Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie krzywi się i nie grymasi, gdy wręczają mu numer dziesiąty i każą zaczynać spod płotu. Po prostu zaczyna i kończy z dwucyfrówką. Na takim poziomie ustabilizował występy Jakub Jamróg. Sam zapracował na to, by sport dostarczał mu radości i wzruszeń, a nie zmartwień. W Lesznie czy Zielonej Górze też jednak mają swojego Jamroga. No to czekamy na play-offy.

Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, ale z tą dwucyfrówką to nie przesada. Gdy w ostatnim wyścigu należało przywieźć kolegów z Grudziądza na 5:1 – Jamróg przywiózł. Gdy w Toruniu wypadało wygrać wyścig przedostatni – Jamróg wygrał. Nie jest mu straszny ani Łaguta, ani Doyle, za którego w Toruniu zabierał się na poważnie. Krótko mówiąc, Jamróg wyciąga do wrocławskiej drużyny pomocną dłoń. Swoimi występami wysyła komunikat – bierzcie i korzystajcie ze mnie wszyscy. I Betard Sparta korzysta.  

Inni też jednak mają swoich Jamrogów. Podczas gdy wielu skupia się na porażce Fogo Unii w Gorzowie, moją uwagę zwraca przebudzenie Brady’ego Kurtza. Już przed domowym meczem ze Speed Car Motorem byłem ciekaw jego postawy. Tego, czy zwyżkującą formę w innych ligach zdoła przeszczepić na grunt najlepszej ligi świata. Zdołał, a menedżer Baron jeszcze go metodycznie zbudował, oferując w nagrodę wyścig nominowany. Zamieniony w trzy punkty. W Gorzowie znów był szybki, a jedna zerówka to wypadek przy pracy, efekt sponiewierania w tamtejszym ciasnym, pierwszym łuku.

Pewnie, że mają w Lesznie o czym myśleć. Że nie wszyscy potrafią udawać rakiety na orbicie okołotorowej, jak Sajfutdinow czy Kołodziej. Ale w powiedzeniu, że jesteś wart tyle, ile twoje najsłabsze ogniwo, trochę prawdy też jest. Czasem to tylko ładnie brzmiący slogan, czasem fakt.

Aha, jak to się stało, że przy mniej skoncentrowanym Bartku Zmarzliku, czującym jeszcze w ustach smak wrocławskiego szampana, i bez Thomsena, truly.work Stal ograła mistrzów Polski? Kasprzak…

Wreszcie w Zielonej Górze za jamrogową robotę wziął się Michael Jepsen Jensen. Choć to, rzecz jasna, kierowca o wielkim potencjale i trudno puścić w niepamięć, jak pożyteczną robotę wykonał dla Zielonej Góry przed rokiem.

Tymczasem żużlowi medioznawcy odnotowali historyczny, pierwszy występ kobiety w polskich rozgrywkach ligowych. Jedną ciągnie do salonu piękności, drugą do łóżka i do książek, a trzecią na tor. Poza tym nikomu nie wolno stawać na ścieżce do marzeń. Ale, sorry, mnie to kompletnie nie kręci. Tak, mam świadomość, już nie raz kobieta wygrywała na żużlu z mężczyzną. Pamiętam, że Czeszka Krupickova pokonała m.in. Mike’a Trzensioka. I jeszcze nie raz niewiasta okaże się szybsza. Ale to wszystko. Już nic więcej nie da się tu ugrać, w tej damsko-męskiej grze wstępnej. Sens miałoby to wyłącznie wtedy, gdyby kobiety mogły rywalizować między sobą, jak w każdej innej dyscyplinie. Natomiast rywalizacja kobiet z mężczyznami to tylko ciekawostka przyrodnicza i szukanie guza… Przestrzegam przed płaczem i zgrzytaniem zębów. W żadnej innej dyscyplinie panie nie walczą z panami, bo mija się to z celem. Tylko, proszę, nie piszcie mi tu o tenisowych mikstach albo parach tanecznych na lodzie.

My tu o paniach na szlace, a prezes Świącik objechał ostatnio kilka stacji telewizyjnych, przedstawiając swój punkt widzenia na ważne sprawy regulaminowe i z tychże wizyt zdając w mediach społecznościowych skrupulatne relacje. Król Cyganów, jak go pieszczotliwie nazywają w Częstochowie, i drużyna wykonali ostatnio świetną robotę, która zbliżyła Włókniarza do fazy play-off. No ale o regulaminie miało być. Ciężki temat z tym zachowaniem się pod taśmą, bo zaczynamy karać zawodników za tiki nerwowe. Czym tak ich wkur… my, że przypadłość zaczyna się pogłębiać. I tiki stają się jeszcze bardziej widoczne. Wiadomo, co innego widoczne, jednostajne przesuwanie się w kierunku taśmy. Bo to działanie z premedytacją, mające na celu zysk i oszukanie rywali. Musi być „warningowane”. Na ewidentne ruchy, rejestrowane gołym okiem i utrudniające zachowanie spokoju pod taśmą innym, też należy reagować. Ale swoją drogą, ciekawie ewoluuje to nasze postrzeganie świata, bo oto jeszcze niedawno wpuszczenie rywala w maliny, znaczy w taśmę, uznawaliśmy za mistrzowskie posunięcie, cwaniactwo i wyraz najwyższego kunsztu. A dziś już tylko za świństwo i grube oszustwo. Porządni obywatele Unii Europejskiej się z nas zrobili.

