Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kto złapie Byki za rogi i powali? To kluczowe pytanie przed zbliżającym się sezonem. Rafał Kubacki, Ursus z Quo Vadis, nie da już rady, nie ta forma. Kiedy kręcono film Kawalerowicza, miał jeszcze status czynnego zawodnika, sposobiącego się właśnie do olimpijskiego startu w Sydney. Zresztą ten jego byk był naćpany jak mucha z Medellin. A leszczyńskie Byki już silne i na ścisłej diecie. Sezon za pasem.  

Z tymi dietami to sprawa bardzo indywidualna. Taki Kuberka musi się pilnować, z kolei Smektałka opowiadał mi przed świętami, że w martwym sezonie waży kilogram więcej. A więc gdy się mistrz świata juniorów zapuści, to jest go całe kilo więcej. Świetne geny. Szczęściarz. Ale teraz trzeba się już pilnować. Bodajże w środę Byki odwiedziły Zespół Szkół w Grabonogu (cały czas kogoś odwiedzają, niezły ten marketing!) i zasiadły za stołem zastawionym ciastkami. Spójrzcie, jak się Janusz Kołodziej do tych słodkości wdzięcznie uśmiecha, jak go serniczek kusi. I krem z bitej śmietany. Ale na talerzykach pusto! O tu, tu poniżej.

FOT. UNIA LESZNO

Z Kubackim rozmawiałem swego czasu o tej jego walce z bykiem. Na casting naszego podwójnego mistrza świata w judo zaprosił sam Kawalerowicz. Rafał opowiadał tak: „Po nim mieliśmy ciekawą rozmowę. Pan Jerzy zaproponował rolę, a ja odpowiedziałem, że to raczej jednak niemożliwe, bo za kilka miesięcy mam igrzyska. Więc reżyser na to do swojego asystenta: – Musisz zmienić termin igrzysk olimpijskich.”

Dziś to anegdotka, choć Kuba przekonuje, że tak mniej więcej było. Panowie się dogadali – między sobą, nie z MKOl-em – w związku z czym judoka musiał się wtedy przepychać z wieloma bykami. Z wieloma na treningach i z jednym prawdziwym, z lekka nafaszerowanym, na planie filmowym. Kubacki wspominał tak:

„Nie było nas wtedy stać na animację komputerową, więc faktycznie musiałem złapać tego byka za rogi. Trenowaliśmy to na ranczu Jacka Kadłubowskiego, który byka wynalazł, a później walczyliśmy na stadionie Warszawianki, zaadaptowanym na cyrk Nerona. Kiedy pan Jerzy powiedział, byśmy pokazali, jak zwierzę położyć, zaproponowaliśmy, że następnego dnia będziemy gotowi. No i zaczęliśmy myśleć, co tu zrobić. W nocy przyjechał kolega Jacka, weterynarz. Mówi jednak, że nie poda bykowi żadnego środka, bo uśnie jak pies Pluto. Stanęło na tym, że przed kręceniem dostanie głupiego jasia. Weterynarz wyliczył, ile tego potrzeba na 1,5 tony i po trzech minutach kazał złapać byka za rogi. A na nim leżała już żywa dziewczyna, dublerka Magdy Mielcarz. Podchodzę, biorę go za rogi, a on się przepycha. Weterynarz dał kolejną dawkę, byk się tylko lekko zachwiał. I wciąż stoi. Trzeciej dawki dostać nie mógł, byśmy go zabili. Jakaś opatrzność jednak nad nami czuwała, bo był dół w piasku i byk się potknął. Wtedy wykorzystałem zasadę judo „ustąp, aby zwyciężyć”, skręciłem mu głowę, lekko popchnąłem i byk położył się na arenie. Wszystko to trwało 38 minut.”

