Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

PGE Ekstraliga jest najlepszą ligą świata – to fakt. Jednak dwa stopnie niżej, w drugiej lidze, już chyba najlepiej na świecie nie jest. Zespół Wandy Kraków do tegorocznych rozgrywek został dopuszczony w ramach licencji nadzorowanej, a kilka tygodni temu licencja dla zespołu została zawieszona. Jak dość powszechnie wiadomo, krakowski klub boryka się z ogromnymi problemami finansowymi, a zawodnicy oraz osoby z nimi związane zastanawiają się, jak to jest możliwe, że klub dostał w ogóle licencję na starty.

– Ja się pytam publicznie, czy ktoś z centrali żużlowej jeszcze w ogóle to kontroluje? Jak to możliwe, że zespół, który praktycznie nie płaci w ogóle od paru lat, cały czas startuje? Kraków pokontraktował zawodników, obiecując że będzie płacił, jednak mało kto jakiekolwiek pieniądze zobaczył. Jedynym – z tego co mi wiadomo – który cokolwiek dostał był Tero Aarnio – grzmi zastrzegający sobie anonimowość menedżer jednego z krakowskich zawodników.

Władze Wandy próbowały tłumaczyć swoje problemy utratą jednego ze sponsorów. – Prezes Sadzikowski tłumaczył się, że odeszła firma Arge jako sponsor, ale jak oni byli w klubie, to zawodnicy też nie dostawali pieniędzy.  Powiem więcej: tak naprawdę mecze były odwoływane nie ze względu na pogodę, ale dlatego, że nikt nie chciał jechać – zdradza nasz rozmówca.

– Jeśli przychodziło do rozmowy na temat płatności z prezesem klubu, to ten ze śmiechem pytał, gdzie są faktury od zawodników. Inna sprawa to, że dodzwonić się do prezesa klubu graniczy z cudem, najlepiej z telefonu, którego nie zna. Wiadomo, że ci którzy jeżdżą w Krakowie, faktur nie wystawiali, bo i tak muszą od nich odprowadzić 23 procent podatku. Wiedzieli, że kasa pusta, a prezes zachowuje się niepoważnie. To był śmiech na sali. Z tego, co słyszałem, faktury wystawiali chyba tylko Haertel oraz Aarnio, ale oni nic nie ryzykowali, bo w ich krajach podatek się płaci od faktur zapłaconych. Sadzikowski cały sezon zwodził zawodników, że zaraz będą sponsorzy i będą pieniądze, a tak naprawdę z premedytacją „mydlił” wszystkim dookoła oczy. Nie robił kompletnie nic, aby tych sponsorów pozyskiwać – wyjaśnia.

Próbowaliśmy skonfrontować te informacje z prezesem Sadzikowskim, ale potwierdza się relacja naszego rozmówcy – telefon prezesa nie odpowiada.

Jak przyznaje menedżer zawodnika, problem nie leży w klubie, a w żużlowej centrali. – Ja do Sadzikowskiego nic nie mam, ale chciałbym się publicznie zapytać jak to się dzieje, że GKSŻ wie jak sprawa wygląda od lat w Krakowie i od lat co roku ten klub dostaje licencję i wszyscy udajemy, że żużel się rozwija. Nie róbmy tego. Takie kluby jak Kraków, pod takimi rządami i z takimi długami, nie powinny mieć racji bytu na żużlowej mapie Polski – podkreśla.

– Szkoda wielka, że ktoś dopuścił do tego, że w Krakowie mamy klub rodzinny od lat, a sami zawodnicy rzadko kiedy widzą złotówkę. Proszę się spytać prezesa Sadzikowskiego, jakie funkcje w klubie pełnią członkowie jego rodziny. Tam w klubie cała rodzina pracuje, nazwijmy to, społecznie. To jest wszystko niepoważne, a najgorsze to, że centrala na to przymykała oko. Chciałbym, aby GKSŻ odpowiedziała na podstawie jakich przesłanek Wanda Kraków otrzymała licencję nadzorowaną i jak była ona kontrolowana w ciągu tego sezonu. To mnie najbardziej interesuje – kończy jeden z opiekunów zawodnika Wandy Kraków.

Co na to GKSŻ? Pytanie co do licencji skierowaliśmy do jej przewodniczącego, Piotra Szymańskiego.

– Żużel jest dla mnie ważny i mogę wyrazić ubolewanie, że tak, a nie inaczej wygląda sprawa w Krakowie. Jak to się stało, że Wanda otrzymała pozwolenie na starty w lidze? Powiem tyle: licencję przyznaje nie GKSŻ – o czym niewiele osób wie – a komisja ds. licencji. W wypadku licencji nadzorowanej jest ona przyznawana na podstawie wytycznych komisji. Tak było i w tym wypadku – tłumaczy Piotr Szymański.