Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Już za chwilę po wydumanym, żużlowo-piłkarskim konflikcie z Lewandowskim i Zmarzlikiem w tle nie będzie śladu. Polskę znów poróżni finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Serwis informacyjny o godz. 19 poświęci jej pół wydania, a serwis o 19.30 w ogóle nie zauważy. Ten polsko-polski konflikt od lat ma swój sprawdzony, stały rytm.

Krótko o tym plebiscytowym sporze, bo to niezwykle przykre, jak próbuje się odebrać ludziom radość z osiąganych sukcesów. Wybór sportowca roku to taka gra, w której ktoś zawsze będzie doceniony bardziej, a ktoś inny mniej. Bo to zabawa, wyraz sympatii, a czasem też – jak pokazała ostatnia edycja – zdolność mobilizacji środowiska. Ale nie wyznacznik sportowej klasy w tym sensie, że trzeci znaczy gorszy niż pierwszy. Bo nie sposób zważyć, czy złoto mistrzostw świata wywalczone przez skoczka narciarskiego cięższe jest i bardziej złote od globalnego mistrzostwa zdobytego przez żużlowca. Tak jak nikt nigdy nie oszacuje, czy mistrzostwo Europy w zapasach klasycznych cenniejsze jest od brązu mistrzostw świata w judo. O wszystkim decydują zatem głosy ludzkości i dziwią mnie tylko dyletanckie głosy ludzi mediów, którzy z jednej strony w żałosny sposób próbują podważać czyjeś dokonania, a z drugiej przecież doskonale ten mechanizm znają.

Jako szef sportu Gazety Wrocławskiej przeprowadziłem przed laty mnóstwo plebiscytów na najlepszego sportowca Dolnego Śląska. A z czasem przeforsowałem też ważny regulaminowy zapis, że oto liczą się głosy czytelników, ale też… zdanie kapituły. Ta druga część zapisu jest tu niezwykle kluczowa, otóż w skali regionu o niebo łatwiej jest przeprowadzić akcję na mistrza Polski w noszeniu żon, który wyprzedzi medalistę olimpijskiego. Wszystko jest kwestią funduszy, które ktoś ma kaprys poświęcić. By zatem mieć sprawy pod kontrolą, dla własnego dobra, znalazł się ten dopisek – „i zdanie kapituły”. Ludzie dalej głosują, mają realny wpływ na kształt drabinki, lecz niekoniecznie decydujący. W skali kraju trudniej o powodzenie tego typu pospolitych ruszeń, choć przykład z ostatniej soboty dowodzi, że warto szczęściu pomagać. Dzięki konsolidacji środowiska zwyciężył Bartosz Zmarzlik. Zwyciężył, bo na to zasłużył! Tak samo, jak zasłużył Robert Lewandowski czy Dawid Kubacki. Co świetnie rozumie każdy normalny kibic sportu. Dlatego sugeruję, byśmy nie odbijali piłeczki w równie żałosny sposób, w jaki środowisko żużlowe zostało zaatakowane przez kilku ignorantów. Bo widzę, że nieopacznie zaczynamy obrażać Roberta Lewandowskiego, który wielkim sportowcem jest.

Aha, plebiscyty potrafią też dzielić już na etapie selekcji. Otóż swego czasu posadzili naprzeciwko mnie w redakcji praktykanta, który miał obdzwaniać potencjalnych uczestników plebiscytu na „społecznika roku”. Miał się po kolei wywiedzieć, czy wytypowani wyrażają zgodę na wzięcie udziału w wyborze tak szlachetnej persony. Rzecz jasna, organizuje się tego typu zabawy dla kilku złotych z esemesów, by media mogły przeżyć. A to szuka się najładniejszej szkolnej higienistki, najsmaczniejszej cukierni w mieście czy też najbardziej kochanego nauczyciela szkół średnich. No i słyszę, jak ten praktykant wygłasza po raz kolejny regułkę, jednak nagle zniesmaczony spogląda nagle na słuchawkę i odkłada. Znając trochę życie, dopytuję, czy niedoszły laureat nie reflektuje, na co adept dziennikarstwa zaczyna się żalić: – Wie pan, co mi odpowiedział? „Na społecznika? A spier… aj pan!”

