Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Z godną podziwu wiarą wyczekujemy rund Grand Prix w Australii, Stanach Zjednoczonych czy Arabii Saudyjskiej. Jak byśmy chcieli oglądać żużel w domu po nocy, zamiast na żywo pod domem. A może bardziej potrzebna jest jednak dyscyplinie pewna rewolucja sprzętowa?

Czy cieszy mnie przyklepana ostatnio zmiana operatora cyklu Grand Prix? Raczej taaak, jakby rzekł Jerzy Mordel. Można być przy nadziei, że oto taki potentat jak Discovery uczyni speedway sportem bardziej globalnym niż był kiedykolwiek. Bo obecny zarządca głównie liczył już tylko dochody, niejako pogodzony z faktem, że egzotyczne destynacje to wyłącznie minusy, z minusem na koncie przede wszystkim. Ale…  

Prawdę mówiąc, dyskusja o „upadaniu żużla” męczy mnie i śmieszy jednocześnie, bo każdy, kto wypisuje swoją receptę, jest przekonany o jej skuteczności, lekceważąc jednocześnie i podważając rządy aktualnie panujących. Tak, z boku wszystko wiemy lepiej. Absolutnie jednak nie zamierzam tej dyskusji bagatelizować. Bo gdzieś jakieś zielone światełko dla świata musi się tlić. Nie możemy tylko odnaleźć w tej ciemności pstryczka. A czasem potrzeba jednej drobnej iskierki, łutu szczęścia, by rozpalić ogień. Jednej rozmowy…

Wiecie, czym się różni dobry prawnik od wybitnego? Mianowicie dobry zna prawo, a wybitny sędziego. Bo w życiu to znajomości decydują często o twoim losie. Ktoś pomoże ci się wdrapać na wyższą półkę i dalej jest już tylko przeskakiwanie z miejsca na miejsce. Ale wciąż na tym samym poziomie. Czy speedway też jest ktoś w stanie wynieść na wyższy poziom? Trudny temat, nie tylko dlatego, że koneserzy jego najlepszy klimat odnajdują pośród pól i łąk, często z dala od wielkiego świata. Po prostu motocykl żużlowy to dziwadło bez skrzyni biegów, hamulców i lusterek, które nie jest przedmiotem codziennego użytku. Stąd też wielkie koncerny nie są jego produkcją zainteresowane. No chyba nie są, skoro do tej pory się za temat nie zabrały, prawda? To subtelna różnica oddzielająca rustykalny speedway od światowej serii MotoGP, dla odmiany w Polsce postrzeganej jako coś odległego i, de facto, nieznanego. Tam budżet jednego zespołu tworzą dziesiątki milionów euro, pozyskiwane od światowych potentatów właśnie. Od Hondy, Yamahy, Kawasaki. Bo tamte szosowe motocyklowe działają na wyobraźnię milionów ludzi na całym świecie, którzy też miewają kaprys, by poczuć się jak Marc Marquez czy Valentino Rossi. Niektórzy z nich zafundują więc sobie podobnego ścigacza, a inni kupią skuter do bezpiecznego przemieszczania się z domu do pracy. Ale to wciąż będzie Honda, Yamaha czy Kawasaki. Mogą iść do najbliższego salonu i „poprosić o to, na czym jeździ Marquez”.

Czy żużlowy rynek jest zbyt wąski, by zainteresował takich magnatów? A może źle szukamy? Może winniśmy spróbować nie w Australii czy w USA, lecz w stolicy tej technologii – w Japonii? Spójrzcie, jakie te Japończyki mikre? W sam raz by pasowały na żużlówkę. Z miejsca mogłyby się stać konkurencyjne dla konusów ze Starego Kontynentu. Ktoś musiałby jednak zarazić ich pasją.

