Po bandzie. Lubelscy kibice to dobra zmiana!

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Temat nie jest nowy, jednak dobre praktyki warto eksponować czy wręcz gloryfikować. I raz jeszcze podkreślić, że pojawienie się lubelskich kibiców w PGE Ekstralidze to dobra zmiana. Bardzo dobra! Oni nie tylko oklaskiwali na stojąco będącą poza zasięgiem Fogo Unię, ale też ostatnio torunian – najgroźniejszego rywala w trudnej walce o utrzymanie elitarnego statusu. Znacie innych takich ufoludków?  

Tak, lubelscy kibice to zjawisko, jakby przybysze z innej galaktyki. Bo, nie oszukujmy się, mimo statusu sportu rodzinnego pozostaje też żużel siedliskiem szowinizmu. Nie brak go na większości obiektów. Pamiętam gdy w Gorzowie prosta naprzeciw startu obrzuciła wyzwiskami Doyle’a, wtedy falubaziaka. Tak dla zasady. I gdy Marek Cieślak dostał na Motoarenie w głowę plastikowym kubkiem po piwie – od miejscowych przyjemniaczków wiszących nad parkiem maszyn. Gdy o tym jakiś czas temu napisałem, miał później selekcjoner pobudkę w domu o szóstej rano – przyszli niebiescy, wypytując o szczegóły. Marek jednak wspaniałomyślnie tropu nie podjął, słusznie uznając, że nabroiła tylko grupka idiotów, i że on wybacza, a wielu innych, normalnych, za ten występek go później przepraszała.

Wspomniałem akurat o przypadkach gorzowsko-toruńskich, by podkreślić, że nowoczesna arena to wciąż tylko kupa stali i betonu. Natomiast duszę dają tym obiektom kibice. Albo i nie. A więc wielkie dzięki dla lubelaków, że wprowadzają nową jakość. Trzeba o tym trąbić, tak jak nie wolno eksponować w mediach kibolskich ekscesów. Ciszej nad tą trumną. Bo idiotom w grupie tylko o to chodzi, by trafić na okładki i jedynki. By zyskać popularność. A przecież lepiej, gdy na okładki dostają się ludzie wybitni, nie od bitki.

Wśród części mediów panowała też swego czasu niepisana zasada, że nie pisze się o samobójcach. Dziś, w dobie internetu i klików, to jednak nie do przejścia. Nikt nie przepuści takiej okazji. Redakcyjni wydawcy zwykli sobie nawet dworować, że nic nie ożywia przecież gazety bardziej niż… świeży trup. Brrrr. Ja Wam tylko przypomnę, że media to niezwykle groźny oręż. Stąd też mawiało się swego czasu, że ta cienka papierowa gazeta to jedno z najgroźniejszych narzędzi na świecie. Bo gazetą można zabić… Aha, z wczorajszej prasy dowiedziałem się np., że ksiądz, który udzielał mi komunii świętej, został zatrzymany pod zarzutem pedofilii. To, rzecz jasna, efekt domina po ostatnim głośnym dokumencie. To wczorajsze doniesienie nie było jednak dla mnie niczym niezwykłym czy szokującym, w zasadzie… oczekiwałem takiego. Otóż wtedy, jakieś trzy dekady temu, byłem zbyt mały i zbyt głupi, by właściwie móc ocenić sytuację. By uznać, że igraszki z dziewczynkami siedzącymi na kolanach podczas zaliczania znajomości modlitw to jednak coś paskudnego, nie sympatycznego. Natomiast od dłuższego już czasu byłem ciekawy, gdzie się ten mój kapłan objawi. No i objawił się pod Zgorzelcem. A zapamiętałem go z jeszcze innego powodu. Mianowicie gdy on odpytywał raz z tych modlitw za zamkniętymi drzwiami, to ja stałem w korytarzu, czekając na swoją kolej. A że było nas kilku i zrobił się hałas, to on wyszedł i zaczął walić po łbach na odlew. W ten sposób, że mój łeb odbił się od ściany. Wtedy uznałem, że tak być nie może. I z płaczem pobiegłem do domu.

Wracając na dobre, czyli żużlowe tory. Doceniam ten szacunek, jakim lublinianie darzą najgroźniejszych rywali. Tak bardzo brakuje mi tego w polityce, choćby po ostatnich wyborach. Słynny Władysław Kozakiewicz, który też próbował wykonać skok na europarlament, pisze teraz na facebooku, że jest mu wstyd za tych, którzy głosowali na zwycięską partię (a jemu pokazali wała). Słabiutkie to. Tak samo jak przedwyborcze plakaty z wykrzywionymi twarzami politycznych adwersarzy, tych prawych i sprawiedliwych, co teraz próbują uciec do Brukseli. Taki sposób wymyślili na siebie ich polityczni przeciwnicy – opluć tych drugich. Może zatem zabrakło czegoś twórczego, budującego, zamiast taplania się w gównie? Dość jednak o polityce, tu się rywalom brawa nie bije. Poza tym niewielu potrafi rozmawiać o niej na poziomie i obiektywnie. Zerknijcie sobie na wiadomości o godz. 19., a później przełączcie na te o 19.30. One się w zasadzie niczym nie różnią…