Wiecie, co? Cenię sobie, że to machanie przeze mnie piórem to jednak stosunkowo bezpieczne zajęcie. Przynajmniej gdy słyszę „jebać sędziego i całą rodzinę jego” wiem, że nie ja mam spieprzać czym dalej i czym prędzej. Chociaż i tak się człowiek nasłucha, mianowicie w zeszłym tygodniu musieliśmy odeprzeć wielką kuluarową ofensywę, by szefowie WTS-u nie przełożyli nam króciutkiej, skromnej uroczystości odsłonięcia Krasnala upamiętniającego Tomka Jędrzejaka. Twierdzili oni bowiem, że grozi to nawet… odebraniem Wrocławiowi Grand Prix. Pomawiali, że figurka stanęła bez zgody miasta. Zadzwonili na policję i do departamentu prezydenta, by przekonać wspomniane jednostki, że trzeba rozgonić szykowane przez nas nielegalne zgromadzenie. Bez efektu. A myśmy szefów WTS-u po wielokroć na uroczystość zapraszali. Chcieliśmy tylko, by stali się jego istotną częścią. I by nie przeszkadzali. Efekt mieliśmy jednak taki, że odsłonięciu Krasnala towarzyszyli… policjanci w cywilnych ciuchach z komendantem Wrocławia-Śródmieścia na czele. A za rogiem stały radiowozy. Nic to, i klub, i my wiemy, jak było, mejlowa korespondencja nie ginie. Nie chcemy już jednak do przykrej sprawy wracać.

Żużel to jednak niełatwy kawałek chleba. O czym przekonują się też w Toruniu. Otóż Adamowi Krużyńskiemu, który intelektualnie nad większością środowiska góruje, próbowali skakać do gardła, jak czytam, Kościuch z Iversenem. Generalnie rzecz biorąc domagali się większej liczby startów. Norbert był zły, że został wycofany po dwóch zerach, bo właśnie chciał zmienić motocykl. No więc ja też byłem w grupie, która od zimy trzymała zań kciuki, licząc na piękną sportową historię kogoś, kto kiedyś nie wsiadł do windy, więc na szczyt musiał wchodzić schodami. W tym jednak wypadku staję po stronie menedżera. Czy ta przesiadka mogła oznaczać nagłą metamorfozę? Owszem, mogła, nie sprawdzimy już tego. Styl dwóch pierwszych wyścigów był jednak marniutki. Zakodowałem sobie taki obrazek – Fricke popełnia błąd, więc Norbert na moment do niego dojeżdża. Za chwilę ma już jednak jakieś 50 metrów straty. Iversen? Domagał się startu w wyścigu nominowanym, jednak koniec końców szansę dostał młody Holder. Nie wiem, w czyim anielskim boksie cieszono się z niepowodzenia wspomnianego Holdera, w każdym razie potwierdza to tylko moją tezę, którą wielokrotnie się już dzieliłem. Po pierwsze – że speedway nawet w wydaniu drużynowym pozostaje sportem wybitnie indywidualnym. A po drugie – że system nagradzania, punktówka, kompletnie do sportu zespołowego nie przystaje. Gdyby w siatkówce czy koszykówce też płacili za punkty, to zespół szybko przestałby być zespołem. I zaczął wyglądać jak zdegradowany Get Well, który niby nie ma już o co walczyć. Niby. Bo jeszcze trzeba się nie bać zdarcia kasku z głowy i mieć za co żyć. Czyli została walka o zachowanie twarzy i o pieniądze.

Dopóki każdy członek żużlowej ekipy nie będzie mieć gwarantowanej pensji, dopóty rywali w poszczególnych ligowych wyścigach wielokrotnie będzie trzech, nie dwóch. Problem w tym, że taka zmiana musiałaby się odbyć kosztem najlepszych. A niby dlaczego najlepsi mieliby się zgadzać na obniżenie zarobków? Skoro duży może więcej, a planktonem nikt się nie przejmuje. Dysproporcje między członkami tej samej ekipy rzeczywiście bywają spore. Stąd też żużel to bogaci i biedni, jak śpiewał Kazik Staszewski. To królewicze i żebracy, milionerzy i ciułacze. Można by podjechać walcem i delikatnie wyrównać, domyślam się jednak, że to trudny temat. Bo, jak sam zauważyłem, to jednak sport indywidualny, w każdym wydaniu. A za część pieniędzy podnoszonych z ligowych torów spełnia się później osobiste marzenia. Nikt tematu nie odpuści.

A Zmarzlikowi dajmy już trochę spokoju. Chociaż on, odnoszę wrażenie, kompletnie się krytycznymi uwagami nie przejmuje. Jakby ich w ogóle nie czytał…

WOJCIECH KOERBER