Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Żużel to niezwykle osobliwy sport. W każdym innym to trener decyduje, kto bierze udział w treningu. A w żużlu – decyduje zawodnik. W każdym innym sporcie zawodnik zwraca się na ogół do opiekuna per „Panie Trenerze”, ewentualnie „Trenerze”. A w żużlu – „te, trener”. Ale sportu żużlowego nie sposób porównywać do innych dyscyplin.

Stacja nSport+ ukazała nam ostatnio kuchnię piątkowego spotkania Fogo Unii ze Speed Car Motorem. I zachowanie Dawida Lamparta względem menedżera Ziółkowskiego, wobec którego zawodnik okazał się, tak to nazwijmy, nieco opryskliwy. Bo po raz pierwszy miał wyjechać na tor tuż przed wyścigami nominowanymi, co uznał za pomysł chybiony. I w mało elegancki sposób doświadczonemu, kulturalnemu człowiekowi odmówił. Taki jest żużel – emocje, emocje, emocje. Jest też jedyny w swoim rodzaju.

To jasne, że stary Lampart nie został postawiony w komfortowej sytuacji. I że nie byłby skazany na sukces. Nie mógł się też czuć najlepiej ze świadomością, jaką pełni w zespole rolę. Tym bardziej, że gdyby spojrzeć w statystyki, okazałoby się, że nie jest z nim wcale tak źle. Że takie asy jak Lambert oraz Jonsson, ciekawostka, znajdują się za nim w rankingu indywidualnych średnich PGE Ekstraligi. Nie zamierzam zatem wcielać się w rolę rozjemcy i udzielać komukolwiek życiowych wskazówek. Choć faktem jest, że tego typu odzywki, które usłyszeliśmy, mogą razić. A czy można było postąpić inaczej? Pewnie tak… Wsiąść na motocykl i spróbować ugrać cokolwiek, nie mając przecież nic do stracenia. Bo czego wielkiego można oczekiwać od doparowego ekipy beniaminka, który na torze mistrza Polski i absolutnego władcy rozgrywek ma nagle wskoczyć do gry w okolicach 13. wyścigu? Zostaje mu tylko założyć kask i podjechać pod taśmę w jednym celu – „a teraz pokażę ci, ch…, jak bardzo się myliłeś”. Oczywiście, że najłatwiej się wymądrzać z pozycji kanapy, dlatego – powtarzam – to tylko takie moje, niezobowiązujące sugestie.

Aha, za jeden taki występ należy Lamparta pochwalić. Otóż podczas pięknego meczu w Toruniu został on wpuszczony na pole bitwy dopiero w wyścigu numer 9. I przyjechał ostatni. Lecz chwilę później już drugi za kolegą z pary, otwierając sobie tym samym furtkę do pierwszego z wyścigów nominowanych. Który wygrał! Zobaczcie, jaka piękna historia i kwintesencja sportu zarazem. W połowie zawodów w ogóle cię nie ma, a kończysz jako bohater – 5+1 (-,-,0,2*,3). Jako członek drugiej linii, który wkracza na scenę, by usunąć w cień nazwiska z plakatu zapowiadającego spektakl i samemu odegrać pierwszoplanową rolę.

A więc w Lesznie to zawodnik zdecydował, czy pojedzie, czy nie. I jest to w speedwayu zjawisko niezwykle powszechne, mianowicie menedżerowie często niemal na kolanach podjeżdżają do swojej klubowej gwiazdy, by zapytać, czy zechciałaby wspomóc drużynę i wystąpić jako rezerwa taktyczna. Czasem gwiazda kiwnie, że na propozycję przystaje, a czasem każe się po prostu gonić. W koszykówce czy piłce nożnej takie odmowy wejścia na plac gry też mają miejsce, niemniej incydentalnie. I często kończą się wtedy karami A speedway? Młody Karczmarz miał ostatnio pretensje do starego wygi Chomskiego, że raz każe mu nagle jechać, a innym razem nie. Zgłaszał też pretensje do Zmarzlika, takie mniej więcej, że na niego nie patrzy. Popatrzyłbym najpierw na siebie, Rafałku. I też zaczął odkręcać do oporu, jak ten wredny Bartuś.

