Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W Zielonej Górze starły się mocne charaktery i grube portfele. Ze starcia zwycięsko wyszedł żużel. A więc Falubaz nie będzie musiał, w ramach cięć budżetowych, opychać jednej ze swoich gwiazd, co już niektórzy wieszczyli. Od teraz za sznurki pociągają miasto i Stanisław Bieńkowski.

Za Falubazem piekielnie ciężki sezon 2018. Nawet terminarz klubu nie rozpieszczał, dopiero w ostatniej kolejce zestawiając drużynę z bezpośrednim konkurentem o utrzymanie – Grupą Azoty Unia Tarnów. Każąc czekać w napięciu do samego końca rundy zasadniczej. Porażka gości okazała się wówczas pieczątką na ich degradacji, a tzw. pion szkoleniowy Jaskółek wpadł jeszcze naprędce na pomysł, by sprawdzić gaźnik w motocyklu Michaela Jepsena Jensena. Zabrakło jednak gotówki na wpłatę kaucji (5 tysięcy złotych) i czasu, by skoczyć po nią do bankomatu. I dobrze się stało, że tarnowianie nie byli do tematu przyszykowani. Zapamiętajmy ich z walki do końca na torze, a nie pod bankomatem na stacji benzynowej (ze stadionu w lewo i w górę). W sporcie liczy się też rozmiar kapelusza i nie trzeba składać protestu, by ten rozmiar zmierzyć. On wychodzi na torze.

Nie da się ukryć, że w Zielonej Górze osłabła decyzyjność Roberta Dowhana, którego pakiet zmalał z 33 procent do niespełna 25. I co? I nic. Dalej będzie majętnym człowiekiem, pewnie nawet bardziej, i dalej będzie senatorem. U mnie zapunktował, kiedy podczas zeszłorocznego Magazynu PGE Ekstraligi rezolutnie zaproponował wystawienie listu żelaznego – na wieść o moim wrocławskim zakazie stadionowym. Zdaje się, że oglądaliśmy wówczas wspólnie, w siedzibie nc+, mecz zielonogórzan w Toruniu. Dowhan pojawił się po kilku wyścigach dopiero i gdy dostrzegł średnio korzystny wynik dla Falubazu, fatalny wręcz mówiąc wprost, z miejsca rzucił: „Na razie sukces finansowy.” Bo każdy ocenia rzeczywistość po swojemu, a on, jako były prezes, wciąż też zwraca uwagę na aspekt gospodarczo-finansowy. Wygląda więc na to, że ci prezesi to zawsze ludzie sukcesu – jeśli drużyna wygrywa, to się cieszą z wyniku, a jeśli z wyniku nie można, to chociaż oszczędności z tytułu niższej punktówki radują.

Musicie jednak wiedzieć, że Dowhan to wierny kibic Falubazu. Jeszcze na kilka biegów przed końcem, przy wyraźnym prowadzeniu gospodarzy, dokonywał matematycznych kombinacji, które przyniosłyby chociaż punkt bonusowy. Do końca wierzył. To senator RP z ramienia Platformy Obywatelskiej, choć jego znajomi żartują, że reprezentuje również… PiS. Bo Prezes i Senator. Aha. Opowiedział też prezes Robert pyszną anegdotkę z własnego podwórka. Otóż zaobserwował dawno temu, że przed domowymi meczami Falubazu bardzo szybko pojawia się na stadionie wóz strażacki. Po czym na jakieś rzekome wezwanie opuszcza obiekt, by powrócić jeszcze przed pierwszym wyścigiem. Powód? Z tego wozu niemal tuzinami wysypywali się, w założeniu niepostrzeżenie, zdeklarowani fani Falubazu, większość w szalikach. Taka wycieczka na gapę, bez biletów wstępu, lecz z Myszką Miki w sercu.  