Myślicie, że już zawsze będziemy się tak rozpływać nad Speed Car Motorem? Otóż nie. Otóż lublinianie przypominają mi Spartę sprzed kilku ładnych lat, gdy rokrocznie stawiała sobie za cel utrzymanie i nic więcej. Mianowicie wtedy ten zespół był niezwykle w Polsce komplementowany, uznawany za bitny i waleczny. Wiecie, dlaczego był tak lubiany? Bo gdzie nie pojechał, to pomagał tworzyć niezłe widowisko, natomiast punktów nikomu raczej nie zabierał. Po prostu był niegroźny, więc… lubiany przez rywali. Dopiero później uległo to zmianie, gdy za ster wrócił Andrzej Rusko i znów zaczął zgłaszać mocarstwowe aspiracje. Wtedy wrocławianie zaczęli już wielu uwierać. Inna sprawa, że różnymi niepotrzebnymi zagrywkami sami ten swój wizerunek, zupełnie niepotrzebnie, ostatnimi czasy ochłodzili.

Motor? Właśnie przestał być taki kryształowy, bo oto odważył się pomóc własnemu szczęściu i skorzystać z zastępstwa zawodnika za najsłabsze ogniwo – Andreasa Jonssona. Nie widzę w tym jednak nic bardzo zdrożnego, a na pewno nie bardziej niż wystawianie polskich kevlarów i wsadzanie weń rezerwowych obcokrajowców. Zresztą, myślicie, że zdrowy żużlowiec wysłałby sam siebie na ławkę? Pozbawił roboty? Zwracam uwagę, że Jonsson nie jeździ też w Szwecji. Odpuszcza domowe mecze, nie patrząc na straty finansowe i sponsorskie zobowiązania. A mowa o sportowcu, który jeszcze niedawno palił się do jazdy i nie godził na oddawanie pola. Wspominał o tym Jacek Ziółkowski – że podczas meczu z Fogo Unią zamierzał zmienić Szweda na Michelsena, jednak Jonsson zwyczajnie wtedy zaprotestował. Postawił się. Stwierdził, że wygra ten następny wyścig i miejsca nie odda. – On był o tym przekonany, że wygra. Widziałem to w jego oczach i słyszałem w jego mowie. Zaufałem, choć takie rzeczy nie zawsze się udają – przekonywał mnie później menago Speed Car Motoru. To nie wina Motoru, że najlepszym ich zawodnikiem był przed rokiem Jonsson. Choć ja zachodzę w głowę, jak on tę najwyższą średnią w Nice 1. Lidze Żużlowej wykręcił.

A więc jeśli tylko zacznie Lublin wygrywać, już nie będzie taki kochany. Gwarantuję Wam to. Tymczasem przed nami jedno z grubszych nieporozumień tego sezonu, być może najgrubsze. Woffinden, Janowski, Lambert, Doyle, Iversen i Zmarzlik nie mogą wziąć udziału w piątkowych kwalifikacjach do sobotniej Grand Prix Słowenii. Za to muszą gnać tam na wariata po piątkowych bitwach w ramach 7. kolejki PGE Ekstraligi. Zanim trzech ostatnich wypełni pomeczowe obowiązki względem prasy, zastanie ich na Motoarenie północ. Prezes Stępniewski, jak słyszałem, tłumaczył w Magazynie PGE Ekstraligi, że organizatorzy cyklu nie mają o to pretensji. A mnie bardziej jednak interesuje zdanie kibiców i zawodników, którzy winni mieć możliwość zaskarżenia gdzieś takiej historii. Bo sport równych szans został tu pogwałcony i upodlony – jak zawód dziennikarza w czasach internetu.

Taki przykład może – kiedyś dołączało się do meczowej relacji rubryczkę „po meczu powiedzieli”. I pisało, co każdy powiedział – jak w tytule, wedle przykazania. Dziś natomiast z każdego jednego zdania, które do takiej rubryczki by trafiło, tworzy się odrębnego „newsa”, opatrzonego krzykliwym tytułem. Tytuł jest tu kluczowy, zatem trzeba nauczyć się je czytać. Jeśli zobaczycie sensacyjny nagłówek „Trzy bramki Polaka w Bundeslidze!”, wiedzcie, że nie chodzi o Lewandowskiego. Bo gdyby chodziło o Lewego, grano by nazwiskiem, nim próbowano przyciągnąć. No więc te trzy bramki Polaka w Bundeslidze muszą oznaczać całkiem przeciętny występ jakiegoś średnio rozpoznawalnego szczypiornisty w niemieckiej lidze. Coś kompletnie nieistotnego. No ale kliknie się, z nadzieją na coś wielkiego, prawda? Ty, Czytelniku, być może już się nie dasz nabrać po raz enty. Bo nabrałeś doświadczenia. W tym czasie dorosną jednak nowi, młodsi fani, amatorzy kwaśnych jabłek. I oni, by zdobyć doświadczenie oraz się uodpornić, muszą swoje przeklikać.

WOJCIECH KOERBER