Dowodzenie ekipą indywidualności nie jest takie proste, jak się niektórym wydaje. Bo iskry unoszą się w powietrzu, wystarczy jedno słowo, jeden gest, by cały park maszyn zajął się ogniem. Żużel jest takim dziwnym sportem, w którym to nie trener, lecz zawodnik decyduje, czy ma ochotę przyjechać na trening, czy może niekoniecznie. Czy to źle? Oczywiście, ale tylko wtedy, gdy mamy do czynienia z niesubordynacją, lenistwem czy też gwiazdorstwem. Bo poza tym, powtarzam, mowa o indywidualnościach, które mają swój własny świat i, de facto, zupełnie różny tok zajęć. Jeden jest świeży i głodny jazdy, a drugi przemęczony, bo właśnie wrócił ze Szwecji. Jeden ma silniki sprawdzone i odłożone, a drugi właśnie je odebrał po poprawkach i musi wybadać grunt pod nogami. Oraz pod tyłkiem. Jeden jest zdrowy i sprawny, a drugi niekoniecznie. A więc jeden ma świeże silniki, a drugi – świeże siniaki. I tak dalej, i tak dalej. Więc jak tu wprowadzać równouprawnienie? Każdy członek drużyny piłkarskiej przechodzi ten sam mikrocykl. W żużlu – każdy sobie planuje czas. Każdy jest z innej bajki. Bo żużlowcy to autonomiczne firmy zewnętrzne na usługach klubu. I dlatego też bywa tak, że trenera się nie pyta, lecz informuje. Choć nie jest to, rzecz jasna, regułą. Każdy ma tyle władzy, ile sobie wywalczy. I tyle władzy, ile zapewnia mu własna charyzma. To specyficzne podwórko, do opiekuna mówi się „trener”, bez zbędnych form grzecznościowych (choć w tym „trener” szacunek też da się usłyszeć), a do ojca mówi się „fader”. Posłuchajcie rodziny Janowskich, Pawlickich czy Drabika. Nawet to fajne, takie swojskie, prawda? Taka stylówa.

W tym Lesznie dwa wyścigi wygrał też Paweł Miesiąc. Tym samym pokazał, że możemy żałować, iż nie dotarł do niedawnego finału IMP. A nie dotarł z prostego względu – bo z powodów merkantylnych po prostu do eliminacji nie przystąpił. Szkoda. Zapewne dodałby imprezie kolorków. Byśmy też zobaczyli, na ile jest w stanie burzyć plany najlepszych.

Biegając za dzieckiem zdążyłem również zauważyć, że w Lesznie znów jeden drugiemu „zamknął płot”, jakby powiedział Piotrek Pawlicki. Tym razem Grisza Hampelkowi. Tuż po zakończeniu rywalizacji Jarek podjechał zatem do Rosjanina i w żołnierskich słowach wyjaśnił, co o tym myśli. Tyle że Łaguta mógł jednak mieć coś tym razem na swoją obronę. Otóż dzień był przecież letni i upalny, a jak Leszno, to również Boszkowo. Lasy, śpiew ptaków, jeziora… Być może Grisza też tam pojechał odprężyć się przed meczem, popływał i chlupała mu jeszcze woda w uszach. Więc jak miał tego Hampelka usłyszeć pod płotem? He? „Jarek, izwinitie, ja ciebia przepraszaju, my siewodnia pławali, my kupalis, ja jeścio wode w uszach mam. Ja nie slyszał!”

Za to mechanik Łaguty, Darek Sajdak, odpoczywał ostatnio w… Ciechocinku. Zobaczcie, jak to człowiek po czterdziestce potrzebuje spokoju. Wiem coś o tym! A jednak tego spokoju ostatnio nie mam, bo oto pani Krysia z WTS-u robi wiele, by storpedować piątkową, króciutką i skromną uroczystość odsłonięcia na Stadionie Olimpijskim krasnala upamiętniającego Tomka Jędrzejaka. Przykre, że i w tym wypadku nie ma dlań świętości. Że znów się prosi, przy okazji, o odsłonięcie gorzkiej prawdy. Pani Krysiu, po co to wszystko? W imię czego?

A sobotnia Grand Prix we Wrocławiu? Coraz więcej osób zaczyna widzieć mistrza świata w Emilu Sajfutdinowie. Nie miałbym nic przeciwko, napisałaby się piękna historia. Chłopak, który w wieku niespełna 20 lat siłą, talentem i nieprzeciętną odwagą wyważył drzwi na salony, który za tę odwagę zapłacił bólem, który wreszcie miał tej walki dość i musiał przez moment postać z boku, wrócił jakiś czas temu. Już jako inny zawodnik. Jako dżentelmen toru, szanujący zdrowie każdego rywala. Ale pamiętajcie. Ten heroizm wciąż w nim siedzi. Gdy będzie trzeba rzucić na szalę zdrowie, Emil rzuci. W Częstochowie nie musiał, a też poszedł na całość. Odważniak! Dzięki niemu żużel jest piękniejszy.

Trzymam też jednak kciuki za Bartka Zmarzlika, któremu niektórzy próbują wmówić jakąś mentalną dysfunkcję. Jakby Bartek mnóstwa kluczowych, finałowych wyścigów w życiu nie wygrał. Hej, to Grand Prix, w każdym wyścigu nie jeden obok, lecz trzech jest równych sobie. Jak cię delikatnie przymkną, to często już na dobre. My lubimy się kierować znanym powiedzeniem, że jesteś wart tyle, ile twój ostatni występ. Stad też na mistrza świata namaściliśmy najpierw Madsena, później Zmarzlika, a ostatnio Sajfutdinowa, by Zmarzlika zacząć przekreślać. A on wyjedzie z Wrocławia jako lider całej zabawy.

