fot. Paweł Prochowski
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jedni budują, bazując na solidnych fundamentach, inni korzystają z większych możliwości, żeby to jak najogólniej zabrzmiało. Leszno wygrywa, ale też szkoli i pomaga przetrwać ubogiemu krewnemu, z Rawicza konkretnie. Wrocław rozbudował skauting i podbiera ludzi innym ośrodkom, mamiąc wizjami medali, tytułów i… startu we wrocławskiej rundzie Grand Prix, takoż opartymi na bardzo dobrych podstawach finansowych. I tych dwóch miast się uczepmy, póki co. Dlaczego? Bo wzorcowe, choć tak diametralnie różne.

Leszno trzeci raz z rzędu zdobyło złoto Drużynowych Mistrzostw Polski. Do wyczynu Ślązaków z Rybnika jeszcze co prawda daleko. Oni to w latach 60. sięgali po tytuły siedmiokrotnie pod rząd, przez co na całą dekadę spacyfikowali finały indywidualne. Ale co się odwlecze… Bądźmy cierpliwi. Tym bardziej, że model leszczyński osiągania szczytu bardziej mi odpowiada. Odnosząc ich metodę do wspinaczki, można zauważyć, że atak szczytowy prowadzą niezwykle rozważnie, doskonale przy tym zabezpieczając tyły i nie szczędząc tlenu uczestnikom wyprawy. Wrocław atakuje szczyt z marszu. Nie zakłada baz, nie bierze tlenu i wyciska atakujących jak cytrynki. Ci jeńców nie biorą. Miałeś słabszy sezon, zawiodłeś raz, czy drugi i już nikt się z tobą nie pieści. Odstrzał. Nie to co w Lesznie. Tam potrafią być cierpliwi i wybaczać błędy. Może to jest ów niuans, który w ostatecznym rozrachunku przechyla szalę na rzecz Unii?

Nie wiem, ale fakty świadczą zdecydowanie na korzyść Wielkopolski. Ludziska utożsamiają się zarówno z wychowankami, jak też zasiedziałymi najemnikami z importu, traktując ich jak swoich. I to służy ekipie Barona. We wrocławskim tramwaju jedni wsiadają, drudzy wysiadają. Owszem. Trzon, dwa, trzy nazwiska, wciąż te same, ale pośród drugiego planu, rotacja jak na pętli w godzinach szczytu. Może więc za bardzo na skróty i zbyt niecierpliwie? A co teraz, gdy seniorem zostaje „Torres” Drabik, na rynku juniorskim zaś posucha i do tego transfer młodego Cierniaka, który miał być zbawieniem na lata jak „Drabol”, zdaje się przechodzić w niebyt. Nie z takimi kryzysami Sparta sobie radziła. A że ku rozgoryczeniu kilku ośrodków, to już inna para kaloszy.

Wrocław od kilku dobrych lat walczy w czołówce ekstralipy. Wciąż jednak bez upragnionego złota. Duet Krystyna Kloc i Andrzej Rusko zrobił i nadal robi wiele dobrego dla dolnośląskiego speedwaya. Aktualny, wysoki poziom sportowy i organizacyjny ośrodka, to w znacznej mierze ich zasługa. Co Boskie Bogu zatem. A że szkolenie to ich pięta achillesowa? Taki urok. Postawili na skauting i korzystają do woli. Metody średnio eleganckie, czasem nazwijmy to „doskwierające” mniejszym i nie tak zamożnym, którzy trafili perełkę, acz nie umieli się odpowiednio zabezpieczyć przed bezwzględnym, zimnym, wyrachowanym i zmasowanym atakiem wrocławskich mecenasów i nie mam tu na myśli sponsorów, lecz prawników. Można próbować „po ludzku”, tylko Lucek z Dolnego Śląska wziął wolne i nie przyjmuje gości od kilku ładnych lat. Woli Wrocław „z buta”, a to kolegów i przychylności środowiska nie zjednuje.

Z przejściem „Torresa” do dorosłych Sparta ma poważniejszy ból. Importowany junior przez kilka sezonów zapewniał wrocławianom spokojny sen. To znany scenariusz. Wcześniej tę rolę pełnili choćby Baron, Protasiewicz, Hampel, czy Węgrzyk. Do tego przyzwoity swojak pokroju Szuby, Zielińskiego, Bardeckiego, Haja bądź Bogińczuka i kółko się kręciło. Tym razem „coś” zawiodło. Ani Liszka, ani Wojdyło nie poczynili oczekiwanych postępów, zaś Cierniak zdaje się przechodzić do historii zanim zdołał się w niej zapisać. No i kłopot. Ale wyjście jest. Jakie? Andrzej Rusko koła ani prochu nie wymyślił. Znowu skauting, tyle że w połączeniu ze zmianą narodowości, bądź regulaminu. Stąd te ostatnie „pół oficjalne” pertraktacje Andrzeja Rusko ze swym imiennikiem Witkowskim. Kvech, Lewiszyn, Fienhage, Lidsay to łakome kąski nie tylko dla Wrocławia. Tylko Leszno jakoś się nie wychyla, mimo potrzeb i możliwości, a rywal już się nawet z tym nie kryje. Kto ma więc rację? Spróbujmy ocenić pomysł zimno i obiektywnie, sondując za i przeciw każdemu rozwiązaniu.

