Autor tekstu i Tomasz Gollob.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W żużlu dzieje się obecnie więcej jak w trakcie sezonu. Przekładamy ligi, podajemy nowe terminy grubych wydarzeń, każdy się martwi o należny kawałek tortu, a mechanicy zwracają na siebie uwagę przejmującym listem. Wreszcie były medalista IMŚJ „zy Ślunska” doprowadza we wtorkowy wieczór do czołówki na ulicach Rybnika, oddalając się z miejsca zdarzenia i unikając badania alkomatem. Miał prawo nie wytrzymać. Kilka godzin wcześniej, w czasie serwowanej na antenie Canal+ powtórki z bodajże 2013 roku (Włókniarz – Unibax), został przecież wykluczony do końca zawodów…  

Nie myślcie sobie, że jakoś mi specjalnie do śmiechu, zważywszy na okoliczności przyrody. Ukrywamy się jak w czasie wojny i wciąż nie wiemy, kiedy opuścimy swoje jaskinie. Zarośnięci, w przydługich kudłach, z niedoborem witaminy C. Wielka fortuna, która z początkiem kwietnia zaczynała być na ogół rozdzielana, zawisła w próżni. I nie ma jak się do niej dobrać. A ślinka leci. Niektórzy nawet twierdzą, że już z głodu. A wśród nich i tacy, którzy rokrocznie zarabiają miliony…

Jakiś miesiąc temu z okładem, gdy pojęcie koronawirus kompletnie nie zwracało jeszcze naszej uwagi, pisałem dla jednego z periodyków:

„Nie wiem, czy problemy żużlowców brytyjskich można przełożyć jeden do jednego na polskie realia i na to, co dręczy naszych chłopaków. Niemniej bez wątpienia części wspólne są. Bo skoro u nas speedway potrafi działać jak narkotyk, to i u nich musi mieć podobne działanie uboczne.

Tak, w żużlu można się zabujać, zadurzyć i zatracić. A problem polega na tym, że wtedy świata poza nim nie dostrzegasz. Zatem naturalnym jest, że pojawia się wówczas obawa i pytanie – a co, jeśli żużel mi zabiorą i żużla mnie pozbawią. Podobne zjawisko dostrzegam w polskim sporcie olimpijskim, mianowicie mam na myśli tych, którzy najpierw spędzają na zgrupowaniach po 250 dni w roku. A później przychodzi ta docelowa weryfikacja – igrzyska. I dlaczego nasi sportowcy niejednokrotnie przyznają, że się wtedy spalają? Że, jak powiedziałby były złotousty selekcjoner Łazarek, przystępują do tego sprawdzianu z brązowymi getrami na łydkach? Bo czynią to ze świadomością, że jeśli nie wyjdzie, to zostaną w d… iurze i to głębokiej. Pozostawieni sami sobie. Dlatego tak ważna jest w życiu sportowca odskocznia. Prowadzenie dwóch żyć jednocześnie, obok siebie. Mogą to być studia, wspinaczka w uczelnianej hierarchii czy jakaś inna fascynacja lub biznesik. Coś, co daje poczucie bezpieczeństwa. Możliwość ucieczki z jednego świata w drugi.

Żużlowcy bezpieczni nie są. Zazwyczaj to ludzie, którzy zarzucili całą poboczną działalność, z edukacją na czele, by czerpać radość z walki na torze. I naprawdę nie mają poczucia komfortu. Prowadząc firmy zatrudniające nawet kilkoro ludzi nie wiedzą, w którym momencie los pozbawi ich prawa do zarabiania. Nietrudno wpaść tu w tarapaty. Zwracam uwagę, że sezon długi nie jest, a każdy mecz z zaledwie, podkreślam, z zaledwie czternastu w rundzie zasadniczej przynosi, lub nie, znaczną część spodziewanego budżetu. Kiedy cię odstawią na bok, ponosisz straty nie do odrobienia. Zwracam na to uwagę, byśmy się nie dziwili, że profesjonalny żużlowiec w dniu meczu to często tykająca bomba, której lepiej nie tykać. Bo jeśli nawali tego dnia w pracy, to będzie lipton. To zresztą jest bardzo widoczne we współczesnym speedwayu, ten jego indywidualny charakter. Również w zawodach drużynowych, bo przecież na dorobek zespołu składają się indywidualne osiągnięcia poszczególnych członków. To bardzo znamienne i powszechne – otóż zawodnik, który wygra mecz, lecz sam dołoży zero lub w jego okolicach, nie będzie się cieszył sukcesem wspólnym, lecz pogrążał własnym zawodem. Bo nie dość, że nie zarobił, to jeszcze przeczuwa odstawienie do kąta. I dziura się pogłębia. To już przynajmniej dwa z czternastu dni meczowych, które należy zapisać po stronie strat. Lepiej nie podchodź. I odwrotnie. Żużlowiec, który przegrał spotkanie, lecz z dwucyfrówką na osobistym koncie, de facto czuje się wygrany. I wewnętrznie spełniony. Dziwne? Absolutnie nie. Powtarzam – ŻUŻEL TO SPORT WYBITNIE INDYWIDUALNY.