WOJCIECH KOERBER

One Thought on Po bandzie. „Panie Trenerze” kontra „e, trener”
    MICHAŁ
    1 Aug 2019
     8:25am

    Panie Wojtku, jeśli chodzi o Dawida Lamparta, to miał coś do stracenia. Otóż do stracenia były pieniądze. Bo przejazd na ostatnim miejscu zarobku nie daje, a jednak kosztuje, gdyż sprzęt ma wytrzymałość jak blacha w cinquecento. Kolejne potwierdzenie, że w żużlu nie ma drużyn. To jest sport indywidualny. A właściwie nawet nie sport a praca w firmie. Wynik sportowy jest coraz mniej ważny, trzeba zarabiać. Ot taki skutek uboczny profesjonalizmu. Klubom się kiedyś wydawało, że będą mieli taniej, jak zawodnik będzie musiał sam za wszystko płacić. Coś jak dzisiejsze podwykonastwo w firmach. Ale to tylko przesunięcie kosztów, no i ich powiększenie. Każdy zawodnik ma sztab mechaników, pomagierów, itp. i to wszystko trzeba utrzymać. Przez to stawki poszybowały w górę i kluby wydają krocie na zawodników, zamiast oszczędzić na ich utrzymaniu. Ci najlepsi zgarniają potężne sumy, zatem tunerzy dyktują Im coraz większe stawki za tzw. tunning. Przygotowanie GMa o konstrukcji cepa z lat osiemdziesiątych, kosztuje jak serwis aso w salonie Porsche, z wyżywieniem all inclusive + vip. Totalny bezsens. Do tego składy siedmioosobowe, ZZ-ki, goście, itp. bzdury, które zabierają miejsca w składach. Inwestujemy w dziesiątki juniorów, np w obecnych DMPJ, czy jak to się tam teraz nazywa, ale za pięć lat zostanie z tego górą pięciu zawodników. Bo gdzie niby później, już jako seniorzy, ci zawodnicy maja jeździć?? To po co te koszty na szkolenie, które nic nie da? Stopień bezsensu w tym pseudo sporcie, osiąga coraz wyższy poziom. A wszystko to przykrywa ładny obrazek z telewizyjnej transmisji, gdzie podniecamy się małą ligą, która cztery miesiące jedzie praktycznie o nic, by później w przypadkowych play-offach, rozstrzygać o medalach.

Skomentuj

One Thought on Po bandzie. „Panie Trenerze” kontra „e, trener”
    MICHAŁ
    1 Aug 2019
     8:25am

    Panie Wojtku, jeśli chodzi o Dawida Lamparta, to miał coś do stracenia. Otóż do stracenia były pieniądze. Bo przejazd na ostatnim miejscu zarobku nie daje, a jednak kosztuje, gdyż sprzęt ma wytrzymałość jak blacha w cinquecento. Kolejne potwierdzenie, że w żużlu nie ma drużyn. To jest sport indywidualny. A właściwie nawet nie sport a praca w firmie. Wynik sportowy jest coraz mniej ważny, trzeba zarabiać. Ot taki skutek uboczny profesjonalizmu. Klubom się kiedyś wydawało, że będą mieli taniej, jak zawodnik będzie musiał sam za wszystko płacić. Coś jak dzisiejsze podwykonastwo w firmach. Ale to tylko przesunięcie kosztów, no i ich powiększenie. Każdy zawodnik ma sztab mechaników, pomagierów, itp. i to wszystko trzeba utrzymać. Przez to stawki poszybowały w górę i kluby wydają krocie na zawodników, zamiast oszczędzić na ich utrzymaniu. Ci najlepsi zgarniają potężne sumy, zatem tunerzy dyktują Im coraz większe stawki za tzw. tunning. Przygotowanie GMa o konstrukcji cepa z lat osiemdziesiątych, kosztuje jak serwis aso w salonie Porsche, z wyżywieniem all inclusive + vip. Totalny bezsens. Do tego składy siedmioosobowe, ZZ-ki, goście, itp. bzdury, które zabierają miejsca w składach. Inwestujemy w dziesiątki juniorów, np w obecnych DMPJ, czy jak to się tam teraz nazywa, ale za pięć lat zostanie z tego górą pięciu zawodników. Bo gdzie niby później, już jako seniorzy, ci zawodnicy maja jeździć?? To po co te koszty na szkolenie, które nic nie da? Stopień bezsensu w tym pseudo sporcie, osiąga coraz wyższy poziom. A wszystko to przykrywa ładny obrazek z telewizyjnej transmisji, gdzie podniecamy się małą ligą, która cztery miesiące jedzie praktycznie o nic, by później w przypadkowych play-offach, rozstrzygać o medalach.

Skomentuj