Tak, żużel potrzebuje rewolucji sprzętowej. Bo to przecież śmieszne, że produkcją silników zajmuje się jeden człowiek, Giuseppe Marzotto, który kiedyś hodował ponoć indyki, a wytwarzanie jednostek napędowych do speedwaya stanowiło jedynie produkt uboczny jego codziennej działalności. I tak zostało do dziś, przy czym na indyki nie starcza już pewnie czasu.  

Myślę sobie, że taka rewolucja sprzętowa mogłaby zrobić dyscyplinie lepiej, niż jakiś pojedynczy turniej Grand Prix zorganizowany gdzieś w Australii na pustawym w połowie stadionie-gigancie. Mieliśmy już takich zawodów kilka. I co? I nic? Ot, przyjeżdżał cyrk, rozkładał się na dwa dni, a później zwijał i tyle było po infrastrukturze. Ja nie mam nic przeciwko próbom takiego zdobywania terenu. Nawet jestem jak najbardziej za, choć sztuczne, krótkie tory rzadko kiedy sprzyjają wielkim widowiskom i nie są z mojej bajki. Nie wierzę jednak w cudowną moc sprawczą tego typu przedsięwzięć. Bo żeby coś zbudować, trzeba mieć na czym. Mieć bazę, ludzi, sprzęt, infrastrukturę, chęci, wreszcie pieniądze. Czyli system.    

Tośmy uzdrowili sobie żużel, jak mamy w zwyczaju zimową porą. W końcu nam, w Polsce, zależy na tym najbardziej, choć powinno zależeć najmniej. No ale trzeba mieć się z kimś ścigać… A ci kibice speedwaya to też takie dziwne państewko w państwie motorosportu. Bo jednak dla wielu z nas nic innego poza żużlem mogłoby nie istnieć. Wielu z nas nie pasjonuje się już rajdami samochodowymi, Formułą 1, MotoGP czy motocrossem i enduro, o innych fanaberiach typu trial nie wspominając.

A więc powtarzam – też jestem przy nadziei, że Discovery otworzy przed speedwayem wrota do wielkiego świata. W końcu discovery znaczy odkrycie! Przy czym jedna dygresja – nauczyliśmy się powtarzać, że popularyzację speedwaya może przynieść przede wszystkim wyjechanie z cyklem GP poza Europę, odpowiedzialność zrzucając na karb działalności komercyjnego skądinąd operatora IMŚ. Ale czy to nie Międzynarodowa Federacja Motocyklowa (FIM) winna się przejąć tematem? I chociaż próbować poprawić stan rzeczy, zaczynając od podstaw piramidy? Żużla nie udało się zaszczepić całemu światu przez dziesiątki lat, zatem zadanie łatwe nie jest. Tym bardziej, że w strukturach FIM-u jest to dyscyplina o znaczeniu pobocznym. I nie zmieni tego nawet ostatni tytuł „rider of the year” dla Zmarzlika.

Tymczasem na naszym podwórku, gdzie żużel ma się świetnie – nie bluźnijcie, że jest inaczej – próbujemy też uzdrowić narodową reprezentację. Niektórzy twierdzą, że ona jeździ za darmo, ale – nie grzeszcie, naprawdę. Otóż każdy nasz reprezentant biorący udział w październikowym treningu punktowanym z Resztkami Świata otrzymał 15 tysięcy złotych. Ja wiem, że to grosze przy tym, co się podnosi z ligowych torów. Dowodzi to jednak tylko tezie, że źle u nas żużlowcy nie mają. A z drugiej strony – dostać piętnastaka za kilka kółek odjechanych na koniec sezonu, bez żadnego ciśnienia, w miłej, spokojnej atmosferze. Daj Boże zdrowie. Tylko nie piszcie mi o kosztach podróży i przeglądach silników, proszę. Zresztą też pewnie za darmo do pracy nie dojeżdżacie. I czasem też się Wam auto zepsuje lub w coś przydzwonicie.