I to jest m.in. objaw magii Falubazu. Zwróćcie uwagę, że w Lubuskiem klubowe działy marketingu dbają o najdrobniejsze detale. Podczas gdy wszyscy inni jeżdżą zimą na zwykłe obozy lub zgrupowania, w tym samym czasie ekipa Adama Skórnickiego wybiera się na, cytuję, Falubaz Super Camp 2019. Rzecz jasna, z kamerą, którą tamtejsi spece potrafią nakręcać materiały niemal oscarowe. A że „somsiedzi” gorsi być nie mogą, to niedługo później zespół Stanleya Chomskiego udaje się na Steelcamp 2019. I sam sobie tej nazwy też nie wymyśliłem, używam po prostu oficjalnej nomenklatury.  

No i nikt inny nie może się chwalić Andrzejem Huszczą, tylko Falubazerna właśnie. Kiedy on jeszcze jeździł, a ja się chciałem czegoś dowiedzieć, dzwoniłem zawsze do małżonki, Małgorzaty. Przesympatyczna, ciepła osoba, a przy okazji, co kluczowe, nieco bardziej komunikatywna od męża. To Ślązaczka, córka byłego zawodnika, sędziego i działacza, Roberta Nawrockiego. Swego czasu mówiła mi tak: – Koleżanki jeżdżą po Egiptach, Karaibach, a ja się opalam na stadionie w Zielonej Górze. Od 25 lat. Mamy trzy córki, więc na każdych zawodach mężowi kibicują cztery piszczące baby.

Sam zresztą pamiętam, jak mu te córki łańcuch oliwiły w parku maszyn i motocykl zapychały. Dziś jednak takie rodzinny teamy zaczynają być krytykowane.

A więc pani Małgorzata sporo przez te wszystkie lata kibicowania widziała. Swego czasu opowiadała: – Byłam świadkiem trzech śmiertelnych wypadków: Malinowskiego na Stadionie Śląskim oraz Wiesława Pawlaka i Andrzeja Zarzeckiego w Zielonej Górze. Pamiętam jak dziś, że tego samego dnia, co zginął Andrzej, mąż ścigał się w Bydgoszczy, w Kryterium Asów. Bardzo przeżyłam też wypadek Krzyśka Cegielskiego. A kraksy męża? Po tylu latach znajomości nabrałam już rutyny, ale to nie jest prosta sprawa. Przy każdym upadku Andrzeja liczę do trzech, góra do pięciu, bo mąż zawsze szybko wstaje. Ale przed rokiem musiałam liczyć do dziesięciu i zrobiło mi się bardzo gorąco. To Laukkanen przeciągnął prostą i wpakował Andrzeja w bandę. Pochodzę z Górnego Śląska, mogłam przecież wyjść za górnika, a tylu ich ginie. Tak sobie mówię…”

Po takich pogawędkach otrzymywałem nakaz wysłania artykułu, w wersji papierowej, pod wskazany adres. Bo to także kronikarka kariery małżonka.

– Niech Pan pisze: Małgorzata Huszcza, Racula.
– A jakiś numer domu?
– Nie trzeba, dojdzie.

50. urodziny świętował Huszcza w marcu 2007 roku jako zawodnik I-ligowego PSŻ-u Poznań. Przy czym już wtedy, nie wiedzieć czemu, I liga oznaczała po prawdzie drugą. Żeby nie było zbyt łatwo podczas próby wdrożenia w dyscyplinę babci albo dziewczyny. No więc był to ostatni sezon niezmordowanego, niezniszczalnego i niezatapialnego zawodnika. Nieudany, choć rok wcześniej rządził jeszcze i dzielił w barwach wspomnianego PSŻ-u.

Huszcza, ojciec trzech córek, żartował czasem, że będzie jeździł dopóty, dopóki nie urodzi mu się syn. Niespełna 49-letni Greg Hancock ma ich natomiast trzech, a najstarszy, 14-letni Wilbur jest już u progu kariery. Czy stworzy jeszcze parę z tatą? Kiedy o optymalny wiek na sukcesy w swojej profesji zapytałem trenera Baściuka z Legnicy, ówczesnego opiekuna naszej kadry łuczników, wytłumaczył dość obrazowo: „U nas jest, proszę pana, jak w seksie. Dopóki łuk można napiąć”.

Pozostaje mieć zatem nadzieję, że Hancock nie jest jeszcze na krzywej opadającej. Że jeszcze jest w stanie się napiąć pod taśmą i wystrzelić.

WOJCIECH KOERBER