Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Ilekroć czytam o integracyjnym aspekcie zgrupowań reprezentacji, myślę sobie, że to z lekka nadużywany slogan. Co wcale nie znaczy, że jestem przeciwnikiem tego typu przedsięwzięć. Wręcz przeciwnie, mają te obozy swoje uzasadnienie, swój klimat i swoją misję.

Różnego rodzaju problemy zdrowotne rokrocznie wykluczały z obozów kadry pojedyncze nazwiska. Tym razem nazwisk się namnożyło, a żużlowe media, niezwykle agresywne, takich okazji nie przepuszczają. Jest zima, więc trzeba grzać. Grzać takie tematy.

To, że zimą właśnie żużlowcy muszą się pozbywać ze swoich ciał różnego rodzaju metali – by nie piszczeć na lotniskach, a później na starość – jest w branży faktem powszechnie znanym. A niekiedy też konkretnym usprawiedliwieniem obozowej absencji. Jak grypa lub angina. Czy jednak zawodnicy coraz mniej chętnie zaglądają na niedługie w końcu zgrupowania reprezentacji? Coś w tym, niestety, jest, choć każdy przypadek to odrębny temat.

Zauważę po raz enty, że żużlowcy to firmy zewnętrzne na usługach klubu, uprawiające odrębną politykę wedle własnego widzimisię. A więc to jednostki szykujące się do sezonu wedle własnych receptur, zwłaszcza reprezentanci kraju, ci z mocną pozycją. Czy zatem obóz kadry tylko im, indywidualistom, te przygotowania zakłóca? A jeszcze na deser, zamiast coś miłego, pismaki im się zwalą na łeb w ramach press day. I trzeba uciekać zamiast odpocząć.

Moja diagnoza jest następująca – otóż zawodnicy świetnie wiedzą, że status reprezentanta nie liczy się, de facto, teraz, lecz latem. Mają świadomość, że nie jest ważna prędkość zimą na biegówkach, lecz wiosną i latem na torze. I choć selekcjoner Marek Cieślak biegówki kocha niemal tak samo jak rower, to latem, przy nominacjach, też nie będzie o nich pamiętał. Byłoby to podcinaniem zajętej przez siebie gałęzi.    

A więc zgrupowanie reprezentacji bez wątpienia jest przydatne trenerom, bo lepiej poznają podopiecznych. A i zawodnikom nie powinno zaszkodzić, bo obsługę mają tam kompleksową – żużlowi praktycy, dietetycy, psychologowie, do tego kontakt w COS-ie z przedstawicielami innych dyscyplin. Wreszcie zaspokaja też ono potrzeby sponsorów, partnerów etc. To jedna z niewielu okazji, gdy krajową czołówkę można skrzyknąć w jednym miejscu i wykorzystać do celów marketingowych. Gdy zawodnicy nie są jeszcze w sezonowym pędzie. Natomiast z tym podkreślaniem integracyjnego aspektu przedsięwzięcia bym nie przesadzał. No bo ci nasi reprezentanci to nie są przecież koledzy z kadry, tylko rywale z kadry. To sportowcy, którzy już za chwilę, w walce o medale i status reprezentanta właśnie, będą się wzajemnie zwalczać i eliminować. W pozytywnym tych słów znaczeniu, w sportowej rywalizacji, która jest sensem i celem ich zimowych przygotowań. Przestańmy udawać, że jest inaczej, bo mowa o sporcie wybitnie indywidualnym. Oczywiście, miło jeśli ci reprezentanci darzą się też wzajemnym szacunkiem, jak sportowcy po prostu. Natomiast kto się miał zintegrować, już dawno to zrobił. A kto nie, znaczy, że z innej jest bajki i tyle. Jak w życiu – jednych z daleka dostrzegamy i wywołuje to już banana na naszej twarzy, innych tylko tolerujemy, a jeszcze innych niekoniecznie.

Miło by też było, gdyby reprezentanci, przy okazji, darzyli szacunkiem trenera. Gdyby czuli się po prostu w obowiązku informować go o swoich planach dotyczących zgrupowania. Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy. W tym światku inne jednak obowiązują standardy. Otóż by zawodnicy i trener okazywali sobie szacunek, muszą być zjednoczeni tym samym celem. Albo brutalnie rzecz ujmując – muszą mieć w tym jakiś swój interes. W innym wypadku stają po przeciwnych stronach barykady.

Nie próbujmy jednak porównywać sportu żużlowego do jakiegokolwiek innego. Bo, zapewniam, jest jedyny w swoim rodzaju. W każdym innym to trener decyduje, o której jest zbiórka, o której trening i jasnym jest, że wszyscy zdrowi biorą w nim udział. W speedwayu natomiast to gwiazda decyduje, czy wpadnie na stadion, kiedy ewentualnie i czy zechce jej się wyjechać na tor. Ale, z drugiej strony, czy to takie nieracjonalne? No nie. Bo jeden siedział cały tydzień na dupie i rwie się do jazdy, żeby nie zardzewieć chociażby, tymczasem drugi wrócił właśnie ze Szwecji, śnięty w połowie. A wcześniej był jeszcze w Anglii. I co, ma wyjechać po to tylko, by przydzwonić w płot ze zmęczenia? Jeden ma silniki po remoncie, do sprawdzenia, a drugi właśnie je przetestował.

Nie sądzę, by absencja w zimowym zgrupowaniu reprezentacji Polski stawiała kogoś w drugim rzędzie i zmniejszała wymiernie szansę na sukces. Pamiętacie, kto sięgnął we Wrocławiu po tytuł Speedway of Nations? Rosjanie Łaguta i Sajfutdinow, którzy na obozie swojej reprezentacji nie byli nigdy i zapewne nigdy nie będą. Ten drugi pisał nawet ostatnio do Putina, by zwrócić uwagę, że jego rodacy są mistrzami świata w takiej jednej dyscyplinie. Ale to nie znaczy, że my też mamy rozkurzyć to całe towarzystwo. Raczej powinni zawodnicy docenić, że ktoś ich chce doszkalać za darmo, a za sukcesy nagradzać. A że przy okazji wykorzystać marketingowo? Zdrowy układ. I jeszcze jedno. To słuszna koncepcja, że młodzieżowa kadra zbiera się razem z dorosłą. Bo dla małoletnich akurat to, jak sądzę, cenna nagroda, że mogą się o starszych, utytułowanych kolegów poocierać. Podpytać, podpatrzeć, wyciągnąć coś dla siebie. O poczuciu dumy z faktu bycia reprezentantem nie wspominając. Dla niektórych to wciąż wartość dodana.

Tyle w temacie, bo jeszcze trzeba przeczytać po sobie. A wiecie, co jest dla pismaka najbardziej traumatycznym doświadczeniem? Kiedy usypia go własny tekst. Znaczy to, że pora się przebranżowić.

WOJCIECH KOERBER