Po bandzie. Ależ grzybobranie! W cenie młodziutkie okazy i stare kapcie

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Już Wam kiedyś wspominałem, że mnie to nasze środowisko nawet i w czasie grzybobrania prześladuje. A pora nastała taka, że każdy swoim zbiorem musi się na fejsie pochwalić. Jak choćby senator Termiński, który zebrał kilka kozaków, a nawet sprawił, że jeden regionalny okaz znów, po dwóch latach przerwy, w Kujawsko-Pomorskim się pokazał…  

Ja w tych grzybach, powtarzam, rzeczywiście mnóstwo postaci z naszego środowiska dostrzegam. A do lasu jeździć lubię, choć może już niekoniecznie na swoje sprawdzone miejsca. Bo od jakichś pięciu lat sprawdzam, że… nic tam kompletnie nie rośnie, poza paprocią. Dlatego umawiamy się rodzinnie z kumplem z Milicza, on wie, co w których okolicznych trawach piszczy. Jest naszym GPS-em.

Zatem w lesie jest zupełnie jak na stadionie. Znajduję tam okazy szlachetne, to prawdziwki, lecz i dwulicowe szuje, borowiki szatańskie np. Kto się nie zna (na ludziach i grzybach), cierpi. Więc, jak na ulicy, dwulicowe egzemplarze omijajcie z daleka. A gdzieś na skraju lasu – kania. Trochę jak dziwka, też przy drodze stojąca. Ludzie nie wiedzą czy podejść, krygują się, zaglądają pod kapelusz (pod spódnicę), zastanawiają i… nie wszyscy chcą ryzykować. Lecz są i tacy, co lubią dreszczyk emocji, w myśl hasła, że bez ryzyka nie ma zabawy. I najpierw skonsumują, a później się zastanowią. Niekiedy kończy się to w przychodni, różnych chorób. Wiecie co? Nie mam pojęcia, dlaczego zbieracie sromotniki i nazywacie je kanią. 

Zajączki, gdy wysyp, to tacy zwykli szarzy ludzie, najwięcej ich. Lecz są też artyści, lubiący zwrócić na siebie uwagę. To muchomór czerwony, ten z białymi kropkami, widać z daleka. Pełna ekstrawagancja. Popatrzeć można, lecz podchodzić lepiej nie, do leśnego celebryty. Rydz? Też dwulicowy, lecz tylko dla dyletanta. Dlaczego? Bo rudy, rzecz jasna. I z blaszkami. Sporo w lesie trujących, jak ludzi na co dzień. Wreszcie są też stare kapcie jak i piękne, młodziutkie, zdrowe okazy. Podchodzę do wszystkich, lecz dotykam wyłącznie te drugie. Jak w życiu…

Wracam jednak do szlachetnych egzemplarzy, to deficytowy towar. Są jak kobieta, w której się zakochałeś, lecz gdzieś zniknęła. I widzisz ją wszędzie, podchodzisz, serce już wysoko, a to tylko… jesienny liść. Idziesz dalej. I znów ją widzisz, to znowu liść. A wieczorem, gdy po grzybobraniu sposobisz się do snu, wciąż widzisz te brązowy łebki. Choć oczy już zamknięte. To ona…

Zawsze będę wierzył, że może pod liściem kryje się jednak coś szlachetnego.