Nie posądzajcie mnie jednak, że właśnie zakładam stowarzyszenie ochrony pracowników sportu żużlowego. Nie, ja dostrzegam ciemne strony niebezpiecznego zawodu, ale też nie zamierzam budować wszystkim zawodnikom, jak leci, pomników. Bo oni też mają mnóstwo za uszami, a jedyna praca, którą są w stanie uszanować, to ich własna praca. Robią w życiu coś, co kochają, od czego są uzależnieni i jeszcze im za to płacą. Na tyle, że są w stanie przetrwać zimę i jesień, całe pół roku, na wysokim poziomie zresztą. Co, rzecz jasna, nie dotyczy wszystkich. I to jest clou problemu – otóż wszyscy chcieliby zostać milionerami, lecz mogą tylko wybrani. A zasada jest tu taka sama jak w każdym innym biznesie – nie jesteś wart tyle, ile zaśpiewasz, lecz tyle, ile ktoś uzna za stosowne wyłożyć.”

Tyle retrospekcji. Minęło kilka tygodni i co? I dziś to pytanie „a jeśli żużel mi zabiorą i żużla mnie pozbawią?” nie daje wielu zasnąć. I ja to, rzecz jasna, absolutnie rozumiem. Otóż dziś niektórzy zaczynają się zwyczajnie bać. Nie bardzo dziś wiedzą, w którą stronę pójść. I nie chodzi, niestety, o tak błahą sprawę, jak słynne pójście w złą stronę z ustawieniami. Przy czym jedno trzeba sobie wyjaśnić. Wciąż mamy marzec, liga się jeszcze nie zaczęła. Zatem ci najlepsi, kasujący rokrocznie miliony, a dziś skamlący o przelew, kompromitują się po prostu. Ktoś zarabiający na tym poziomie, kto nie potrafi antycypować przyszłości przynajmniej na kilka miesięcy wprzód, a najlepiej na kilka lat, nie jest pół kretynem. Jest pełnowartościowym kretynem.

Zarządzający speedwayem złorzeczą trochę, że jeszcze nic dramatycznego się nie stało, a w mediach czarnowidztwo. I to też rozumiem, w końcu punkt widzenia zależy od punktu siedzenia… A w jakieś wspaniałomyślne porozumienie nie wierzę, skoro kołdra, którą dotychczas mogli się nakryć i ogrzać wszyscy, skróciła się nagle i to bardzo. Komuś będzie ją trzeba sprzed nosa przeciągnąć.

Marcin Majewski zapytał ostatnio na antenie Przemysława Pawlickiego, czy liczy się z ustępstwami finansowymi. Ten zaczął wymieniać, że musi opłacić, zdaje się, trenera od przygotowania fizycznego, menedżera, sztab mechaników i kilka innych bliżej nieokreślonych osób na dokładkę. No, skoro średniej klasy zawodnika spoza Grand Prix i spoza mistrzostw Europy stać na utrzymanie takiego pułku, to można wnioskować, że w czasach kryzysu jest z czego schodzić. Skoro tego wymaga sytuacja. Ja nikomu nie wróg, lecz od tego orbitowania w Grudziądzu można stracić kontakt z ziemią. Przecież takie sztaby to medaliści IMŚ mają. Osobiście wolę mniej roszczeniową postawę Petera Ljunga, który – jak sporo Skandynawów – za naturalne zjawisko uznaje podejmowanie obok speedwaya zwykłej pracy zarobkowej. Dzięki czemu głowę ma dziś spokojniejszą i stać go na takie gesty, jak zabawa w wolontariat, by pomóc tym, których stan zdrowia i kwarantanna zatrzymały w domach. Stać go również na dostrzeżenie, że żużlowcy to nie najbardziej poszkodowana grupa na świecie. Że ludzie mają znacznie, znacznie gorzej. Tylko nie piszcie mi, proszę, psychofani, że żużlowcy muszą tak słusznie zarabiać, bo przecież ryzykują dla nas życiem. Otóż, to prawda, ryzykują, lecz głównie dla siebie i na własne życzenie. By pasję czy miłość połączyć z pracą. By mieć dobre życie, które sobie wymarzyli. Powtórzę – jesteś wart tyle, ile ktoś jest w stanie na ciebie wyłożyć. A nie tyle, ile ci się wydaje na podstawie zebranych lajków pod zdjęciem na facebooku.  