Tyle Ursus. Myślicie, że te leszczyńskie Byki też się dadzą łatwo przepchać z najwyższego stopnia podium DMP? No jasne, że nie. Ale do czego zmierzam. Otóż ostatnią ekipą, która ustrzeliła hat-tricka była Sparta-Polsat. Krajem rządziła w latach 1993-95, a czyniła to siłą Knudsena, Załuskiego, Śledzia i Barona. A więc ten ostatni może przejść do historii jako persona, która sięgała po potrójną koronę i jako zawodnik, i jako opiekun. Już o tym gdzieś wspominałem, jednak naszła mnie pewna refleksja. Mianowicie zapomniałem o jednej ważnej osobie. Wiecie, kto jeszcze jest spoiwem łączącym tamtą Spartą z obecną Fogo Unią? Oczywiście, gość od polewania. Czyli toromistrz Jan Choroś. To on polewał wtedy na Olimpijskim i on podlewa teraz Smoka. To także jego szansa na kolejną potrójną koronę.

W latach 90. wrocławianami dowodził Ryszard Nieścieruk. On dobierał taktykę, Otto Weiss podstawiał fury, a Andrzej Rusko czuwał nad całością, niekiedy przylatując na wyjazdowe mecze helikopterem i lądując na murawie obcego stadionu, by gospodarze na każdym kroku czuli, że łatwo nie będzie. Tamte sukcesy nie spadły jednak z nieba, a słynna kopa Nieścieruka szykowana była siłami Chorosia właśnie. Zresztą tendencję do polewania pan Janek ma ukrytą nawet w nazwisku – Cho-roś!

Pewnie się powtórzę, ale mnie brak korekt w leszczyńskim zespole nie razi. Bo po co naruszać tak świetnie zbilansowany kolektyw? Tym bardziej, że rozkładając zespół na czynniki pierwsze, każde z tych nazwisk ma mnóstwo do udowodnienia. W dużym skrócie: Kołodziej, Sajfutdinow i Pawlicki – że się nadają do Grand Prix, a nawet, że są na medal. Kurtz – że jest godzien być Bykiem i ma papiery na światową czołówkę, tylko musi je wyciągnąć z plecaka i pokazać, że faktycznie zabrał z domu. Hampel – że wciąż jest TYM Hampelem. Smektała – że na dobre przełamał Drabika, a Kubera – że nie gorszy. Wiecie, ile ten młodzieżowy duet dostarczył drużynie punktów w minionym sezonie? 238 z bonusami. Plus coś od Szlauderbacha.

Ale, ale! Nie myślcie sobie, że właśnie próbuję rozdawać medale przed sezonem. Nieee. Tym bardziej, że w żużlu mamy takie reguły gry, iż można opędzlować rundę zasadniczą z kompletem zwycięstw, a i tak przed każdym meczem fazy play-off portki będą pełne. Bo zabawa zaczyna się od zera. A w przypadku, nie daj Bóg, jakiejś kontuzji – z poziomu minus jeden. Zresztą nigdy nie wiadomo, kto z jaką formą wystrzeli wiosną. Konkurenci też mają swój potencjał, wcale nie głęboko ukryty. Pytanie tylko – komu uda się poruszyć domino. W tym największy jest ambaras, żeby wszyscy chcieli naraz. Punktować. Wszyscy w tym samym klubie.

Dzisiejsze porozumienie bydgoskie? Już od pewnego czasu mają tam klasyczny trójpodział władzy – prezydenta (Bruskiego), króla (Golloba), a nawet Kanclerza (Jerzego). Teraz, nieformalnie, dołączy jeszcze do nich prezes – działający w cieniu Bello di Notte, Zbigniew Boniek. A więc wszystko odbyło się tam zgodnie z przewidywaniami. Zibi to zbyt mocny gracz, by przejmować się szczekaniem adwersarzy. Ma ich po prostu w dupie, niemniej jako prezes PZPN-u nie powinien zajmować konkretnych stanowisk w innych sportach. Zresztą, umówmy się, do szczęścia mu to niepotrzebne. Ma otwierać drzwi nie rękoma, lecz swoją twarzą i charyzmą. A przede wszystkim ma otwierać serca sponsorów. I portfele.

WOJCIECH KOERBER