Dobra, dosyć parapoezji. Najważniejsze, że odpowiedni rozmiar kapelusza nosi Bartek Zmarzlik. Dzięki temu wybiera się właśnie do Torunia po złote runo. Niezwykle ciekawym egzemplarzem okazuje się też jego kolega, Kasprzak. Nie za nóżkę, lecz za rączkę chwycił go ostatnio prezes Grzyb, tymczasem wielu poszukuje go też w Lubelskim! Niektórzy ponoć nawet w okolicach lotniska. Tam, gdzie przed rokiem wypatrywali prawdziwka na grubej nodze, Woffindena. Lubuskie, Lubelskie, pozornie niewielka różnica. Pozornie. Myślę jednak, że nie uda się wyrwać tego egzemplarza z gorzowskiego mikroklimatu. Podobnie jak młodego okazu o nazwie Karczmarz, który po minionym sezonie zsunąłby sobie najchętniej kapelusz głęboko na twarz. Sam przyznał ostatnio na naszych łamach, że nóżka mu się trzęsła. Ale to wciąż szlachetny gatunek, jeśli wspomnimy, jak pięknie się prezentował dwa, czy trzy lata temu. Jak pięknie nam rósł. I jeszcze jedno – to wciąż gatunek pod ochroną, bo przecież dopiero w przyszłym roku skończy 21 lat. Nic zatem dziwnego, że nawet z Wrocławia dzwonili, czy tej jesieni da się wyrwać i wrzucić do koszyczka z zakupami jakiegoś Karczmarza. Bo we Wrocławiu dział skautingu rozwinęli do granic możliwości. Ale, ale. Nie krytykujmy tylko. To przecież w Borach Dolnośląskich pokazał się wreszcie grzybek o nazwie Liszka. Pewnie, że chcielibyśmy więcej takich liszków. Ale ponoć dojrzewa też jakiś inny młody Panicz.

Pośród znajomych mam też i takich, co potrafili ruszać na młode borowiki do Szwecji. Nie chcieli czekać, aż podobne wyrosną pod nosem. Bo mogą wyrosnąć albo i nie… Nie wierzę jednak, że dla tych młodziutkich, ciekawych okazów z zagranicy już za rok znajdzie się miejsce w składach naszych drużyn pod juniorskimi numerami. Byłby to zbyt gruby numer, de facto, prawo działające wstecz. Przecież takie ekipy jak Leszno czy Grudziądz już dawno temu porozumiały się ze swojakami. Albo Zielona Góra. Martin Vaculik dał swojemu polskiemu klubowi cynk, że warto raz zajrzeć za południową granicę. No więc zajrzeli i wrócili z jednym, ale za to cennym egzemplarzem. Kvechem. Przy czym, ważna rzecz, nie zmieniło to postrzegania najbliższego świata przez zielonogórzan. Nie po to ich oczy cieszyły postępy swojaków, nie po to dbano o tamtejszą ściółkę i podlewano, by teraz zbaczać z obranej ścieżki. Znacie kogoś, kto z Lubuskiego jeździ na grzyby poza granice województwa?  

I nie myślcie sobie, że stare kapcie nie są w cenie. Są tacy, którzy żywotnie się nimi interesują. Ba! Niektórzy wymieniają nawet młodsze okazy na starsze. Patrz Grudziądz. I w dupie mają niosącą się famę, że to toksyczne egzemplarze. Bo te stare kapcie potrafią być niekiedy najbardziej aromatyczne. Patrz zeszłoroczna wersja Pedersena. No ale ja bym Antonia za Nickiego nie oddawał. Zresztą styl Duńczyka nie bardzo mi pasuje pod grudziądzkie warunki, gdzie najkorzystniejszą glebę szykują pod samiuśkim płotem. On tam raczej nie podróżuje. No ale to tylko przemyślenia dyletanta, co nigdy na motorze nie siedział.  

A więc na żużlowym bazarze starsze okazy cieszą się wielkim wzięciem. Doyle, Zagar, Lindgren, Iversen, wspomniany Pedersen, nawet Hancock wspomniał ostatnio, że też może być jeszcze do wyrwania.