Reprezentant Polski na żużlu nie jest popychadłem. Otrzymuje konkretną kasę za międzynarodowy, drużynowy sukces. Jeśli tylko chce, może wziąć udział w darmowym zgrupowaniu, mieć tam wyżywienie, możliwość skorzystania z pomocy psychologa etc. Może też otrzymać od Orlenu talon na darmową benzynę, wart 8 tysięcy złotych. No ale są tacy, którzy machają na to ręką. Zatem nie mówcie, że chodzi o kasę, bo te fakty sobie przeczą.

Kadra to również męczący temat, jak rokroczne, zimowe „upadanie” żużla, ale… szanujmy się. Szanujmy siebie nawzajem. Każdą z tych spraw można było załatwić inaczej, w trzydzieści sekund i z poszanowaniem drugiej strony. Zapytajcie Dudka. I tylko o to chodzi. A jeśli ktoś nie ma ochoty jeździć w reprezentacji w ogóle, ja to przyjmuję do wiadomości i szanuję. Niech tylko w swoim czasie o tym poinformuje. I po ludzku. Nie przez L-4 i głuchy telefon.

Nastawienie do swojej obecności w narodowej reprezentacji oddziela też poniekąd sportowców od pracowników żużlowych. Czy to zarzut? Nie, to fakt. Takie czasy.

Wiecie, jak to jest poczuć się sierotą i dzieckiem gorszego Boga? Zapytajcie żużlowych reprezentantów Rosji, wszystkich innych mocarstw i państw mających z tą dyscypliną do czynienia. Wszystkich oprócz Polski.

WOJCIECH KOERBER

One Thought on Po bandzie. Sydney i Melbourne? Wolę Hondę, Yamahę i Kawasaki
    Gadol
    7 Dec 2019
     4:50pm

    Świetny jak zawsze felieton. Mam tylko małą uwagę co do uzdrawiania żużla. Zainteresowanie największych koncernów to raczej mrzonka. Jeśli miałbym szukać szans na uzdrawianie żużla to przede wszystkim zmniejszenie kosztów. I tu receptą mogły by być silniki pokroju GTR czy Jawy. Bez tuningowania i całego tego zbrojenia się u tunerów, pijawek obecnego speedwaya tak w ogóle. Tylko tu będą dwie zasadnicze przeszkody – sami tunerzy do spółki z panem GM oraz część żużlowców. Ta część bazująca głównie na szybkim sprzęcie pod tyłkiem a posiadająca ograniczenia techniki. Zawodnicy pokroju Drewnialdinho po prostu odpadną z czołówki rajderów. Kryzys w zagranicznych ligach i egzotycznych krajach nastał gdy rozpoczął się poważny wyścig zbrojeń i wysyp tunerów. Dawniej starczali klubowi mechanicy, 1-2 na cały team.

Skomentuj

One Thought on Po bandzie. Sydney i Melbourne? Wolę Hondę, Yamahę i Kawasaki
    Gadol
    7 Dec 2019
     4:50pm

    Świetny jak zawsze felieton. Mam tylko małą uwagę co do uzdrawiania żużla. Zainteresowanie największych koncernów to raczej mrzonka. Jeśli miałbym szukać szans na uzdrawianie żużla to przede wszystkim zmniejszenie kosztów. I tu receptą mogły by być silniki pokroju GTR czy Jawy. Bez tuningowania i całego tego zbrojenia się u tunerów, pijawek obecnego speedwaya tak w ogóle. Tylko tu będą dwie zasadnicze przeszkody – sami tunerzy do spółki z panem GM oraz część żużlowców. Ta część bazująca głównie na szybkim sprzęcie pod tyłkiem a posiadająca ograniczenia techniki. Zawodnicy pokroju Drewnialdinho po prostu odpadną z czołówki rajderów. Kryzys w zagranicznych ligach i egzotycznych krajach nastał gdy rozpoczął się poważny wyścig zbrojeń i wysyp tunerów. Dawniej starczali klubowi mechanicy, 1-2 na cały team.

Skomentuj