No takie czasy. Społecznik znaczy frajer…

Plebiscyty to piękny czas zbierania owoców, zalecam jednak swobodne podejście do tematu. Zwłaszcza że za moment pokłócimy się znów na dobre. Już w najbliższą niedzielę o Owsiaka. Generalnie cały rok ma swój rytm, bo już w kwietniu pokłócimy się o Smoleńsk, w maju o prezydenta, przy okazji Dnia Matki (pamiętacie taką reklamę testu ciążowego? – „sprawdź, może to także twoje święto!”) i Dnia Dziecka o in vitro, a 1 sierpnia i 11 listopada o historię, podobnie jak 13 grudnia. I o Wałęsę przy okazji. Jeden ze wspomnianych serwisów pojedzie po bandzie w lewo, a za chwilę drugi po bandzie w prawo. Z obu została atrapa. Dlatego z dwojga złego lepiej wybrać… ten trzeci serwis, o 18.50. To podobnie jak z tzw. trenerami personalnymi, czy też coachami, którzy z przemowami nawiedzają nasze zakłady pracy. I, dla przykładu, próbują pouczać dziennikarzy metodologią zapożyczoną ze szkoleń dla sprzedawców odkurzaczy. A te branże niewiele mają ze sobą wspólnego. A więc jeśli macie do wyboru coaching lub mentoring (co za nazwy ze świata korporacji!), polecam wybrać to trzecie – plażing.  

My się generalnie nie szanujemy. Wymagamy od polityków, lecz wszyscy wszystkich mają w d… użym poważaniu, co widać nie tyle wszędzie na ulicy, co wszędzie na drodze. Choćby w korku przed światłami. Kiedy nie jesteśmy pierwsi w kolejce, liczymy auta przed nami z nadzieją, że uda się na najbliższym cyklu. Jesteśmy wtedy zwarci i gotowi, z ręką na drążku, i zwymyślamy tych przed nami, że ociągają się frajerzy, gdy już zielone zaświeci. Lecz kiedy się nie uda i za chwilę to my stoimy pierwsi bądź drudzy pod światłami, napięcie znika, a stopą nie stukamy już nerwowo w sprzęgło. Zaczynamy sprawdzać w telefonie, co na fejsie i co się na świecie w ciągu ostatnich pięciu minut zmieniło. Teraz mamy już pewność, że ja, że JA przejadę, stąd ten spokój. A jak się dowiemy, że już zielone? Normalnie, ci z tyłu zatrąbią. Teraz oni żyją w napięciu i złorzeczą na frajerów z przodu. Mnie też się te błędy zdarzają, ale – możecie wierzyć lub nie – walczę z nimi, nawet często skutecznie. Przynajmniej próbuję…

Natomiast co do mediów jeszcze – irytują mnie ci malkontenci, którzy besztają dziennikarzy za „pompowanie balonika”. Jak choćby za „siedzenie” na Kubackim po trzecim konkursie Turnieju Czterech Skoczni. Ludzie – a po co oni tam pojechali? Mają się nagle skupić na Huli, czy wbije się w pięćdziesiątkę, czy może w bulę (też miał swoje pięć minut i swój świetny sezon, przypominam – prowadził na półmetku konkursu olimpijskiego!)? Nie, to jasne, że wszystkich interesuje Kubacki mogący właśnie wskoczyć do historii. I trzeba go rozebrać na czynniki pierwsze wraz z możliwymi wariantami, statystycznymi ciekawostkami. Oczywiście, należy go w miarę możliwości oszczędzać, wykazać się klasą i znajomością specyfiki sportu. Doceniać rywali. Ale ta presja i tak go dosięgnie, bo swój rozum Kubacki ma. I musi sobie z nią poradzić, by powiększyć gwiezdny panteon. W Bischofshofen poradził sobie książkowo. I dołączył do Kamila Stocha, który wciąż ma wobec siebie wielkie wymagania. Gdy nie zwycięża, jest bardzo zły. I wtedy to on… kończy często rozmówki pod skocznią, nie dziennikarze.

A więc niech każdy zajmie się swoją działką. Zwłaszcza że w dzisiejszych czasach króluje wszechobecna specjalizacja. Człowiek wie coraz więcej i więcej o bardzo wąskiej dziedzinie życia, aż w końcu się okazuje, że wie już wszystko o… niczym. A co w żużlu? Kibice się zastanawiają, kto bardziej zasługuje na miejsce w ekipie mistrzów Polski – Hampel czy Kurtz. Tymczasem odpowiedź może brzmieć – Lidsey. W każdym razie skuteczny jest młody Jaimon w trwających obecnie indywidualnych mistrzostwach Australii. Bo czas nie stoi w miejscu, młode talenty również. Inni się starzeją, a młodzi dojrzewają. Ale spokojnie – wszystko okaże się wiosną. Korespondencyjne porównania mają w sobie coś z plebiscytów…

WOJCIECH KOERBER