Najpierw więc zostawiamy wszystko jak jest. Juniorów niewielu na poziomie ekstralipy, nabory coraz chudsze, nic nie zapowiada ożywienia. Ci, którzy kończą wiek juniora, w zdecydowanej większości zasilają szeregi bezrobotnych. Niewielki odsetek potrafi przetrwać, także w niższych ligach. Zatem idealnie nie jest. Pytanie tylko, czy winny jest system, czy „taki mamy klimat”?  Kluby kaleczą szkolenie, tłumacząc mizerne efekty słabym ilościowo i jakościowo naborem, konsumpcyjnym pokoleniem i nastawieniem u młodych na efekty bez wysiłku i wkładu własnego. Pewnie po części to prawda, choć przykłady dobrze i wydajnie prowadzonych szkółek, tej wygodnej klubom teorii przeczą. Prywatne ośrodki, prowadzone przez byłych, bądź aktywnych zawodników, takoż luki jakościowej nie wypełniły. Jak dotąd przynajmniej. Ograniczanie jazdy. Samych możliwości startów, też nie stanowi dobrej metody. W porządku, dziś nie będzie pełnej obsady, zawody będą emocjonujące jak zbieranie grzybów dla nielicznej gawiedzi, ale jutro, czy nawet pojutrze, owa konsekwencja i cierpliwość zostaną nagrodzone. To z całą pewnością, jestem głęboko przekonany i tylko nie wolno rezygnować z przeprawy w połowie brodu. Wtedy dopiero byłaby katastrofa.

Co jeszcze można? Tak na już, doraźnie. To wie wrocławski boss i za tym lobbuje. Ponieważ wszystkie Ryśki to fajne chłopaki, a ten siatkarsko-żużlowy jednego Leona już ledwie co spolszczył, to czemuż nie pójść za ciosem? Uwolnijmy choć jeden juniorski numer dla obcokrajowców, tych małoletnich i problem z głowy. Czy na pewno? Można więc albo zacząć rozdawać nasze paszporty, żeby było „uczciwie”, albo dopuścić obcy narybek do szkolenia u nas. Malkontenci zrazu wypomną, że owo uwolnienie rynku, choćby w ograniczonym zakresie, położy dopływ świeżej krwi z kilku najmniej ośrodków. I to prawda. Spójrzmy jednak z perspektywy interesu obcokrajowca. Jeśli nie przebije się do Polski, może pakować dobytek. Zatem pomyślmy. Czy najmłodszy Łaguta, Lewiszyn, Kvech i im podobni przetrwają na rynku bez terminów w Polsce? Ano właśnie. Ktoś powie – to nie nasz problem. Otóż nie do końca. Jeśli oni nie przetrwają, a pojawia się mniej niż niewielu młodych, gniewnych, głodnych sukcesu, to z kim niby mielibyśmy się ścigać? I gdzie? Może jeden Trofimow w Lublinie z podwójnym obywatelstwem, to kto zabroni Czugunowowi? Opór przed uwolnieniem rynku jest duży i chyba słusznie. Wszak szkolenie to cream de la cream speedwaya.

Nic tak nie cieszy jak sukcesy wychowanka, gotowego umierać za klub. Tylko skąd ich brać, łatwiej rozejrzeć się wokół i zaproponować kontrakt za drobne talenciakowi zza płotu. Na chwilę „problem by się rozwiązał”. A co potem? Po nas choćby potop. Niech się inni martwią. No i może wreszcie Wrocław, z takim Czugunowem, sięgnąłby po złoto? Tu trochę rozterki Andrzeja Rusko rozumiem, choć nie przeszkadza mi to lobbować za szkoleniem, we Wrocławiu też. Byle systematycznie, efektywnie i skutecznie. A paszporty niech sobie leżą w gabinecie Andrzeja Dudy i czekają na bardziej uzasadnionych kandydatów niźli Rysiek Holtański, czy inny Madsen.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

One Thought on Polski paszport niczym Święty Graal
    Dryla King -Anty ostafa
    3 Oct 2019
     5:26pm

    Witam. Was naprawde chce sie czytac i to z wielką przyjemnoscią.Co do artykułu to swoich szkolic szkolic i jeszcze raz szkolic , zawsze przyjemniej patrzec na wychowanka co meczy sie na poczatku by potem zakładał na szyje Złoto zdobyte ze swoim klubem( w tym roku Smektala, Kubera). Podkupowanie nie zawsze wychodzi dobrzei zawodnikowi i klubowi. Pozdrawiam z Leszna

Skomentuj

One Thought on Polski paszport niczym Święty Graal
    Dryla King -Anty ostafa
    3 Oct 2019
     5:26pm

    Witam. Was naprawde chce sie czytac i to z wielką przyjemnoscią.Co do artykułu to swoich szkolic szkolic i jeszcze raz szkolic , zawsze przyjemniej patrzec na wychowanka co meczy sie na poczatku by potem zakładał na szyje Złoto zdobyte ze swoim klubem( w tym roku Smektala, Kubera). Podkupowanie nie zawsze wychodzi dobrzei zawodnikowi i klubowi. Pozdrawiam z Leszna

Skomentuj