fot. Speedway Grand Prix
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że polski żużel znalazł się w stanie agonalnym i wymaga terapii szokowej. Nie widzę więc powodów, żeby poszczególne ligi poddawać drastycznej reformie, poszukiwać propozycji na tu i teraz, czy też panicznie szukać oszczędności. Wolę pracę u podstaw, racjonalne dyskusje i politykę długofalowego rozwoju. Zdecydowanie odrzucam rewolucję i wybieram ewolucję.

Na czym opieram swój optymizm i gdzie widzę atuty? Choćby we frekwencji na stadionach, a szczególnie tej przed telewizorami. Dane dotyczące oglądalności meczów ekstraligi i pierwszej ligi robią wrażenie. Żużel staje do rywalizacji z transmisjami z najlepszych piłkarskich lig Europy i nie przegrywa. Dla Polskiej Ligi Koszykówki zainteresowanie podobne jak żużlem jest obecnie wręcz nieosiągalne. Naprawdę nie mamy się czego wstydzić, a do tego co roku wchodzimy na coraz wyższy poziom.

Sama Speedway Ekstraliga staje się wzorem do naśladowania. Może daleko jej jeszcze do ideału i nie ma powodów, aby wygłaszać wobec niej same ochy i achy, to jednak zapracowała na mój szacunek i ocenę pozytywną. Pierwsza liga przeżywa huśtawki nastrojów. Trudno jej ustabilizować sportową jakość i spójny wizerunek. Mimo to pod względem atrakcyjności jest trzecią ligą na świecie, po naszej ekstralidze i szwedzkiej Elitserien.

Turnieje Grand Prix rozgrywane w Polsce odbywają się przy komplecie publiczności. Bilety kończą się zazwyczaj kilka tygodni przez imprezą. Odnoszę nawet wrażenie, że czwarty turniej na naszym terenie, choćby w Gorzowie, również zakończyłby się frekwencyjnym sukcesem. Do tego na szczycie żużlowego świata zameldował się właśnie Bartosz Zmarzlik. Polak z krwi i kości, o którym mówi się, jako o kandydacie na wielkiego mistrza i to przez lata. Jego sukces w żadnym wypadku nie jest przypadkowy. To efekt ciężkiej pracy, talentu i co nieco dołożyła od siebie polska szkoła żużla.

Doszliśmy do momentu, w którym na ligowym poziomie nic nie dzieje się przez przypadek. Żeby bić się o medale w ekstralidze trzeba mieć plan, zaplecze finansowe, kibicowskie i polityczne. Na podobnych zasadach musi funkcjonować klub, ubiegający się o awans do elity. Okazuje się, że sukces musi poprzedzić tytaniczna pracy przynajmniej kilkudziesięciu osób. Na tym w końcu polega profesjonalizm. Przynajmniej na ekstraligowym i pierwszoligowym poziomie zbudowany przez nas system stał się stabilny. Po drodze wyeliminował przypadek, tymczasowość i niepewność.

Po co więc teraz mieszać w organizacyjnym kotle i wyjmować z niego niepewne pomysły, które jedynie mogą zachwiać całą strukturą. Odnoszę wrażenie, że żużlowa władza przestraszyła się stabilizacji i stopniowego rozwoju. Skończył się etap wielkiego skoku rozwojowego. Drugiego już nie będzie. I co teraz? Proponuję przyzwyczaić się do metody małych kroków. Rewolucja już nie jest potrzebna. Bo nie potrzebujemy szybkich i gwałtownych zmian. Nie wskazane jest ryzyko i stawianie wypracowanej renomy na jednej szali. Każda rewolta lubi zjadać też własne dzieci i niech o tym pamiętają członkowie dzisiejszego ruchu reformatorskiego. Potrzebujemy za to spokoju, zrównoważonego rozwoju i zerknięcia w stronę najsłabszych.

Nie popieram kalkulowanej średniej meczowej i nie mam zaufania do nowej tabeli biegowej. KSM już był i został wyrzucony do kosza jako produkt zgniły i w gruncie rzeczy bezsensowny. Nie wyrównał poziomu i nie przyniósł oszczędności. Nie dał żużlowi zastępu nowych kadr, a jedynie przerzucał zawodników z klubu do klubu, żeby tylko pasowali do górnego limitu. KSM przyniósł więcej chaosu niż pożytku.

Nowa tabela biegowa powoli staje się pomysłem, do którego nikt nie chce się przyznać. Marek Cieślak wprost powiedział, że on i Stanisław Chomski nie są autorami tego rozwiązania. To kto przyzna się do tego pomysłu? Ekstraliga popełniła to „cudo”? Może przy pomocy telewizji? Nowa tabela biegowa kończy z dotychczasową tradycją. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że w obecnej formule ta propozycja przetrwa jedynie rok.

Boję się jednak, że aktualną hossę, sukces sportowy i finansowy ostatecznie przejemy. Że profity trafią do kieszeni kilkudziesięciu zawodników z ekstraligi. Reszta obejdzie się smakiem. Widzę, że bogactwo ekstraligi a biedę pozostałych oddzielają Himalaje. I nikt się tym nie przejmuje i nikt nie ma zamiaru zasypywać tych dysproporcji. Dlatego wnioskuję o powołanie funduszu wsparcia drugiej ligi. Jego budżet powinien kształtować Polski Związek Motorowy, Główna Komisja Sportu Żużlowego oraz ekstraligowcy, dodając do skarbca po dwa procent swojego budżetu. Dzięki funduszowi każdy drugoligowy klub przed sezonem otrzymałby wsparcie w kwocie około trzystu tysięcy złotych. Te pieniądze pozwolą na start w rozgrywkach i mogą okazać się impulsem do rozwoju. A warto pamiętać, że żyjemy w czasach, w których nie jest problemem funkcjonowanie klubu na ekstraligowym szczycie. Kłopoty są na drugoligowym dnie, gdzie o pieniądze trzeba się prosić.

DAWID LEWANDOWSKI 

One Thought on Polski żużel nie umiera, dlatego odrzucam rewolucję i wybieram ewolucję
    Viarus
    27 Nov 2019
     9:19pm

    Max 2 zagranicznych w podstawowym składzie i po problemie.
    Gwiazdy SGP siłą rzeczy będą w każdym klubie ekstraligi a Przedpełscy Jamrogi Woźniaki czy Gruchalskie zyskają na wartości .
    2 rezerwowych do 23roku życia jeden za zagranicznych drugi za polaka jeden do jeden bez kombinowania.

Skomentuj

One Thought on Polski żużel nie umiera, dlatego odrzucam rewolucję i wybieram ewolucję
    Viarus
    27 Nov 2019
     9:19pm

    Max 2 zagranicznych w podstawowym składzie i po problemie.
    Gwiazdy SGP siłą rzeczy będą w każdym klubie ekstraligi a Przedpełscy Jamrogi Woźniaki czy Gruchalskie zyskają na wartości .
    2 rezerwowych do 23roku życia jeden za zagranicznych drugi za polaka jeden do jeden bez kombinowania.

Skomentuj