To trochę smutne, że list otwarty do zawodników – m.in. do nich – musieli wystosować ich pracobiorcy. Czyli mechanicy przejęci swoim stanem zawieszenia, proszący, by ich nie zwalniać, bo normalność w końcu wróci. Choć dostrzegam w tym liście coś pozytywnego – branżową solidarność. Bo przecież ci mechanicy dzielą się na stare wygi, które sobie poradzą, jak i na chłopców z o niebo słabszą pozycją. I ci lepiej sytuowani, ci mistrzowie w swoim fachu, nie wyrzekli się czeladników, kolegów ze skromnym CV. Wręcz przeciwnie, ustawili się z nimi w jednym szeregu.

Przy okazji – w tym sezonie mają wejść nowe, bardziej restrykcyjne przepisy. Otóż kontrolę motocykli w PGE Ekstralidze wyznaczono, jeśli dobrze pamiętam, na 210 minut przed rozpoczęciem zawodów dla jednej ekipy i na 150 minut przed – dla drugiej, przyjezdnej. Przecież ci mechanicy wielokrotnie walą na łeb na szyję, by na zawody z czystym sprzętem zdążyć. Po co im jeszcze uprzykrzać życie? Oni już i tak, by zameldować wykonanie zadania, ryzykują życiem i łamią przepisy. Mają ryzykować jeszcze bardziej? I jeszcze bardziej łamać? W imię czego?

Zresztą, nie tylko ostatnie dni jasno dowodzą, że środowisko jest autodestrukcyjne – owszem, również z powodu mediów. Bo lubimy kręcić aferki z niczego. Wywołać gównoburzę z piorunami z powodu wyjazdu na jakiś śmieszny minitorek, podczas gdy wszyscy inni, by zachować czujność, trenują jednocześnie na motocrossie. Czym to się różni i w czym w ogóle problem? To ściganie się, kto pierwszy wiosną na torze, zawsze uważałem za absurdalne, a zrozumiałe tylko z jednego względu – że każdego po prostu ciągnie, by zasiąść w siodle. By znów poczuć wiatr we włosach. Natomiast ze szkoleniowego punktu widzenia nie ma to, takie moje zdanie, najmniejszego znaczenia. Mianowicie na sukces pracuje się wcześniej, jesienią i zimą. Miesiącami. Kto nabył większe umiejętności, kto trafił ze sprzętem, kto zbudował się fizycznie i zapewnił spokój w głowie oraz pozytywne myślenie, ten zbierze w sezonie słodsze owoce. Bez względu na to, czy pierwszą styczność z motocyklem zaliczy w połowie lutego we Włoszech czy w połowie marca w Gnieźnie. To już jest tylko efekt wtórny wcześniejszej działalności.

A problemy sport ma znacznie poważniejsze, jak choćby przełożone igrzyska. Myślicie, że mieszkania w takiej wiosce olimpijskiej nie miały trafić w październiku, po paraolimpiadzie, do ludzi? Że nie zostały na to podpisane umowy? To tylko przykład. Bo, niestety, zawsze ktoś musi być przegrany. Myślicie, że portale przeżywają właśnie okres prosperity? Ano przeżywają, paradoksalnie, gdyby wziąć pod uwagę czytelnictwo. Bo ludzie siedzą w domach i nawet gdy nie chcą, to w końcu zaglądną. Poza tym lubią czytać o czyichś upadkach, bankructwach, ludzkich dramatach, niekonwencjonalnych życiowych rozwiązaniach, na które część z nas się zdecyduje. Jest tylko jeden problem – otóż internet utrzymuje się wyłącznie z reklamodawców. A jak myślicie, ilu z nich obecnie regularnie płaci? I kiedy znów zacznie?

Znaleźliśmy się w sytuacji z greckiej tragedii – każde wyjście jest złe. No, nie dla wszystkich. I to jest właśnie kwestia wyboru – kogo skrzywdzić, a kogo oszczędzić. Sport to generalnie rywalizacja, a sport żużlowy pozostawia wyjątkowe pole do nieczystych zagrywek. W czasach zarazy sytuacja staje się jeszcze bardziej ekstremalna. Z koronawirusem się jednak w końcu uporamy. Problem w tym, że środowisko cierpi na całą gamę, to teraz modny termin, chorób współistniejących. I to od nich się właśnie ginie. Od megalomanii, kolesiostwa, pazerności, egoizmu. Oczywiście też od głupoty.

Pobieżne mycie rąk niewiele tu pomoże. Za bardzo są ujebane.

