowała się Fogo Unia, zdobywczyni potrójnej korony DMP w latach 2017-19.

– Tak, obniżyliśmy właśnie pensje wszystkim swoim pracownikom, około piętnastu osobom. Zostało to przez nich zaakceptowane, za co dziękuję. Dzięki temu nikogo nie zwolnimy – wyjaśnia Piotr Rusiecki. Co dalej?

– Nie wiem, sytuacja jest dynamiczna, zmienia się z dnia na dzień. Pracujemy w czasie wojny, tylko rywala nie widać. Zobaczymy, co będzie w kwietniu. Na razie wszystko włącza hamulec ręczny i zaczyna stawać. Nie wiemy, jak będą funkcjonować fabryki, firmy, huty. Generalnie dramat – dodaje prezes Byków. Wciąż jednak wierzy, że sezon z opóźnieniem ruszy, dla dobra wszystkich. Tę gospodarkę trzeba bowiem stymulować.  

– Czy sezon ruszy? 50 na 50. Ale to prawda – nawet gdybyśmy mieli zacząć w lipcu czy sierpniu, to chyba warto. Żeby tę gospodarkę poruszyć, przynajmniej udawać, że jest normalnie. W zeszłym roku pogoda dopisywała do końca października, a w trzy miesiące też można odjechać ligę, zaliczając po dwa mecze w tygodniu – podkreśla prezes.

– No co, w obecnej sytuacji trzeba być elastycznym. Można też szukać innej roboty, ale jeśli ma być ciężej przez dwa, trzy miesiące, to da się przeżyć – na spokojnie ocenia sytuację menedżer Piotr Baron.

Tyle. Zawodników ta sytuacja nie dotyczy, bo oni podnoszą pieniądze z toru. I tradycyjnie mieli zacząć je podnosić w kwietniu, choć wiemy już, że to nie nastąpi. Na zachodzie część żużlowców gorzej sytuowanych od gwiazd rozgląda się już za zajęciem, które pozwoli zasypać dziurę w budżecie. Nicolai Klindt dla przykładu rozesłał swoje CV w trzy miejsca. Może być asystentem w sklepie, segregować listy na poczcie, rozważa też roznoszenie gazet skoro świt.  

Dodajmy, że Brady Kurtz i Jaimon Lidsey wylecieli do Australii. Zostaną tam do odwołania, wyczekując lepszych czasów.