Wiecie, kto okazał się jednak ostatnio w moich oczach największym prawdziwkiem? Kolega Kościelski na długiej nóżce, 190 cm wzrostu. Można było boki zrywać, widząc, jak próbuje wystartować przy… zgaszonym silniku. Rzecz działa się w czasie grudziądzkiego finału Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów, a junior Ostrovii użył wszelkich swoich aktorskich umiejętności, by pokazać sędziemu, że u niego wszystko w porządku. No więc trzymając motocykl między nogami podsunął się z nim ruchem posuwistym, bo podjechać nie mógł, pod samą taśmę i zaczął standardową procedurę. Tuż przed znieruchomieniem nałożył nawet bezpiecznik na prawy nadgarstek i rzucił okiem, czy w koleinie odpowiednio stoi. Wiadomo, to są te nawyki, pamięć mięśniowa… Wreszcie gdy zobaczył Kościelski zielone światło, był to dla niego znak, że czym prędzej trzeba ruszyć na nogach do przodu, by ubiec sędziego i dotknąć taśmy. Ufff, zdążył, choć łatwo nie było. Dzięki temu właśnie do powtórki mógł za niego wyjechać kolega. Było to niezwykle zespołowe zachowanie, pokaz przynależności do swojej społeczności. A przy okazji też błąd zaniechania sędziego, bo zawodnik na niesprawnym motocyklu musi, w myśl regulaminu, zostać wykluczony.

I pamiętajcie – czas na prawdziwe grzybobranie jest właśnie teraz. Bo w pierwszej połowie listopada można trafić co najwyżej papierzyce. A wiecie, co to takiego? Dziadek mnie swego czasu nauczał, że gówno przykryte papierem. Że tego nie zbieramy. Chociaż jakiś jeden prawdziwek może się gdzieś do tego czasu uchować…

WOJCIECH KOERBER

2 komentarze on Po bandzie. Ależ grzybobranie! W cenie młodziutkie okazy i stare kapcie
    marcello
    3 Oct 2019
     11:20am

    Panie Koerber – dzięki za inteligentne teksty, napisane z wdziękiem i erudycją, fajnie się to czyta 🙂 W przeciwieństwie do SF, gdzie od tabloidowych plotek pseudodziennikarzy żużlowych robi się niedobrze …

    Viktor
    3 Oct 2019
     12:54pm

    Panie Redaktorze – cytując urywek z felietonu: „Trochę jak dziwka, też przy drodze stojąca. Ludzie nie wiedzą czy podejść, krygują się, zaglądają pod kapelusz (pod spódnicę), zastanawiają i… nie wszyscy chcą ryzykować. Lecz są i tacy, co lubią dreszczyk emocji, w myśl hasła, że bez ryzyka nie ma zabawy.”
    – Znawcy tego podgatunku grzybów wiedzą ,że te panie sprzedają też grzybki bynajmniej niejadalne.
    (…)
    W tej parapoezji osobiście zabrakło mnie takich określeń: megaloman,pyszałek,chwalipięta, samochwała,snob.itd.
    Ps. Tak trochę satyrycznie, ironicznie świetny tekst jak pisać teksty to takie które ludzie będą chcieli czytać.

Skomentuj

2 komentarze on Po bandzie. Ależ grzybobranie! W cenie młodziutkie okazy i stare kapcie
    marcello
    3 Oct 2019
     11:20am

    Panie Koerber – dzięki za inteligentne teksty, napisane z wdziękiem i erudycją, fajnie się to czyta 🙂 W przeciwieństwie do SF, gdzie od tabloidowych plotek pseudodziennikarzy żużlowych robi się niedobrze …

    Viktor
    3 Oct 2019
     12:54pm

    Panie Redaktorze – cytując urywek z felietonu: „Trochę jak dziwka, też przy drodze stojąca. Ludzie nie wiedzą czy podejść, krygują się, zaglądają pod kapelusz (pod spódnicę), zastanawiają i… nie wszyscy chcą ryzykować. Lecz są i tacy, co lubią dreszczyk emocji, w myśl hasła, że bez ryzyka nie ma zabawy.”
    – Znawcy tego podgatunku grzybów wiedzą ,że te panie sprzedają też grzybki bynajmniej niejadalne.
    (…)
    W tej parapoezji osobiście zabrakło mnie takich określeń: megaloman,pyszałek,chwalipięta, samochwała,snob.itd.
    Ps. Tak trochę satyrycznie, ironicznie świetny tekst jak pisać teksty to takie które ludzie będą chcieli czytać.

Skomentuj