WOJCIECH KOERBER

4 komentarze on Po bandzie. Czy w żużlu może być normalnie? Za dużo chorób współistniejących
    refleksja czytelnika
    26 Mar 2020
     8:12am

    …wulgaryzm na koniec zupełnie niepotrzebny, puenty nie wzmacnia, a wręcz ją osłabia, a do artykułu bez wulgaryzmów ma się jak pięść do nosa, taki tort z kozim bobkiem miast wisienki, bez wulgaryzmów też można ostro i dosadnie, nawet ostrzej i wymowniej niż z nimi, a to takie pod tanią publiczkę niskich lotów, jak puenta to z wdziękiem, wystarczy, że świat jest wulgarny, a był kiedyś redaktor mistrzem puenty…

    Ronin
    26 Mar 2020
     1:38pm

    „Przy okazji – w tym sezonie mają wejść nowe, bardziej restrykcyjne przepisy. Otóż kontrolę motocykli w PGE Ekstralidze wyznaczono, jeśli dobrze pamiętam, na 210 minut przed rozpoczęciem zawodów dla jednej ekipy i na 150 minut przed – dla drugiej, przyjezdnej.”
    – Szanowny Panie Redaktorze podany przykład o uprzykrzaniu życia zawodnikom mnie nie przekonuje. W świecie żużla w którym się pojawiłem (1958) też były kontrole i tak dla przykładu:W rewanżu 23 września 1979r sensacja sezonu! Stal – Apator (derby Pomorza) wykorzystuje osłabienie rywala po dyskwalifikacjach za „przelitrażowanie” silników w meczu z Unią Leszno Gluecklicha i Patynka. Czy uważa Pan ,że teraz jest inaczej i zapomnieliśmy jak się oszukuje w imię ducha sport. Odsyłam do historii żużla.
    PS. Jak się ma relacja pomiędzy eksplozją literacką a wulgaryzm?

    Miszcz hulajnogi
    26 Mar 2020
     10:49pm

    Cała prawda o Przemusiu P. Średniej jakości rajder a całe stado doradców, trenerów, mechaników wokół niego. Pytanie po co? W jakim celu? Chłop klepie punkty w lidze i lansuje się w internetach, może już czas na normalną pracę zimą, jak robią niektórzy żużlowcy ze Skandynawii. Mistrzem świata na pewno nie będzie, więc chyba jeden zapychacz motorów na etacie mu wystarczy? Koszty automatycznie same spadną.

Skomentuj

4 komentarze on Po bandzie. Czy w żużlu może być normalnie? Za dużo chorób współistniejących
    refleksja czytelnika
    26 Mar 2020
     8:12am

    …wulgaryzm na koniec zupełnie niepotrzebny, puenty nie wzmacnia, a wręcz ją osłabia, a do artykułu bez wulgaryzmów ma się jak pięść do nosa, taki tort z kozim bobkiem miast wisienki, bez wulgaryzmów też można ostro i dosadnie, nawet ostrzej i wymowniej niż z nimi, a to takie pod tanią publiczkę niskich lotów, jak puenta to z wdziękiem, wystarczy, że świat jest wulgarny, a był kiedyś redaktor mistrzem puenty…

    Ronin
    26 Mar 2020
     1:38pm

    „Przy okazji – w tym sezonie mają wejść nowe, bardziej restrykcyjne przepisy. Otóż kontrolę motocykli w PGE Ekstralidze wyznaczono, jeśli dobrze pamiętam, na 210 minut przed rozpoczęciem zawodów dla jednej ekipy i na 150 minut przed – dla drugiej, przyjezdnej.”
    – Szanowny Panie Redaktorze podany przykład o uprzykrzaniu życia zawodnikom mnie nie przekonuje. W świecie żużla w którym się pojawiłem (1958) też były kontrole i tak dla przykładu:W rewanżu 23 września 1979r sensacja sezonu! Stal – Apator (derby Pomorza) wykorzystuje osłabienie rywala po dyskwalifikacjach za „przelitrażowanie” silników w meczu z Unią Leszno Gluecklicha i Patynka. Czy uważa Pan ,że teraz jest inaczej i zapomnieliśmy jak się oszukuje w imię ducha sport. Odsyłam do historii żużla.
    PS. Jak się ma relacja pomiędzy eksplozją literacką a wulgaryzm?

    Miszcz hulajnogi
    26 Mar 2020
     10:49pm

    Cała prawda o Przemusiu P. Średniej jakości rajder a całe stado doradców, trenerów, mechaników wokół niego. Pytanie po co? W jakim celu? Chłop klepie punkty w lidze i lansuje się w internetach, może już czas na normalną pracę zimą, jak robią niektórzy żużlowcy ze Skandynawii. Mistrzem świata na pewno nie będzie, więc chyba jeden zapychacz motorów na etacie mu wystarczy? Koszty automatycznie same spadną.

Skomentuj